[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odczuł zawrót głowy i ku rozbawieniu Oone zachwiał się, jakby chciał odzyskać równowagę.Złodziejka Snów ubrana była wciąż w te same jedwabie i atłasy.Nie kryła śmiechu.- Tak, książę Elryku! Znajdujemy się dokładnie na krawędzi świata! Wszelkie dostępne nam wybory na pewno nie obejmują odwrotu!- Nawet o tym nie myślałem, pani.- Przyjrzawszy się uważniej otoczeniu, stwierdził, że góry są tu nieco wyższe i wszystkie pochylają się w tę samą stronę, jakby przygięte potężnym wiatrem.- Przypominają zęby dawno wymarłego drapieżnika - powiedziała Oone ze wzruszeniem ramion, jakby zaiste spoglądała kiedyś w paszczę takiego potwora.– Oto pierwszy etap naszej wędrówki, kraina zwana niezmiennie Sanadorem, czyli Krainą Snów Pospolitych.- Ale nie poznajesz tego miejsca.- Sceneria jest zmienna, znamy tylko naturę krainy.Niezależnie od szczegółowych różnic, miejsce to jest niebezpieczne nie dlatego, że obfituje w nieznane, ale wręcz przeciwnie.Pora na drugą zasadę Złodzieja Snów.- Uważaj na wszystko, co jawi się znajomo.- Dobrze ci idzie.- Wyglądała na zadowoloną z odpowiedzi Elryka, jakby nie do końca wierzyła w swoje talenty pedagogiczne.Książę zaś zaczynał rozumieć, jak desperacką jest ich wyprawa i poddawał się chwili niosącej nowe doświadczenia mogące wywyższyć go ponad dotychczasowych władców Melniboné opierających swą władzę na tradycyjnych metodach i dążeniu do pomnożenia sił za każdą cenę.Uśmiechnął się i z błyskiem dawnej energii w oczach skłonił się ironicznie.- A zatem prowadź, pani! Ruszajmy ku górom.Nieco zdumiona tą zmianą nastroju Oone zmarszczyła brwi, ale postąpiła przez piasek tak lekki, że zamykał się wokół jej stóp niczym woda.Albinos poszedł za nią.- Muszę zauważyć - powiedział po jakiejś godzinie marszu, która nie zaznaczyła się na nieboskłonie - że im dłużej tu przebywam, tym mniej mi się to miejsce podoba.Najpierw myślałem, że słońce schowało się za powłoką chmur, ale teraz widzę, że w ogóle nie ma słońca.- Tutaj to normalne zjawisko.- Pewniej czułbym się, mając miecz u boku.- Mieczy jest tu dość.- Również i takie wypijające dusze?- Pewnie też.Ale czy odczuwasz jakieś szczególne pragnienie? Brakuje ci eliksiru?Ku swemu zdumieniu Elryk zrozumiał, że nie czuje słabości.Po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że jest taki sam jak inni ludzie, którzy nie potrzebują żadnych szczególnych substancji, by podtrzymać swą egzystencję.- Może dobrze byłoby, gdybym osiadł tu na stałe?- O proszę, już wpadasz w jedną z tutejszych pułapek - zauważyła mimochodem Oone.- Pierwszą reakcją jest podejrzliwość, czasem strach.Potem przychodzi odprężenie i odczucie, że powróciło się na stare śmiecie, że wróciło się do domu, tak tradycyjnego, jak i duchowego.To iluzje dobrze znane podróżnikom.Nie wolno im ulegać, bowiem są czymś więcej niż miłymi stanami emocjonalnymi.Ciesz się, że masz w sobie więcej energii, niż sam o tym wiesz i zapamiętaj sobie jeszcze jedną zasadę złodziei snów: Wcześniej lub później, ale za wszystko trzeba będzie zapłacić.Cokolwiek zyskasz tutaj, upomni się o swoją cenę.W głębi ducha Elryk uznał, że takie miejsce warte jest nawet wysokiej ceny.W tejże chwili ujrzał liść.Liść spływał powoli skądś znad jego głowy i był szerokim, czerwonozłotym liściem dębu.Niczym zwykły, jesienny spoczął na piasku u stóp Elryka, który nie widząc w tym zrazu nic niezwykłego, schylił się i go podniósł.Oone chciała w pierwszej chwili powstrzymać księcia, ale jakby zmieniła zamiar.Elryk położył liść na rozpostartej dłoni.Nic było w nim nic osobliwego, poza faktem może, że w zasięgu wzroku nie rosło żadne drzewo.Już miał spytać Oone o wyjaśnienie tego fenomenu, gdy zauważył, że złodziejska spogląda gdzieś ponad jego ramieniem.- Dobry wieczór - rozległ się wesoły głos.- To zaiste szczęście, spotkać na tak beznadziejnym pustkowi parę bratnich śmiertelników.Jakiż to kaprys Koła was tu zagnał?- Witamy - powiedziała Oone uśmiechając się szeroko.- To przebranie nie nadaje się na pustynię, panie.- Nie zostałem poinformowany ani o celu wędrówki, ani nawet o samym fakcie wyruszenia w drogę.Elryk odwrócił się i ze zdumieniem ujrzał niewysokiego człowieczka, którego ostro zarysowane, pogodne rysy ocieniał osobliwie olbrzymi turban z żółtego jedwabiu równie szeroki, jak ramiona właściciela.W materię wbita była szpila z wielkim, zielonym klejnotem, nad nią zaś powiewało jeszcze kilka pawich piór.Mężczyzna wydawał się spowity w kilka warstw ubrania, wszystkie z jaskrawego płótna i jedwabiu, włącznie z obszywaną kamizelką i długim surdutem zszytym misternie z wielu różniących się subtelnie odcieniami błękitu kawałków materiału.Nogi osłaniały workowate spodnie z czerwonego jedwabiu i zakrzywione pantofle z zielonej i żółtej skóry.Osobnik był nieuzbrojony, ale na rękach trzymał czarno-białego kota z parą jedwabistych, czarnych skrzydeł wyrastającą z grzbietu.Skłonił się przed Elrykiem.- Witaj, panie.Rozumiem, że w tym wymiarze jesteś postacią Wiecznego Wojownika.Ja zaś - zmarszczył czoło, jakby zapomniał chwilowo własnego imienia - jestem kimś, kogo miano zaczyna się na „J” oraz na „C”.Mniejsza z tym, poznam je zaraz.To albo inne.Jestem twoim, jak to się nazywa? Osobistym sekretarzem.- Spojrzał na niebo.- Czy to jeden z tych światów bez słońca? Czy tu w ogóle nie ma nocy?Elryk spojrzał na Oone, która nie wyglądała na zdziwioną.- Nie prosiłam o towarzystwo sekretarza, panie.Żadnego też nie oczekiwałam.Mój towarzysz i ja mamy do wykonania pewną misję w tym świecie.- Oczywiście, cóż by innego.Równie to oczywiste, jak moja rola waszego kompana.Taki jest porządek rzeczy, panie.Nazywam się.- ale pamięć jeszcze mu nie dopisywała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]