[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzikimi wertepami wiódł czarnego diabła pomiędzy jary i rozpadliny, wreszcie zaczęli biec pod górę.W pewnym miejscu przystanął na skalnym występie i spojrzał w dół: w głębokiej rozpadlinie, wśród bardzo wysokich, lecz niemal prostopadłych skał czerniło się, jak ciemne oko, małe jeziorko.W spokojnej wodzie odbijały się gwiazdy, lekko mrugając.— Cicho! — szepnął.Czarny bęcwał spojrzał ciekawie w dół.— Są tutaj — szeptał Robak — pływają sobie po wodzie, tylko skoczyć i mordować.— Skocz ty pierwszy!— To niemożliwe — mówił Robak.— Jeśli ja skoczę, spłoszę je i odlecą.Złowię jedną, a inne uciekną; jeżeli ty skoczysz, porwiesz, ile będziesz mógł, a mnie z wdzięczności dasz jakąś kosteczkę.— Coś mi się ta woda nie podoba… — rzekł czarny — usuń się, chcę spojrzeć w dół.Robak uskoczył skwapliwie, a czarny stanął na najdalszym występie i podejrzliwie spoglądał w czeluść.— Jakieś to dziwne gęsi — zaczął mówić powoli — ani z pierza, ani z mięsa… Albo to jest jakieś wielkie cygaństwo, a ty jesteś drab, kuty na cztery nogi, albo…Nie dokończył swej roztropnej przemowy, bo Robak,, osadziwszy się mocno, ducnął go głową z całej siły w tył.Czarny diabeł fiknął koziołka i na łeb zleciał w wodę, która prysnęła jak fontanna.Zaczął ją tłuc łapami i za chwilę wygramolił się na jakąś skałę, ale wyjścia stąd nie było! Siedział jak w garnku, na którego dnie bulgotała czarna woda.— Masz gęś? — krzyknął Robak.— Posiedź tam sobie, kuzynku, i łap ryby.Nie pragnę twojej śmierci, bo jestem wspaniałomyślny, ale prędko stąd nie wyleziesz.Widzisz, jak to źle być niegościnnym, a do tego głupim.Chciałeś zjeść Robaka? Taki bęcwał jak ty? A krzycz tam, krzycz, nie będzie ci się nudziło… Ty jesteś numer pierwszy, a teraz biegnę zobaczyć, co robi twój pan, co ma ośle uszy, a psa miał całego osła.IIIKiedy potwór siedmiopalczasty i sowiooki porwał Janka, poniósł go przez jary i wądoły do sadyby, do tej właśnie, do której tak chytrze na krótką rozmowę przedostał się Robak.Tam go cisnął omdlałego na ziemię i głosem tak przeraźliwym, że przelatująca właśnie nad sadybą wrona fiknęła ze strachu kozła w powietrzu i umknęła przerażona, zakrzyknął:— Hej, matko, a wyjrzyj no tutaj!Z jakiejś osmolonej budy wyleciał głos taki ochrypły, jakby też był na węglach przypalony:— Zaraz, zaraz, tylko wezmę dziewczynę na postronek!Omdlałego Janka obudziły te piekielne głosy; otworzył ciężko oczy i zobaczył pochylonego ponad sobą potwora, przed którym łasił się czarny jak smoła pies, mający wplątane w gęste kudły osty i źdźbła starej słomy.Psisko warczało, spoglądając na Janka krwawymi ślepiami i szczerząc kły tuż nad jego gardłem.„Ratuj mnie, mateczko moja!” — modlił się chłopiec w duszy.Potwór jednak kopnął psa w brzuch, tak że pies zemknął ze szczekliwym płaczem, potem trącił nogą Janka:— Wstawaj, chmyzie! — zakrzyknął.Janek podniósł się z trudem, lecz w tej samej chwili zachwiał się z przerażenia: ze smolistej budy wylazła wiedźma, bardzo mała i chuda, lecz z głową tak ogromną jak ceber; wyglądała tak, jakby w tej głowie mogła zmieścić całe swoje ciało i jeszcze zostałoby w niej miejsce na wór kartofli albo na beczkę kapusty; miała okrągłą twarz, z której zwieszał się nos miękki i mięsisty, długości krowiego ogona, wciąż się chwiejący, jak gdyby nim spędzała muchy; kiedy odsłoniły się jej usta, Janek ujrzał, że wiedźma ma cztery tylko zęby, dwa w górnej, a dwa w dolnej szczęce, zmurszałe i zielonego koloru.W jednej ręce trzymała pęk pokrzywy, a drugą ciągnęła na sznurze, zaciśniętym na szyi ofiary, prześliczną dziewczynę w wieku Janka, okrytą łachmanami; miała wielkie, niebieskie, ciągłą trwogą napełnione oczy, a bledziutką twarzyczkę znaczoną śladami uderzeń pokrzywą.Szła za wiedźmą bezwolnie, jakby pół żywa.Ujrzawszy Janka, przystanęła i zawołała cichutko:— Och, nieszczęśliwy!Za to otrzymała uderzenie pokrzywami po bosych nogach, zdawało się jednak, że tym razem tego nie czuła, wpatrzona w zbiedzonego chłopca.Wielkie, jasne łzy napełniły jej oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]