[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wieczorem najadłem się i zapadłem w drzemkę przed paleniskiem, w komnacie Faethora.Nadciągająca noc przyniosła ze sobą drażniące, uciążliwe myśli, nieokreślony niepokój.Wilki znów wyły, ale ich skowyt zdawał się smętny i odległy.Nietoperze nie pojawiły się.Ogień mnie usypiał.- Tiborze, mój synu! - odezwał się jakiś głos.- Strzeż się! Zbudziłem się natychmiast, podniosłem się i chwyciłem za miecz.- Cha, cha, cha! - roześmiał się ten sam głos, ale nikogo nie widziałem.- Któż to? - krzyknąłem, wiedząc już, z kim mam do czynienia.-Wyjdź, Faethorze.Wiem, że tu jesteś!-Nic nie wiesz.Podejdź do okna.Rozejrzałem się, spłoszony.Salę wypełniały cienie, tańczące w blasku ognia, ale poza mną nie było w niej nikogo.I nagle dotarło do mnie, że słysząc głos Ferenczego, właściwie go nie "usłyszałem".Przyszedł do mnie jako myśl, cudza myśl.- Podejdź do okna, głupcze! - powtórzył głos.Raz jeszcze przeszedł mnie dreszcz.Poruszony, podszedłem do okna, szarpnąłem zasłony na bok.Na zewnątrz pojawiły się gwiazdy i wschodził księżyc, a od strony odległych szczytów dobiegło wilcze wycie.- Patrz! - domagał się głos.- Patrz!Odwróciłem głowę, ulegając chyba jego woli.Podniosłem wzrok na odległe pasmo górskie, rysujące się czernią na tle zachodzącego szybko słońca.Nagle coś tam błysnęło, chwytając ostatnie promienie i wypuszczając je w moją stronę.Oślepiony ich blaskiem, zasłoniłem oczy ramieniem i umknąłem chwiejnie.- Cha, cha! Zahacz, jak to boli, Tiborze.Skosztuj swego własnego leku.Słońce, które ongiś było twoim przyjacielem, już nim nie jest.- Nie bolało! - krzyknąłem w próżnię, podchodząc znów do okna i wygrażając pięścią.- Zaskoczyło mnie tylko.To naprawdę ty, Faethorze?- A któżby inny? Myślałeś, że jestem martwy?- Pragnąłem twojej śmierci!- Zatem słabo pragnąłeś.- Któż ci towarzyszy? - zapytałem, dopasowując się do tej dziwnej rozmowy.- Twoje kobiety należą teraz do mnie.Kto bawi się zwierciadłem, nadając sygnały, Faethorze? Ty wolisz trzymać się z dala od słońca.Zwierciadło znów błysnęło.Odsunąłem się na bok.- Moi idą tam, gdzie ja - odpowiedział głos.- Będą dbali o me popalone, sczerniałe ciało, aż znów stanie się całe.To starcie wygrałeś, Tiborze, ale bitwa jeszcze nie rozstrzygnięta.- Miałeś szczęście, stary bękarcie! - stwierdziłem.- Następnym razem, nie będzie ci tak sprzyjać.- Posłuchaj teraz.- Zignorował mą chełpliwość.- Wznieciłeś mój gniew.Zostaniesz za to ukarany.Stopień kary zależy od ciebie.Jeśli zostaniesz na straży moich ziem, zamku i wszystkiego, co do mnie należy, dopóki nie wrócę, może okażę ci łaskę.Opuścisz mnie.-I co?- I poznasz, czym jest wieczna udręka w piekle.To ci przy sięgam ja, Faethor Ferenczy!- Faethorze, jestem panem samego siebie.Nawet jeśli to coś we mnie miało ci służyć, nigdy nie nazwę cię swym władcą.Musisz to już wiedzieć, zrobiłem bowiem, co mogłem, by cię zniszczyć.- Tiborze, wciąż tego nie pojmujesz, ale dałem ci wiele, ogromną potęgę.I dałem ci również ogromną słabość.Pospolici ludzie, po śmierci, spoczywają w spokoju.Przy najmniej większość.Groził mi czymś i wiedziałem o tym.To kryło się w jego głosie.Szeptał, że jestem skazany.- Co masz na myśli? - zapytałem.- Przeciwstaw mi się, a sam to odkryjesz.Przysiągłem.A teraz żegnaj!I już go nie było.Zwierciadło raz jeszcze zamigotało, jak gwiazda na odległej grani, a potem również znikło.Miałem już dość wampirów i wampirzyc.Zamknąłem swą kochankę w lochu, wraz z jej siostrą, Ehrigiem i potworem spoczywającym w ziemi, i usadowiłem się przy ogniu, w komnacie Faethora, by się przespać.Nadszedł świt i nic mnie już tutaj nie trzymało.Z wyjątkiem.tak, pewne sprawy musiałem jeszcze załatwić.Ferenczy zagroził mi, a ja nie zostawiałem gróźb bez odpowiedzi.Wyszedłem z zamku, upolowałem z kuszy dwa tłuste króliki i zaniosłem je do lochu.Pokazałem je Ehrigowi, powiedziałem mu, czego chcę i że musi mi w tym pomóc.We dwóch mocno związaliśmy i zakneblowaliśmy kobiety, porzucając je w jednym z kątów celi.Potem, pomimo głośnych protestów Ehriga, i jego spętałem, zatykając mu usta.Dołączył do kobiet.Rozprułem brzuchy królikom i rzuciłem ich szkarłatne zwłoki na czarną glebę, w miejscu, z którego wydarto kamienne płyty.Pozostało mi czekać, ale nie trwało to długo.Po chwili, znęcona świeżą krwią, wyłoniła się ohydna macka.Rozpychając grudki ziemi, przebiła się na powierzchnię i w okamgnieniu zdobyłem to, co chciałem.Zostawiłem kobiety i Ehriga w pętach, zablokowałem sztabą drzwi i udałem się na parter wieży.Schody, wiodące do lochu, oplatały kamienną kolumnę.Obłożyłem ją połamanym wcześniej meblami, usypałem wokół niej stos.Obszedłem zamek, druzgocząc wszystkie sprzęty, jakie znalazłem i obdzielając nimi wieże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]