[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka przechadzka zaostrzy wam apetyt.- Już mi się zaostrzył po badmintonie - zaprotestował Paul.Rya skrzywiła się.- Nie chcę, żebyście widzieli, co będzie na lunch.- Dobra.Siądziemy sobie tam, plecami do was.Rya pokręciła głową.Była uparta.- I tak będziecie czuli zapachy.Nici z niespodzianki.- Wiatr wieje w inną stronę - nie ustępował Paul.- Nie będziemy nic czuli.Niespokojnie kręcąc rakietką do badmintona, Rya spojrzała na Jenny.Ileż intryg i kombinacji kłębi się za tymi twoimi niewinnymi, niebieskimi oczami, pomyślała Jenny.Zaczynała rozumieć, do czego dziewczynka zmierza.- Musisz iść z Jenny na spacer, tato.Wiemy, że chcecie być sami - odezwał się z właściwą sobie otwartością Mark.- Mark, na litość boską! - Rya była wstrząśnięta.- No co? - bronił się chłopiec.- Przecież po to robimy lunch, żeby mogli pobyć sam na sam.Jenny wybuchnęła śmiechem.- Niech mnie piorun strzeli! - powiedział Paul.- Coś mi się zdaje, że usmażę wiewiórkę na lunch - rzekła Rya.Na twarzy Marka odmalowała się groza.- Jakie ohydne, wstrętne rzeczy mówisz!- Nie mówiłam poważnie.- Ale są ohydne.- Bardzo cię przepraszam.Spoglądając na Ryę kątem oka, jakby oceniając jej szczerość, Mark zgodził się w końcu: Dobra, niech będzie.- Jeśli nie pójdziemy na spacer - powiedziała Jenny, biorąc Paula za rękę - twoja córka szalenie się zdenerwuje.A kiedy twoja córka szalenie się denerwuje, przemienia się w niebezpieczną dziewczynę.Rya uśmiechnęła się szeroko.- To prawda.Staję się diabłem wcielonym.- Jenny i ja idziemy na spacer - oznajmił Paul.Pochylił się nad Ryą.- Ale dziś wieczór opowiem wam wstrząsającą historię o straszliwym losie pewnej podstępnej dziewczynki.- Och, jak miło! - zawołała Rya.- Uwielbiam opowiastki do poduszki.Lunch serwujemy o pierwszej.- Odwróciła się i jakby przewidując, że Paul prześwieci ją rakietą po pupie, uskoczyła w bok i pobiegła do namiotu.Strumień hałaśliwie opływał wielki głaz, szarpał brzegi, na których rosły karłowate brzozy i wawrzyny, zeskakiwał po kamiennych stopniach, rozlewał się szerokim, głębokim jeziorkiem w dolinie, po czym uciekał w dół, przez następny górski próg.W rozlewisku pływały ryby - ciemne kształty, prześlizgujące się w mrocznej toni.Polana była okolona brzozami, rósł tam także jeden niezwykłych rozmiarów dąb.Wynurzające się, poskręcane jak macki korzenie wyłaziły spod liściastej ściółki i czarnej ziemi.Ziemię między drzewem a jeziorkiem pokrywał mech tak gęsty, iż mógłby być wygodnym posłaniem kochanków.Po półgodzinnym spacerze wokół obozowiska i łąki, na której grali w badmintona, zatrzymali się przy jeziorku dla nabrania oddechu.Ona położyła się na plecach, z rękami pod głową.On obok niej.Nie wiedziała dobrze, jak to się stało, ale rozmowa przeszła w końcu w delikatne pocałunki.Pieszczoty, pomruki.Przycisnął ją do siebie, kładąc ręce na jej pośladkach.Z twarzą przy twarzy, delikatnie lizał konchę jej ucha.Nieoczekiwanie ona okazała się odważniejsza.Pogładziła ręką rozporek jego dżinsów, poczuła wypukłość pod materiałem.- Chcę ciebie - powiedziała.- Ja też.- No to oboje możemy mieć to, na co mamy ochotę.Kiedy już byli nadzy, zaczął całować jej piersi.Polizał sztywniejące sutki.- Chcę ciebie już, teraz - wyszeptała.- Szybko.Za drugim razem możemy wolniej.Reagowali na siebie z potężną, wyjątkową i całkowicie nieoczekiwaną zmysłowością, której nigdy przedtem nie zaznali.Rozkosz była więcej niż intensywna, dla niej niemal rozdzierająca.Czuła, że z nim jest podobnie, być może dlatego, iż pożądali siebie tak gorączkowo.Nie byli razem od bardzo dawna, od marca.Jeżeli serca przez rozstanie łagodnieją, pomyślała, to czy genitalia szaleją? A może ta elektryzująca rozkosz jest wynikiem romantycznej scenerii: dziki krajobraz, zapachy, dźwięki.Jakakolwiek była przyczyna, nie potrzebował żadnej maści ułatwiającej wejście w nią.Wśliznął się jednym płynnym pchnięciem i poruszał się w przód, w tył, coraz głębiej i głębiej.Wypełniał ją po brzegi, kołysał.Jenny obezwładniał widok jego ramion: mięśnie napięły się, gdy wsparty na nich, unosił się nad nią.Objęła dłońmi jego pośladki, twarde jak kamień, i wciągała go w siebie coraz głębiej z każdym gwałtownym pchnięciem.Chociaż orgazm osiągnęła szybko, podniecenie mijało tak wolno, że nie wiedziała, czy kiedykolwiek nastąpi koniec.Nagle, gdy jej napięcie opadło, on zesztywniał, przygwożdżony siłą swojego orgazmu.Słodko szepnął jej imię.Kurczył się w niej, zmalał.Ucałował jej piersi, wargi i czoło.Potem zsunął się z niej na bok.Przytuliła się, brzuch do brzucha, i dotknęła ustami jego pulsującej na szyi arterii.Obejmowali się.Akt, który właśnie się zakończył, zespolił ich; pamięć przeżytej radości połączyła oboje niewidzialną pępowiną.Na kilka minut zapomniała o świecie istniejącym poza rzucanym przez Paula cieniem.Nie słyszała nic, tylko bicie własnego serca i ciężki oddech ich obojga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]