[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki temu budowa tak wielkiego statku zajęła tylko niecałe dwa lata.Tyle że z tego powodu Ares wyglądał jak złożona z walcowatych klocków dziecięca zabawka z przyczepionymi do jednego końca dyszami potężnych silników, co razem tworzyło dziwaczny i skomplikowany kształt.Część użytkową stanowiło osiem sześciokątów zbudowanych z cylindrycznych zbiorników paliwowych.Nazywali je torusami; były ustawione w rzędzie i osadzone na centralnym członie statku, składającym się z pięciu szeregowo połączonych ze sobą cylindrów.Połączenie torusów z centralnym trzonem (określali go mianem piasty) zapewniała sieć nieco cieńszych cylindrów przypominających szprychy, a powstała w ten sposób konstrukcja wyglądała trochę jak część jakiejś maszyny rolniczej, na przykład ramię kombajnu zbożowego, obrotowy zraszacz trawnika albo jak osiem obwarzanków nadzianych na batonik.Ot, dziecięca zabawka, tyle że powiększona do gigantycznych rozmiarów.Osiem torusów wykonano z amerykańskich zbiorników, a sieć pięciu połączonych rosyjskich zbiorników tworzyło człon centralny.Oba typy miały te same wymiary: około pięćdziesięciu metrów długości i dziesięciu średnicy.Maja od dłuższego już czasu unosiła się bez celu wzdłuż piasty.Zajmowało to sporo czasu, ale jej się nie spieszyło.Dotarła do Torusa G, który składał się z pomieszczeń o najrozmaitszych kształtach i rozmiarach, aż po największe, zajmujące kilka zbiorników.Podłoga jednego z pomieszczeń znajdowała się poniżej kolanowego połączenia cylindrów, a jego wnętrze przypominało przepastny tunel.Większość zbiorników jednak była podzielona na dziesiątki małych pokoików.Maja usłyszała od kogoś, że razem wziąwszy jest ich na statku ponad pięćset, co miało kolonistom ułatwiać adaptację przez skojarzenie, choćby nawet dalekie, z wnętrzem wielkiego miejskiego hotelu.Tylko czy ta namiastka wystarczy?Prawdopodobnie tak.Po doświadczeniu Antarktydy, życie na Aresie wydawało się niezwykle intensywne, pełne różnych niespodzianek i codziennych radości.Około szóstej każdego ranka w torusach mieszkalnych mrok rozświetlał się powoli do szarego świtu, a około wpół do siódmej pojawiała się nagła jasność nazywana “wschodem Słońca”.Na ten znak Maja budziła się, tak jak przez całe swoje dotychczasowe życie.Szła do łazienki, potem do kuchni Torusa D, gdzie podgrzewała sobie posiłek i zanosiła go do dużej jadalni.Siadała zawsze przy stoliku otoczonym karłowatymi lipami.Kolibry, zięby, tanagry, wróble i pstre papużki kręciły się pod nogami i fruwały nad głową, oblatując pnącza winorośli, które zwisały z długiego wypukłego sufitu korytarza, pomalowanego na kolor szaroniebieski, przypominający zimowe niebo Sankt-Petersburga.Maja jadła powoli, obserwowała ptaki, odprężała się i przysłuchiwała toczącym się wokół rozmowom.Spokojne śniadanie! Po całym życiu spędzonym na nieustannej harówce, zjadany bez pośpiechu posiłek wydawał jej się początkowo czymś niepokojącym, jak luksus, na który w żaden sposób nie zasłużyła.To jest tak, jakby codziennie była niedziela, zauważyła Nadia.Ale niedzielne poranki Mai nigdy nie były szczególnie przyjemne.W dzieciństwie był to czas przeznaczony na sprzątanie jednopokojowego mieszkania, które dzieliła z matką.Matka Mai była lekarzem i jak większość kobiet swojego pokolenia musiała niezwykle ciężko pracować, aby zarobić na życie: jedzenie, wychowanie dziecka, utrzymanie mieszkania, a przy tym jeszcze dbanie o własną karierę zawodową.Zbyt wiele jak na jedną osobę.Nie wytrzymała psychicznie tego obciążenia i wkrótce dołączyła do grupy zdesperowanych kobiet, gniewnie żądających od państwa sowieckiego zmiany istniejącego porządku, w którym płacono im pensje dwukrotnie mniejsze niż mężczyznom pracującym na tych samych stanowiskach, i do tego jeszcze bynajmniej nie ułatwiano wychowania dzieci.Kobiety miały już dość czekania, dość cierpienia w milczeniu.Postanowiły siłą zdobyć dla siebie minimum praw w tym świecie wiecznego braku stabilizacji.“Wszystko jest na stole! - wykrzykiwała z kuchni matka Mai, gotując skromniutkie obiadki.- Wszystko, z wyjątkiem jedzenia!”Jednak, choć w owych mrocznych dniach epoki sowieckiej kobiety nie wywalczyły dla siebie żadnych przywilejów, wyniosły z nich coś może znacznie istotniejszego: nauczyły się pomagać sobie nawzajem, tworząc niemal zupełnie samowystarczalny świat matek, sióstr, córek, babć, przyjaciółek, koleżanek, a nawet zupełnie obcych przedstawicielek słabszej płci.Kiedy upadł komunizm i zaczęły się demokratyczne przemiany, świat ten połączył swe siły i zaczął wywierać coraz większy nacisk na struktury rosyjskiej władzy, na tę utrwaloną od lat skorupę męskiej oligarchii.Jedną z najbardziej atakowanych dziedzin był program badań kosmicznych.Matka Mai, dość luźno z nim związana, twierdziła zawsze, że koniec końców rosyjska kosmonautyka musi zostać otwarta dla kobiet, choćby tylko po to, by zapewnić sobie kobiece dane w medycznych eksperymentach.“Nie mogą przecież bez końca straszyć nas Walentiną Tierieszkową!” - krzyczała matka.I najwyraźniej miała rację, ponieważ po ukończeniu astroinżynierii na moskiewskim uniwersytecie Maja została przyjęta do ośrodka badań kosmicznych na Bajkonurze, gdzie w krótkim czasie zabłysła nowatorskimi pomysłami, więc skierowano ją na Nowyj Mir.Tam, w górze, najpierw zaprojektowała całkiem nowe, znacznie bardziej ergonomiczne wyposażenie stacji, a następnie spędziła rok jako jej dowódca; dwie świetnie wykonane naprawy nagłych awarii utrwaliły jej dobrą reputację.Niemal natychmiast znalazła się w kierownictwie Bajkonuru, a wkrótce potem otrzymała przydział do Moskwy i po pewnym czasie dostała się do czegoś w rodzaju odpowiednika dawnego politbiura Gławkosmosu.Tam zajmowała się głównie delikatnym podjudzaniem mężczyzn przeciwko sobie, najpierw wychodząc za mąż, a potem się rozwodząc, aż wreszcie stała się międzynarodowym przedstawicielem Gławkosmosu i znalazła się w gronie nieustannie intrygującego przeciw sobie triumwiratu, który sprawował prawdziwą władzę.A teraz była tutaj, bez pośpiechu jedząc śniadanie.- Jakież to cywilizowane - mruknęła szyderczo Nadia.Była najlepszą przyjaciółką Mai na Aresie; niska, okrąglutka jak kamyk kobietka o kwadratowej twarzy okolonej krótko przystrzyżonymi włosami w kolorze soli z pieprzem.Tak przeciętna, jak tylko to możliwe.Maja doskonale wiedziała, że jej własna uroda okazywała się często decydującym atutem w wielu życiowych sytuacjach, tym bardziej więc kochała tę zwyczajność Nadii, cechę, która w niezwykły sposób podkreślała fachowość przyjaciółki.Nadia była inżynierem, ekspertem od budownictwa w skrajnie mroźnym klimacie, ale potrafiła się przystosować do każdych warunków.Poznały się jeszcze na Bajkonurze, dwadzieścia lat temu, a potem przez wiele miesięcy mieszkały razem na stacji Nowyj Mir.Różniły się od siebie pod każdym względem, toczyły zażarte spory niemal na każdy temat, ale były sobie bardzo bliskie.Przez te wszystkie wspólnie spędzone lata stały się dla siebie jak siostry.Nadia rozejrzała się dokoła i dodała:- Przydzielenie Rosjanom i Amerykanom kwater w odrębnych torusach to okropny pomysł.Pracujemy wprawdzie razem z nimi w ciągu dnia, ale przecież najwięcej czasu spędzamy właśnie tutaj, gapiąc się ciągle na te same, od dawna znane twarze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]