[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tego zabitego, jak się domyślam.- Nie, żywego - odparł Bentley podniesionym, pełnym pogardy głosem.- Nie zawracałbym sobie głowy zabitym potworem, jeśli miałem okazję sfotografować żywego.- Posłuchaj, Bentley.Słuchaj uważnie.Czy jesteś w stanie usiąść za kierownicą?- Pewnie, że jestem.Przecież dojechałem do domu, prawda?- W porządku.Zaraz wyślę tam kogoś.A ty.Chcę, żebyś przyjechał tu ze zdjęciami najszybciej, jak tylko możesz.Poza tym, Bentley.- Tak?- Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś? Czy to rzeczywiście był potwór?- Jestem absolutnie pewien - uroczyście zapewnił Bentley.- Wypiłem tylko dwa małe drinki.21.Steve Wilson wszedł do sali konferencyjnej w poszukiwaniu kawy i kanapek.Nadal kręciło się tam kilkunastu dziennikarzy.- Jest coś nowego, Steve? - zagadnął go Carl Anders zAP.Wilson pokręcił głową.- Wygląda na to, że panuje spokój.Sądzę, że otrzymałbym informacje, gdyby wydarzyło się coś ważnego.- I przekazałbyś nam?- Przekazałbym wam - rzekł ostro.- Do cholery, wiecie przecież dobrze, że nic przed wami nie ukrywamy.- Na pewno? To po co te armaty?- Zwykły środek ostrożności.Zostały jeszcze jakieś kanapki, czy wykończyliście wszystkie, chłopcy?- Są tam, w rogu, Steve - rzekł John Gates z “Washington Post".Wilson nałożył sobie dwie kanapki na talerzyk i nalał kawy do kubeczka.Kiedy przemierzał z powrotem salę, Gates, który tkwił do tej pory oparty o biurko, ruszył za nim.Wilson postawił talerzyk i kubeczek z kawą na stoliku ustawionym naprzeciw biurka i usiadł.Anders zajął fotel obok.Henry Hunt, reporter “New York Timesa", usiadł na biurku na wprost Wilsona.- To był bardzo długi dzień, Steve - zaczął.Wilson wbił zęby w kanapkę.- I burzliwy - dodał po chwili.- Co się teraz dzieje? - zapytał Anders.- Raczej niewiele.Nie wiem o niczym ważnym.Nie mam wam nic nowego do przekazania, o niczym nie wiem.Gates zachichotał.- Chyba możesz mówić, prawda?- Pewnie, że mogę, ale nic dla was nie mam.Znacie reguły gry, chłopcy.Gdyby jakimś trafem powiedziało mi się po tym wszystkim coś sensownego, wy o niczym nie słyszeliście.- Do diabła, to oczywiste - rzekł Anders.- Sam byłeś dziennikarzem.Wiesz, jak to jest.- Wiem, jak to jest - mruknął Wilson.- Zastanawia mnie jedna rzecz - odezwał się Hunt.- W jaki sposób ktokolwiek, nawet prezydent, poradzi sobie z tym wszystkim.Przecież to sprawa bez precedensu.Do tej pory nie zdarzyło się nic podobnego, do niczego tej sytuacji nie można porównać.Zwykle kryzys narastał powoli, można było przewidzieć bieg wydarzeń i jakoś się przygotować.Ale nie w tym przypadku.To spadło na nas zupełnie bez ostrzeżenia.- Mnie również zastanawia - powiedział Anders - jak macie zamiar się w tym wszystkim pozbierać.- To spadło jak grom z jasnego nieba - odparł Wilson.- Nie można tego zignorować, trzeba zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy.Musimy postarać się to rozgryźć.W przypadku takim jak ten należy zachować właściwą dozę sceptycyzmu, a to oznacza, że nie można rozeznać się w sytuacji tak szybko, jak by się tego chciało.Trzeba przeprowadzić rozmowy z wieloma ludźmi, sprawdzić wszystkie informacje i starać się wypracować właściwy osąd.Podejrzewam, że można by zasypać tych ludzi pytaniami.Oczywiście, nie chodzi mi o.- Czy to właśnie uczynił prezydent? - zapytał Anders.- Nic takiego nie powiedziałem.Rozważałem tylko głośno.- Co ty sam o tym myślisz, Steve? - wtrącił Gates.- Nie prezydent, ale ty.- Trudno powiedzieć - odparł Wilson.- Wszystko jest jeszcze zbyt świeże.Parę minut temu przyszło mi do głowy, że to nie może dziać się naprawdę, że gdy obudzimy się rano, stwierdzimy, że to znikło.Oczywiście, wiem dobrze, że tak nie jest, ale nie sposób nie myśleć tak o tym.Zdobyłem się na to, żeby dać wiarę, iż ci ludzie naprawdę przybyli z przyszłości.Nawet jeśli nie, to i tak musimy się nimi zająć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]