[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście dla mojej edukacji Baltazar nie miał naj­mniejszych skłonności homoseksualnych, w związku z czym jego erotyczne eskapady miały tylko ten niekorzystny skutek, że czasem traciliśmy jedną lub dwie lekcje, aby potem nadrabiać to wkuwaniem na pamięć obszernych fragmentów z Owidiusza, Seneki albo Wu.Był znakomitym nauczycielem.Analizowaliśmy zarówno poezję starożytną, jak i klasyczną, zwiedzaliśmy ruiny Aten, Rzymu, Londynu i miasteczka Hannibal w stanie Missouri, i nigdy nie musiałem zaliczać żadnego egzaminu ani testu.Don Baltazar oczekiwał ode mnie, że będę wszystko zapamiętywał już za pierwszym razem, bez po­wtarzania, a ja nie sprawiałem mu zawodu.Przekonał moją matkę, że dobrej rodzinie ze Starej Ziemi nie przystoi popierać tak zwanej “progresywnej edukacji”, w związku z czym nigdy nie korzystałem z chemicznych modyfikacji RNA, podłączeń do datasfery, impulsowego kształtowania podświadomości ani przeróżnych wspomaganych elektro­nicznie technik zapamiętywania.Dzięki temu w wieku sześciu lat znałem na pamięć całą Odyseję w przekładzie Fitzgeralda, nauczyłem się układać sekstyny dużo wcześniej, zanim zacząłem samodzielnie wiązać sznurowadła, i myś­lałem spiralnym wersem fugowym, zanim po raz pierwszy nawiązałem kontakt z SI.Jeżeli natomiast chodzi o moją wiedzę z zakresu nauk ścisłych, to pozostawiała ona sporo do życzenia.Don Baltazar niespecjalnie interesował się tym, co nazywał “mechaniczną stroną wszechświata”.Dopiero w wieku dwudziestu dwóch lat dowiedziałem się, że komputery, RMU i urządzenia wytwarzające powietrze i ciążenie na asteroidzie wuja Kowy są maszynami, nie zaś życz­liwymi manifestacjami idei, które z własnej woli zaprzęgły się do pracy na rzecz ludzi.Podobnie jak Keats i Lamb w pracowni Haydona, don Baltazar i ja wznosiliśmy toasty za “matematyczne poplątanie” oraz narzekaliśmy z powodu zniszczenia poetyckiej tajemnicy tęczy przez pryzmat M.Newtona.Nieufność, a nawet nienawiść, jaką odczuwałem wobec wszystkiego, co naukowe i wyrozumowane, dobrze służyły mi przez całe życie.Przekonałem się, że w postnaukowej Hegemonii wcale nietrudno być przedkopernikańskim dzikusem.Moja wczesna poezja była okropna, ja zaś - jak wszyscy marni poeci - nie zdawałem sobie z tego sprawy, pewien w swojej arogancji, że sam akt tworzenia nadaje jakieś znaczenie bezwartościowym płodom mego umysłu.Matka traktowała mnie wyrozumiale nawet wtedy, kiedy w całym domu zaczęły się walać małe, cuchnące bajorka poetyckich wymiocin.Była pobłażliwa dla jedynaka, mimo że ten wykazywał tyle samo inteligencji i zdrowego rozsądku co niedorozwinięta lama.Don Baltazar nigdy nie wypowiadał się na temat moich dzieł - prawdopodobnie dlatego, że mu ich nie pokazywałem.Mój nauczyciel uważał, że czcigodny Daton był oszustem, że Salmud Brevy i Robert Frost powinni byli powiesić się na własnych bebechach, że Wordsworth był idiotą i że wszystko, co nie dorównuje poziomem sonetom Szekspira, stanowi profanację języka.W związku z tym nie widziałem potrzeby, żeby zawracać don Baltazarowi głowę moimi wierszami, choć nie ulegało dla mnie najmniejszej wątpliwości, że stanowią przejaw dojrzewającego w szybkim tempie geniuszu.Opublikowałem kilka tych literackich wypierdków w róż­nych produkowanych chałupniczym sposobem czasopis­mach, które ukazywały się wtedy w Europie.Ich wydawcy byli równie bezkrytyczni wobec mojej twórczości jak matka.Od czasu do czasu prosiłem też Amalfiego albo któregoś z innych przyjaciół - nie byli aż takimi arystokratami jak ja, dzięki czemu mieli dostęp do datasfery i komunikato­rów - żeby przesłali niektóre utwory na Pierścień lub na Marsa, skąd mogły trafić dalej, do snobistycznych, prowa­dzących bogate życie intelektualne kolonii.Nigdy nie otrzymałem stamtąd żadnej odpowiedzi.Przypuszczalnie nie mieli tam czasu na takie głupoty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl