[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Markujemy.?Ach, pojmuję, markowana próba! Dobrze, ale czemu bicie nie markowane? I czemu włosia w smyczkach brak, a bęben mój jak stara decha?Dostrzegłem też, że w najciemniejszym kącie sali szafa stoi wielka jak organy, czarna, ogromna i zamknięta, a w niej lufcik z kratką i kiedy zdarzy się mocniejszy fałsz, widać tam oko mokre i palące, okropnie nieprzyjemne, więc pytam trombonistę, kto tam.A on nic.Ja do kontrabasa - nic.Czello - nic.Triangiel - nic.A flecik kopnął mnie w kostkę.Wspomniałem więc przestrogę starca i milcząc, gram, to jest stukam.A tu skrzypienie okropne, otwiera się Szafa w Kącie, a z niej wyłazi Ktoś Czteropiętrowy.Czarny jak noc, z oczami jak kamienie młyńskie i siada między dwiema kolumnami, nie przymierzając jak w lesie, i siedząc, przypatruje się nam wilgotno i paląco.O tyłek marmurowy muzy grzbietem skołtunionym się czochra, drugą muzę w łokciu ma, oj, straszliwy ten jakiś kąciarz, gdy go widzę, czuję mrówki gnające po krzyżu! Tu dopiero całkiem zaczęła mi przechodzić chęć muzykowania w Filharmonii Hafnu, bo jak wziął się gębę otwierać, to odmykał ci ją i rozsuwał, a przez ogólny ogrom i rozmiary trwało to dłużej, niżbym sobie życzył, w środku zaś paskudnie wprost nie do wiary - i kły paskudne, i język za nimi nawet paskudniejszy, zwinny i ślinny, i wraził sobie Szafon Kąciarz paluch w mordę i nuż tam z wolna, lecz usilnie gmerać.Oglądam się, jako mam podle siebie kontrabas i blachę, i też gębę otwieram, żeby spytać, kto zacz owa potwora, skąd i dlaczego oraz po co tak, w ogóle - z jakim sensem? Tum atoli wspomniał słowa starca, zabrzmiało mi w głowie: “Cokolwiek by ci się strasznym wydawało, milcz, ni pary z gęby, ni mru - - mru”, więc zreflektowawszy się, z łydą podciętą drżeniem i z miękkim podkolaniem gram.Widzę nuty, boż się wytrzeszczam, lecz niewyraźne jakieś, jakby muchy narobiły, nie wiadomo, co kwinta, co kwarta, plamy, kleksy, zamazane wszystko jak diabli, oj, bo też diabli nadali, myślę, i nastaje cisza na taktów osiem, w niej zaś, ach, jaki paskudny dźwięk: zjadliwy, gęsty, plugawy, borborygmiczny i gardialny ziaj się rozlega, Kąciarz ziewnął, kłapnął, przeciąga się, bark szczeciniasty trze o zadek muzy, wyjrzał z kąta, powęszył, sapnął, wreszcie czknął, grepsnęło mu się, w tej ciszy świątynnej, skupionej filharmonijnie, okropnie paskudenny Greps, lecz nikt nie widzi, nie słyszy nic a nic! Poznać nie dają po sobie! A po południu jest galowy koncert i Gról Pan siedzi w loży, otoczony dygnitarstwem rozgwieżdżonym, i w palcach upierścienionych kręci coś, i raczy sobie sam do ucha wściubiać, wytężam wzrok, a tam talerzyk złoty, i kulki z waty kręci Gról, w olejach poświęcanych macza i w uszy tka! Już nie pojmuję nic.A my w fortissimach taką piłą piłujemy i takim rżnięciem rżniemy rżnącym, że z okna za kratką coś jakby łza, a Gról każe draperyą zasunąć, gdyż czas mu do baństwowych spraw.Więc jakże teraz dalej? Panowie grayce! mówi kapelmistrz cwikierowy, blady, musimy naradzić się i skrytykować, boż to nie to, nie tak, bójcież się Boga, gdzie wy, a gdzie Harmonia Sfer, toż Gróla osłabicie takim graniem! Otwieram naradę!! I gdy ja nie wiem, co do czego, i wciąż ku szafie zezuję na wszelki wypadek, oni po kolei o głos proszą i wstają i zaczyna się wielkie deliberowanie i radzenie, oczy skrzą się im z chętnej gorliwości, krytykują wykonawstwo, smyki, blacha, dętyści nie to i nie tak, palce źle ustawione, mało wprawy, nie dość prób, gimnastyki brak, nie zwijamy się, koledzy, jak należy, nie przykładamy się - bardzo surowy każdy dla siebie, a już co do innych kolegów, to nie daj Boże - suchej nitki nie zostawiają, z wyjątkiem trombonisty, triangla i waltorni, nie wiem czemu.I wadzą się nad każdą nutą, jak z niej wytłoczyć dzwonny sok, cel przyświeca im wspólny, słucham z podziwem, teorię ci tu każdy ma w małym palcu, jak z nut idzie ta narada, słucham, patrzę, aż tu cień na nas padł, olaboga otwarła się szafa, siadło w niej, drapie się po czarnomszystym brzuszysku wszawym, zapuszcza paluch w pępek, nie pępek, lecz czarny Maelstromu lej! I tak sapiąc, czkając, drapiąc się, siedzi, dłubie w nosie z dużym powolnym smakiem i satysfakcją, pełną koncentracji.I nagle robi się straszna cisza, bo taki mały jeden od dzwoneczków wstaje i mówi w wolnych wnioskach: Panie Kapelmistrzu i Koledzy! Instrumenty są NIEZDATNE, więc nie może być z tego nic! Owszem, na oko ładne, złocone, lecz bezdźwięczne, albowiem felerne; groby to pobielane, nie instrumenty.Wnioskuję wniosek więc, żeby nam Prawdziwe dać, a te do muzeum lub gdzieś indziej na złom.I siadł.- Ca? Ca?! Ca!!!??? - krzyknie nasz dobry w cwikierze, najlepszy.- Instrumenty ZŁE!? Nie godzą się? Nie podobają się.? Na Trudności Obiektywne spycha się własną Niedojdziastość, niemoc? A to mi dyngus, nygus, a to mi zdrajca Sprawy, a to ci Dywersjum! Ty Łotrze jaki - taki, ty Podesłańcze Odmieńcze, skądeś się taki wziął?! Jak, skąd? Kto podsunął ci Zbrodniczą Myśl? A może wspólników masz? Kto jeszcze mniema tak? Cisza jak makiem siał, a tu podbiega Lokajczyk liberyjno - dworski i podaje mu zapiskę i czyta on, oddaliwszy papier od oczu, bo jest w cwikierze swym dalekowzroczny, by nas na oku wszystkich mieć, i mówi: No tak.Ogłaszam Przerwę, ponieważ oto moje Wezwanie na Dwór, na Naradę Ministerialną.Jak wrócę, uczynię wam Podsumowanie! A teraz odtrąbiono! Siedzimy i mówimy, że, panie dzieju, śrubuchny w oleju, no i, panie tego, moja chata z brzegu, oraz podobne uwagi przez całą noc.Przychodzą z rana trębacze fanfarzyści i ogłaszają Gróla Uniwersał i Manifest, jako odbędzie się specjalna Konferencja Naukowa, na której Kompleksowo będą zbadane wszelkie impedimenta, stojące na drodze ku Harmonii Sfer (Ha.Sf.).Zwaliła się zaraz moc melologów, melomanów, muzyko - znawców, dźwiękarzy i melodystów z wyższym wykształceniem polifonicznym, sami prof.konc.i dr hab.cich.i członkowie dźwięku rzeczywiści, korespondencyjni szła korespondentki z odpowiednimi nagraniami.Pierwej występ zarejestrowali na sześciuset aparatach powtykanymi w instrumenty mikromikrofonikami, a do bębna włożono mi makromikrofon, taśmy opieczętowali zielonym woskiem i czerwonym lakiem, wzięli próbki powietrza rozedrganego, przez lupy obejrzeli nas i każdy kąt, a potem naradzali się siedem dni i jeszcze miesiąc.Precyzji analiz nie wysłowisz! Nie zetknąłem się jeszcze z takim oberwaniem nauki w jednym miejscu! Wszystko zostało naświetlone i uzgodnione z właściwych pozycji metodologicznych, nad naradami sam Majestat objął miłościwie Wysoki Protektorat, lecz osobiście nie uczestniczył i zastępował go Podsekretarz Stanu Obojga Uszu.W ostatnim dniu ośmnastu Dziekannych Rektorów chórem odczytuje nam Ekspertolizę zredagowaną wspólnie z pełną jednomylnością badawczą: Skonstatowała Komissya, piszą, pewne Braki.Instrumentarium Niecałe Pełnowartościowym jest.Tam tu, to tego brak, ówdzie zaś owego nie dostaje.Tu zakrętasa, tam obertasa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]