[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz mógł dowiedzieć się czegoś bezpośrednio ze źródła.Warownia Honsiu, 3.01.31W chwili gdy Tai otworzyła oczy, u jej łóżka pojawiła się Sagassy.— Chcesz wyjść za potrzebą, jeźdźczyni Tai? — spytała i nie czekając na odpowiedź odrzuciła kołdrę.— Nie mogę iść sama? — spytała Tai, zdecydowana jak najprędzej pozbyć się słabości i zależności.— Podeprę cię ramieniem, na wszelki wypadek.Tai rzeczywiście potrzebowała pomocy przy wstawaniu, ale starała się z niej jak najmniej korzystać.Kostki i kolana miała wciąż sztywne; łydki były ciężkie i pozbawione czucia, ale nie bolały; mogła nawet bez większej niewygody przenieść ciężar ciała na lewą nogę.Krótka wycieczka poszła całkiem nieźle, Tai udało się nawet umyć twarz i ręce, opierając się na solidnej umywalce.Zjadła solidne śniadanie przyniesione przez Sagassy, a potem, jak zawsze, gdy ktoś do niej zaglądał, zapytała, kiedy może zobaczyć Zaranth, F’lessana i Golantha.Sagassy, która ciągle słyszała z jej ust to pytanie, oparła ręce na biodrach i lekko pokręciła głową.— Ano, ja tam se myślę, że to nie zaszkodzi ani im, ani tobie.Zostaw to na mojej głowie.Tai o mało nie wybuchnęła gniewem i żalem, bo wszyscy jej obiecywali, że się tym zajmą i jak dotąd nikt tego nie zrobił.Ze zdziwieniem powitała więc wejście T’liona, jeźdźca spiżowego Gadaretha.Za nim wsunęła się wielce z siebie zadowolona, uśmiechnięta Sagassy.— Sagassy twierdzi, że mam dość siły i wystarczający wzrost — powiedział.— Dużo lepiej wyglądasz.— Skąd wiesz? — spytała i sama odpowiedziała na to pytanie: — Och, Gadareth był tam tego poranka, prawda?— Był, i od tej pory wygląda pięknie i lśni jak słońce.A teraz zarzuć mi ramię na szyję.— Mogę chodzić sama, naprawdę!— Mocno wątpię.Przeniosę cię, bo jeśli chcesz zobaczyć wszystkich naszych inwalidów… choć Zaranth właściwie już wydobrzała, będziesz musiała przejść spory odcinek.Sama nie dasz rady — chwycił ją w ramiona, zanim zdążyła zaprotestować i wyniósł z pokoju.Tyle osób przenosiło ją już z miejsca na miejsce, że przestała się krępować taką intymną bliskością.— Pewnie chciałabyś się najpierw upewnić, jak się czuje Zaranth, ale zaproponuję ci inną kolejność: F’lessan jest tu blisko, więc zajrzymy do niego po drodze.Przy ostatnich słowach radosny ton zniknął z jego głosu; wniósł ją do największej z sypialni, którą niegdyś tak często dzieliła z F’lessanem.Mruganiem rozpędziła łzy w oczach, gdy zobaczyła bladą twarz F’lessana, niespokojnie obracającą się na poduszce, drgające usta, zmarszczone brwi i blizny, którymi poznaczone były jego policzki.Pod kołdrą rysowało się nienormalnie obrzmiałe ciało — to pewnie bandaże, pomyślała cofając dłoń, którą instynktownie ku niemu wyciągnęła.Manora mówiła, że odniósł głębokie rany.Przez to rzucanie się w łóżku może sobie zrobić jeszcze większą krzywdę.T’lion posadził ją na krześle przy łóżku.Zobaczyła, że ciemne włosy F’lessana przycięto z jednej strony, odsłaniając szwy na skórze głowy.Zbliżyła dłoń do jego twarzy; palce jej drżały, gdy przesuwała je nad bliznami.Nie były głębokie, ale strasznie wyglądały na jego przystojnej twarzy.F’lessan, wyczuwając, że ktoś mu się przygląda, jeszcze gwałtowniej potoczył głową po poduszce i próbował unieść obie ręce po kolei; lewa opadła bezwładnie z boku łóżka.Tai uniosła ją, ułożyła przy jego boku i delikatnie pogładziła go po ramieniu.— Spokojnie, F’lessanie, leż spokojnie — zsunęła ze szwów na policzku pasmo ciemnych włosów.— Spokojnie.Golanth żyje!— Golly? — było to bardziej tchnienie niż słowo; brwi zaczęły się zbiegać i zatrzymały się, gdy chory poczuł napięcie skóry.— Golly?Otworzył oczy, zamrugał i z wysiłkiem skupił wzrok na twarzy Tai, jakby zdziwiony jej obecnością.— Gdzie byłaś? — powiedział niemal swarliwie.— Nie wpuszczali mnie tutaj.— Też została ranna, F’lessanie — wyjaśnił T’lion, pochylając się nad nim z drugiej strony.— Ale obiecałem, że j ą przyprowadzę i oto jest.Wydawało się, że powieki F’lessana bardzo mu ciążą.Przymknął je, ale kącik ust zadrgał mu lekko.— I oto jest.Nie odchodź, moja ukochana zielona.Nie odchodź ode mnie.Te czułe słowa chwyciły ją za serce.Musiała moment odczekać, zanim odpowiedziała.— Zobaczę się z Golanthem i zaraz wracam.Możesz teraz odpocząć.— Mmmm, tak.Mogę, prawda? — odwrócił na bok głowę, westchnął głęboko i zapadł w ciszę, która przeraziła Tai, póki nie spostrzegła, że pierś mężczyzny unosi się w spokojnym oddechu.— Zaniosę cię do spiżowego Golantha — powiedział T’lion, uniósł ją i zabrał z pokoju.— Ano, spójrz tylko na niego, panie spiżowy — powiedziała Sagassy, zatrzymując się by popatrzeć na F’lessana — już się zrobił spokojniejszy.Dobrze, że Tai najpierw zobaczyła F’lessana, a dopiero potem Golantha, bo na widok okrutnych ran smoka popłakała się serdecznie.— Spokojnie, wygląda o wiele gorzej niż się naprawdę czuje — jeździec z Monako mocniej otoczył ją ramionami.Czuje się o wiele lepiej, Tai.Jest dużo lepiej, odezwała się Zaranth, unosząc się z miejsca, gdzie leżała na słonecznym tarasie obok wyciągniętego na całą długość Golantha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]