[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbudowany był z drewna, które - choć nie malowane - połyskiwało naturalnym błękitem i czernią, zielenią i trudnym do określenia odcieniem głębokiej czerwieni.Jego olinowanie miało barwę wodorostów, a przez deski wypolerowanego pokładu przechodziły delikatne żyły, jak korzenie drzew.Żagle na trzech zwężających się ku górze masztach były białe i świetliste niczym chmury w pogodny letni dzień.Okręt przedstawiał sobą całe piękno natury.Patrząc nań, każdy niemal musiał czuć zachwyt, jakiego doznawałby przy oglądaniu jakiegoś niezrównanego widoku.Promieniał cały harmonią i Elryk nie mógł marzyć o niczym wspanialszym na wyprawę przeciwko Yyrkoonowi oraz niebezpieczeństwom krain Oin i Yu.Statek sunął po powierzchni ziemi łagodnie i tak lekko jak po rzece.Ziemia pod kilem unosiła się i opadała, na mgnienie oka zdając się zamieniać w wodę.Płynął dalej i ziemia wracała do swego poprzedniego stanu.Kiedy okręt mijał las w drodze do Imrryru i drzewa pochylały się pod kilem, wyglądało to tak, jakby kołysał je wiatr.Okręt, Który Żeglował Ponad Lądem i Morzem nie odznaczał się wielkością.Z pewnością był znacznie mniejszy od Melnibonéańskiej barki wojennej i tylko nieco większy od galery z południa.Żaden jednak statek nie dorównywał mu smukłością sylwetki, harmonią linii, wdziękiem i dumą, z jaką się poruszał.Elryk stał, z rękoma wspartymi na szczupłych biodrach, patrząc na dar króla Straashy.Pomosty były już spuszczone i trwały przygotowania do rejsu.Z bram miasta niewolnicy wynosili zapasy i broń, po czym dźwigali je po trapach na pokład.Tymczasem Dyvim Tvar zwoływał imrryriańskich wojowników, wyznaczał im miejsca na okręcie i obowiązki na czas wyprawy.Żołnierzy nie było wielu.Jedynie połowa garnizonu mogła wyruszyć z Elrykiem; reszta musiała pozostać w Imrryrze, by pod dowództwem admirała Ma-guma Colima bronić miasta.Niewielkie wprawdzie było prawdopodobieństwo, by po rozgromieniu floty barbarzyńców ktoś odważył się zaatakować Melniboné, ale rozsądek nakazywał stosować wszelkie środki ostrożności; zwłaszcza teraz, gdy książę Yyrkoon poprzysiągł zdobyć Imrryr.Dyvim Tvar zwołał też ochotników spośród weteranów dawnych wojen i sformował z nich specjalny oddział.Nikt nie rozumiał, dlaczego to robi.Przyglądający się załadunkowi uważali, że wojownicy ci nie przydadzą się na nic w czasie wyprawy.Ponieważ jednak byli równie bezużyteczni, gdyby przyszło bronić miasta, mogli wyruszyć bez szkody dla Imrryru.Ich też pierwszych wprowadzono na pokład.Ostatni wspiął się na statek sam Elryk.W czarnej lśniącej zbroi odwrócił się, pozdrowił dumnym gestem miasto i rozkazał, by wciągnięto trap.Dyvim Tvar czekał na niego na tylnym pokładzie.Zdjął rękawicę i przesunął gołą ręką po drewnianej poręczy o osobliwej barwie.- Przeznaczeniem tego okrętu nie jest wojna - powiedział.- Nie chciałbym, by stała mu się krzywda.- Jak może mu się coś stać? - zapytał spokojnie Elryk, gdy Imrryrianie wspięli się na reje i zaczęli stawiać żagle.- Czyż Straasha pozwoliłby na to? Albo Grome? Nie lękaj się o Okręt, Który Żegluje Ponad Lądem i Morzem, Dyvim Tvar.Troszcz się tylko o swoje bezpieczeństwo i powodzenie naszej wyprawy.A teraz poradźmy się map.Ponieważ Straasha przestrzegał nas przed swoim bratem, proponuję, byśmy płynęli morzem najdalej, jak to możliwe.Powiedzmy do tego miejsca.- Wskazał port na zachodnim wybrzeżu Lormyru.- Tu określimy bliżej nasze położenie i spróbujemy dowiedzieć się czegoś o krainach Oin i Yu, a także kto i w jaki sposób ich broni.- Niewielu wędrowców odważało się zapuszczać poza Lormyr.Wieść niesie, że za najbardziej wysuniętymi na południe granicami tego kraju znajduje się kraniec świata.- Dyvim Tvar zmarszczył brwi.- Zastanawiam się, czy cała ta misja nie jest przypadkiem pułapką.Pułapką Ariocha.A jeśli jest w zmowie z księciem Yyrkoonem i wplątał nas w wyprawę, która przyniesie nam zgubę?- Myślałem o tym - odparł Elryk.- Nie mamy jednak wyboru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]