[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cliff Walters zasługiwał na wszystkie otrzymywane awanse - przyznał Fallows, odprawiając seans samobiczowania, on sam zaś nie zasługiwał na nic więcej, jak pozostanie zerem przez wszystkie przyszłe lata na Chironie.Może kiedyś nauczy się słuchać Jean.ROZDZIAŁ TRZECIMayflower II przypominał koło, nasadzone na cieńszy koniec prawie stożkowej osi, zwanej Wrzecionem.Od podstawy leja zbieraka magnetycznego na dziobie do olbrzymiej parabolicznej misy odrzutowej, tworzącej jego ogon.Wrzeciono mierzyło ponad sześć mil.Koło, czyli Pierścień, miało ponad osiemnaście mil obwodu i dzieliło się na szesnaście oddzielnych segmentów, połączonych przegubami kulowymi.Dwa segmenty wiązały Pierścień z Wrzecionem, z którym były sztywno połączone, pozostałe czternaście mogło obracać się na sprzęgach międzysegmentowych, co zmieniało kąty nachylenia podłóg poszczególnych segmentów wobec osi podłużnej Wrzeciona.Ta konstrukcja o zmiennej geometrii pozwalała na taką wypadkową składowej poprzecznej sił obrotowych ze składową osiową siły napędu, że w Pierścieniu panował przez cały czas normalny poziom pseudograwitacji, niezależnie od tego, czy statek szedł z przyśpieszeniem, czy też, jak przez większą część podróży, bez ciągu.W segmentach Pierścienia rozmieszczone były wszelkiego rodzaju urządzenia, umożliwiające mieszkanie, pracę, wypoczynek, produkcję przemysłową i rolną, wynalezione w okresie budowy osiedli orbitalnych.W chwili gdy statek zbliżał się do Alfy Centauri, służyły trzydziestu tysiącom ludzi.Ponieważ okres opóźnienia przy rozmowie z Ziemią wynosił obecnie dziewięć lat, te trzydzieści tysięcy składało się na społeczeństwo całkowicie niezależne, samorządne i samowystarczalne.Posiadało własne siły zbrojne, a ponieważ planiści wyprawy musieli brać pod uwagę wszelkie możliwe okoliczności i scenariusze, wojsko było przygotowane na wszystko - nie mogło być mowy o żądaniu posiłków, gdyby pojawiły się trudności.Celom militarnym służył milowej długości Moduł Bojowy, przycumowany do ostrza Wrzeciona, który mógł się odczepić od statku i w potrzebie działać samodzielnie jako okręt wojenny o sile ognia wystarczającej, by unicestwić każdą ze stron, które brały udział w II wojnie światowej.Mógł wyrzucać samonaprowadzające się pociski dalekiego zasięgu, umiejące wybierać cele w odległości pięćdziesięciu tysięcy mil oraz pociski orbitujące dla rażenia powierzchni planety zarówno bombami dla celów pojedynczych, jak bronią promienistą; wypuszczać sondy wysokiego pułapu i czujniki podwodne; zrzucać do atmosfery statki bombardujące i manewrujące rakiety lecące tuż nad ziemią oraz wysadzać desanty.Ponadto niósł wielkie zapasy materiałów rozszczepialnych.Wojsko dysponowało też warsztatami dla regeneracji głowic bojowych i produkcji wyposażenia zamiennego.Dla zabezpieczenia przed wypadkami i by zmniejszyć ciężar, projektanci umieścili je na drugim końcu Wrzeciona, za olbrzymią osłoną przeciwpromienną, która oddzielała resztę statku od płomienia z dyszy głównego napędu.Warsztaty nazywały się oficjalnie Składnicą i Zakładem Regeneracji Głowic, nieoficjalnie zaś Fabryką Bomb.Nikt w niej nie pracował.Bieżące operacje wykonywały maszyny; inżynierowie rzadko tam zaglądali, tylko z okazji przeglądów lub naprawy nadzwyczajnej.Niemniej był to zakład wojskowy, składowano w nim amunicję, a zgodnie z przepisami oznaczało to, że musi być strzeżony.Nie czynił najmniejszej różnicy fakt, że był on prawdziwą fortecą, tak skutecznie bronioną elektronicznie, że mucha nie przedostałaby się bez zezwolenia - regulamin mówił, że składnice amunicyjne muszą być strzeżone przez wartowników.A warta w tym miejscu - myślał Colman - była najparszywszą, najbardziej zasraną służbą w całej służbie wojskowej.Tak właśnie myślał, siedząc wraz z Sirokkiem koło okna wartowni, wychodzącego na pancerne wrota warsztatów, i gapiąc się na korytarz, którym od dwudziestu lat nie przeszedł nikt, jeśli naprawdę nie musiał.Obaj siedzieli zamknięci w ciężkich skafandrach ochronnych.Za nimi starszy szeregowiec Driscoll wciśnięty w krzesło oglądał film na jednym z ekranów komunikacyjnych, z fonią przełączoną na radiostację własnego skafandra.Driscoll powinien był patrolować korytarz, ale nie stosowano tego rytuału, gdy Sirocco dowodził oddziałem wartowniczym przed Fabryką Bomb.Coś z rok temu ktoś z kompanii “D" wykorzystał fakt, że w ciężkich skafandrach wszyscy wyglądali jednakowo i podłączył wideotaśmę z jakimś dawno zapomnianym obowiązkowym wartownikiem do obwodu telewizji przewodowej, przez który przełożeni mieli zwyczaj od czasu do czasu ich podglądać.Od tej pory nikt z kompanii nie trudził się patrolowaniem.Natomiast kamery przestawiono na wczesne ostrzeganie przed nie zapowiedzianymi inspekcjami.- Nigdy nie wiadomo.Może będziesz miał większe szanse, gdy dolecimy do Chirona - powiedział Sirocco.Wniosek Colmana o przeniesienie został odrzucony przez Inżynierię.- Przyrost ludności wzrośnie jak szalony, a to otworzy różne możliwości.No i masz.- No i co mam?- No i masz za to, że jesteś dobrym żołnierzem i parszywym obywatelem.- Czy ten, kto nie lubi zabijać innych, jest dobrym żołnierzem?- Oczywiście.- Sirocco podniósł dłoń w pancernej rękawicy, jakby odpowiedź była oczywista.- Chłopaki, które tego nie lubią, a muszą, robią się wściekli.Jeśli nie mogą wyładować wściekłości na tych, którzy im rozkazują, przenoszą ją zastępczo na nieprzyjaciela.W ten sposób stają się dobrymi żołnierzami.Natomiast ci, którzy to lubią, stają się ryzykantami i giną.Wobec tego nie są tak dobrzy.To logiczne.- Wojskowa logika - mruknął Colman.- Nigdy nie twierdziłem, że jest sensowna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]