[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pobliżu popiskiwało młode, wysuwając ku nim krągły nosek.Rozerwali młode na kawałki, zjedli mięso, póki było jeszcze ciepłe, a potem, w napadzie jakiejś gorączki rozbudzonego głodu, pożarli również oboje rodziców.Na ścianach pojawiły się fosforyzujące porosty.W ich świetle dostrzegli ślady ludzkiej bytności.Resztki domostwa i czegoś, co mogło być łodzią - wszystko porośnięte grzybem.Kominem w stropie sąsiedniej jaskini wprosiło się niewielkie stadko rajów.Z niezawodnego łuku Iskadora strąciła sześć ptaków, które z dodatkiem grzybów i szczyptą soli ugotowali w kociołku na ognisku.Owej nocy, gdy posnęli w gromadce, nawiedziły ich nieprzyjemnie żywe widziadła, które przypisywali grzybom.Nazajutrz, zaledwie po dwóch godzinach marszu, wkroczyli do niskiej, szerokiej groty przesyconej zielonym światłem.W jednym kącie groty dymiło ognisko.W prymitywnym kojcu trzy kozy łyskały w półmroku białkami oczu.Nie opodal na stosie skór siedziały trzy kobiety: wiekowa starucha i dwie dziewczyny.Młódki uciekły z piskiem na widok Juliego, Usilka, Iskadory i Skorawa.Porzuciwszy grono przyjaciół Skoraw wskoczył do kóz.Wykorzystując stare, leżące pod ręką naczynie jako skopek, wydoił do mego kozy, za nic sobie mając nieartykułowane wrzaski staruchy.Niewiele wycisnął mleka ze zwierząt.Tym, co było, podzielili się i nie czekając na powrót obcych mężczyzn ruszyli w dalszą drogę, na odchodne rzuciwszy za siebie naczynie.Zapuścili się w skręcający ostro korytarz, przegrodzony zaraz za zakrętem.Dalej był wylot jaskini, a jeszcze dalej otwarta przestrzeń - stok górski i dolina, i jasne światło królestwa Wutry, boga niebios.Ramię w ramię - gdyż odczuwali już więzi wspólnoty i przy - jaźni - stanęli zapatrzeni w piękny krajobraz.Kiedy popatrzyli po sobie, we własnych twarzach zobaczyli radość i nadzieję, i nie mogli powstrzymać się od krzyków i śmiechu.Skakali i ściskali się nawzajem.A kiedy już ich oczy dostatecznie przywykły do jasności, osłoniwszy czoła spojrzeli w górę, tam gdzie Bataliksa toczyła się w cieniutkiej warstwie chmur, jak blado-pomarańczowe koło.Pora roku musiała być bliska wiosennego zrównania dnia z nocą, a pora dnia bliska południa - z dwóch powodów: Bataliksa szybowała prosto nad ich głowami, Freyr niżej od niej dopiero wschodził.Kilkakroć jaśniejszy Freyr zalewał światłem ośnieżone wzgórza.Bledsza Bataliksa zawsze była szybszą strażniczką i niebawem miała zachodzić, kiedy Freyr będzie stawał w zenicie.Jakże piękny był widok pary strażników! Cykliczny układ ich tańca na niebie stanął Juliemu w pamięci jak żywy, otwierając mu serce i nozdrza.Wsparty na misternej włóczni, którą zabił wiją, całym ciałem chłonął światłość dnia.Usilk jednak powstrzymał dłonią Skorawa i marudził u wylotu jaskini, niepewnie wyglądając na świat.- Czy nie lepiej byłoby zostać w tych jaskiniach? Jak mamy żyć tam na zewnątrz? - zawołał do Juliego.Nie odrywając wzroku od horyzontu Juli wyczuł, że Iskadora stanęła w połowie drogi pomiędzy nim a dwójką maruderów.Nie oglądając się, odpowiedział Usilkowi:- Pamiętasz bajarzy z Vakku i historyjkę o robakach z orzechów dekarzy? Robaki uważały zgniły orzech za cały swój świat, toteż po rozłupaniu skorupy umierały z osłupienia.Zamierzasz zostać robakiem, Usilk?Na to Usilk nie znalazł odpowiedzi.Znalazła ją Iskadora.Podeszła z tyłu i wzięła Juliego pod rękę.Uśmiechnął się i radość rozpierała mu piersi, ale głodnym wzrokiem wciąż przebywał w dali.Widział, że przebyte przez nich góry stanowią osłonę od północy.Karłowate, nie wyższe od człowieka drzewa rosły w odstępach, i pionowo, co oznaczało, że lodowaty wiatr zachodni nie docierał tutaj z Barier.Juli zachował dawne swoje umiejętności, nabyte od Alechawa.Tutejsze wzgórza z pewnością obfitują w zwierzynę i będą mogli żyć zdrowo pod niebem, jak przykazują bogowie.Dusza w nim rosła, wypełniając go, aż musiał rozłożyć szeroko ramiona.- Zamieszkamy w tym bezpiecznym zakątku - rzekł Juli.- Pozostaniemy we czworo razem na dobre i na złe.Z ośnieżonego jaru na stoku wzgórza biła smużka dymu, wsiąkając w wieczorne niebo.- Tam żyją ludzie! Zmusimy ich, żeby nas przyjęli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]