[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I chcąc upewnić się, żepozna wszystkie szczegóły tej historii, wprowadził ją w najgłębszy z możliwych trans-ów hipnotycznych.I Georgina opowiedziała mu wszystko, a jego umysł pożeglował na wschód, ponadmorzami, górami i równinami, ponad polami, miastami i rzekami, do miejsca pośródgór.Ujrzał niskie, pokryte lasem wzgórza, ułożone w kształcie krzyża.Krzyżowe wzgó-rza.Miejsce, które będzie musiał odwiedzić.Już wkrótce.Będzie musiał, gdyż tam spoczywa odpowiedz.Miejsca te zawładnęły nim bez gra-nic.Ale jego władza również nie miała granic.Moc, której sobie nie uświadamiał dopowrotu George a.Do jego powrotu z grobu na cmentarzu Blagdon, z krainy umar-łych.Zdarzenie to początkowo zaszokowało go, potem wzbudziło ogromną ciekawość,a wreszcie pozwoliło pojąć prawdę.Powiedziało Julianowi, czym jest.Nie, kim jest,ale czym.A był czymś więcej, niż tylko synem Ilii i Georginy Bodescu.Wiedział, że nie jest w pełni człowiekiem, że znaczna część jego istoty jest zdecydo-wanie nieludzka i ta świadomość przyprawiała go o dreszcze.Potrafił hipnozą nakazy-wać ludziom, by spełniali wszystko, czego tylko zapragnął.Potrafił sam stworzyć noweżycie, a przynajmniej coś na kształt życia.Mógł zmienić żywe istoty, ludzi, w takie stwo-rzenia jak on sam.Nie posiadali wprawdzie jego siły, jego niesamowitych zdolności.Przemiana czyniła ich jego niewolnikami, dawała mu władzę absolutną.Co więcej, był nekromantą: umiał otwierać ludzkie ciała, by wydobyć z nich tajemni-ce ich żywotów.Potrafił skradać się niczym kot, pływać jak ryba, szaleć jak pies.Przyszłomu do głowy, że mając skrzydła, mógłby nawet latać jak nietoperz.Jak Nietoperz-Wam-pir.Na stoliczku nocnym, tuż obok łóżka, leżała książka w sztywnej oprawie, zatytu-łowana: Wampiry.Fakty i fikcja. Wyciągnął długopalcą dłoń, by dotknąć jej okładki,dotknąć nietoperza, wytłoczonego w czarnym płótnie.Według Juliana tytuł był łgar-stwem, podobnie jak zawartość.Wiele z domniemanej fikcji okazało się prawdą (samstanowił tego żywy dowód), a wiele z potencjalnych faktów fikcją.Na przykład światło słoneczne.Nie zabijało.Mogłoby, gdyby okazał się na tyle głu-pi, by wylegiwać się w zagajniku w upalny dzień dłużej niż minutę czy dwie.Sądził jed-nak, że zachodziła tu jakaś reakcja chemiczna.Na fotofobię cierpieli i zwyczajni ludzie.Grzyby rosną najlepiej pod warstwą słomy, w mgliste noce, u schyłku września.Czytałrównież, że gdzieś na Cyprze można znalezć te same jadalne gatunki, które nigdy nieprzebijają się na powierzchnię.Wypychają w górę wyschniętą ziemię, która pęka, wska-zując miejscowym, gdzie należy ich szukać.Julian wystrzegał się promieni słońca, leczsię go nie lękał.Uważał, że przesypanie dni w trumnie pełnej ziemi ojczystej, to czysty obłęd.Cza-114sami spał w ciągu dnia, ale jedynie dlatego, że nocą długo rozmyślał lub włóczył się poposiadłości.To prawda, wolał noc, gdyż wówczas, w ciemności albo w blasku księżyca,czuł się bliższy swemu zródłu, bliższy zrozumieniu natury swego bytu.I wreszcie wampirza żądza krwi: fałsz, przynajmniej w przypadku Juliana.Owszem,widok krwi poruszał go, działał na jego wnętrze, wzbudzał w nim pasję, ale picie krwiwprost z żył ofiary nie miało nic wspólnego z rozkoszą, opisywaną w tylu książkach.Po prostu lubił niedopieczone mięso, nawet w dużych ilościach, nigdy natomiast nieprzepadał za warzywami.Z drugiej strony, Tamten stwór, którego Julian wyhodowałw piwnicznej kadzi chował się na krwi.Na krwi, na mięsie, na wszystkim, co żyje lubkiedyś żyło.Właściwie nie potrzebował jeść, ale mimo to pożerał wszystko co mu poda-no.Pochłonąłby też George a, gdyby młodzieniec go nie powstrzymał. Tamten. Julian zadrżał z rozkoszy.Tamten uznawał go za swego pana.Wyrósłz niego i chłopak doskonale pamiętał, jak do tego doszło.Wkrótce po tym, jak wydalono Juliana ze szkoły, zaczął mu się ruszać ząb.Był to ząbtrzonowy, co wiązało się z okropnym bólem.Chłopak nie poszedł jednak do dentysty.Męcząc się z nim, którejś nocy wyrwał go, potem uważnie zbadał, dziwiąc się, że otoutracił cząstkę siebie.Białą kość, strzępek nerwu i czerwony korzeń.Położył go na stoli-ku, na parapecie okiennym.Rankiem usłyszał, jak ząb spadł na podłogę.Z rdzenia wy-sunęły się maleńkie białe pędy i ten, niczym jakiś krab-pustelnik, uciekł przed poran-nym słońcem.Zęby Juliana, z wyjątkiem trzonowych, były zawsze ostre jak noże i zakończone dłu-towato, nie miały jednak w sobie nic nieludzkiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]