[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobranoc, Henry - wesoło po\egnała woznego.- Dobranoc, panno Julie - rozległo się z końca korytarza.Julie opuściła szkołę bocznymi drzwiami.Henry poszedł w jej ślady, ale dopiero trzygodziny pózniej - po rozmowie z Dallas.ROZDZIAA 53Julie wrzuciła weekendową walizeczkę na tylne siedzenie samochodu.Popatrzyła nazegarek, by upewnić się, czy ma dość czasu do południowego lotu i wróciła do domu.Gdywsadzała do zmywarki naczynia po śniadaniu, zadzwonił wiszący na ścianie telefon.Ujęłasłuchawkę.- Cześć, ślicznotko - głos Paula Richardsona brzmiał serdecznie i szorstko zarazem;dziwna kombinacja, pomyślała.- Wiem, \e to niespodziewana propozycja, ale bardzochciałbym, byśmy w ten weekend się spotkali.Mógłbym przylecieć z Dallas i zabrać cię jutrona kolację walentynkową.A mo\e jeszcze lepiej - przyleć do mnie, sam coś przygotuję.Julie pomyślała, \e je\eli ją obserwują, taki niewinny weekend uśpiłby czujność jejprześladowców, jednak miała inne plany.- Nie mogę, Paul, za pół godziny wyje\d\am na lotnisko.- Dokąd się wybierasz?- Czy pytasz słu\bowo? - Przycisnęła słuchawkę brodą do ramienia i równocześniewycierała szklankę.- Jakby tak było, czy nie powiedziałbym wprost?Sympatia i zaufanie, jakie w niej wzbudził, walczyły z ostro\nością wywołanątelefonem Zacka.Zanim wsiądzie do samochodu, by na zawsze opuścić Keaton, pomyślała,powinna, jeśli to mo\liwe, trzymać się prawdy.- Skąd mam wiedzieć?- Co mam zrobić, Julie, byś mi zaufała?- Rzuć pracę!- Musi istnieć jakieś łatwiejsze rozwiązanie.- Przed wyjazdem mam jeszcze coś do załatwienia.Porozmawiamy, jak wrócę.- Skąd i kiedy?- Jadę do małego miasteczka w Pensylwanii, do Ridgemont, odwiedzić babkęprzyjaciela.Wracam jutro, póznym wieczorem.Westchnął.- W porządku.Zadzwonię do ciebie w przyszły weekend, wtedy się umówimy.- Niech będzie - odpowiedziała z roztargnieniem.Nalała płynu do zmywarki,zatrzasnęła drzwiczki.U siebie w biurze Paul Richardson odło\ył słuchawkę.Wybrał następny numer iniecierpliwie bębniąc palcami o blat biurka, czekał na odpowiedz.Po pierwszym sygnalepodniósł słuchawkę, usłyszał w niej kobiecy głos:- Panie Richardson, Julie Mathison ma rezerwację na samolot z Dallas do Ridgemontw Pensylwanii, z międzylądowaniem w Filadelfii - lot według rozkładu.Potrzebne jeszczejakieś informacje?- Nie - odrzekł z westchnieniem ulgi.Wstał, podszedł do okna i ze zmarszczonymibrwiami obserwował, niewielki w weekend, ruch na bulwarze.- No i ? - spytał wychodzący z pomieszczenia obok David Ingram.- Co ci powiedziałao tej walizce w samochodzie?- Prawdę, do cholery! Bo nie ma nic do ukrycia.- Bzdura.Wolisz nie pamiętać o tym telefonie z Ameryki Południowej, który odebraław szkole, tamtego wieczora.Paul odwrócił się gwałtownie.- Z Ameryki Południowej? Udało ci się go namierzyć?- Tak, pięć minut temu otrzymałem potrzebne dane.Rozmowa przeszła przez centralęw Santa Lucia Del Mar.- Benedict! - Paul gniewnie zacisnął usta.- Pod jakim nazwiskiem się zameldował?- Jose Feliciano - odpowiedział Ingram.- Ten bezczelny drań zarejestrował się jakoJose Feliciano.- U\ywa paszportu na to nazwisko? - Paul popatrzył z niedowierzaniem.- Recepcjonistka nie \ądała dokumentów, wzięła Benedicta za miejscowego.Czemunie, ma ciemną karnację, podał hiszpańskie nazwisko i mówi po hiszpańsku, umiejętność wKalifornii bez wątpienia przydatna.A teraz jeszcze nosi brodę.- Przypuszczam, \e ju\ sprawdziłeś te informacje?- Oczywiście.Zapłacił za jedną noc z góry, pokój zwolnił następnego ranka.Aó\kobyło nieruszone.- Mo\e znowu tam się pojawić, by telefonować.Wez hotel pod obserwację.- Ju\ się tym zajęto.Paul wrócił za biurko i opadł na krzesło.- Rozmawiała z nim przez dziesięć minut - zauwa\ył Ingram.-W sam raz na zrobienieplanów.- Tak\e wystarczająco długo, by przekazać wyrazy współczucia i upewnić się, \ewszystko w porządku.Dziewczyna ma miękkie serce i wierzy, \e ten drań padł ofiarąfatalnego zbiegu okoliczności, nie zapominaj o tym.Gdyby chciała z nim zostać, razemopuściliby Kolorado.- Mo\e nie zgodził się.- Masz rację - powiedział Paul z ironią.- A teraz, po tygodniach niewidzenia, do tegostopnia oszalał na jej punkcie, \e naraził się na zdradzenie miejsca pobytu, byleby tylko miećją przy sobie.- Wygadujesz bzdury - rzucił ostro Ingram - sam nie postąpiłbyś inaczej.Ju\ dość sięnaraziłeś szefowi ciągłym chronieniem tej kobiety, a nic nie zmądrzałeś.Jak opowiadała otym, co działo się w Kolorado, kłamała jak z nut.Powinniśmy byli od razu wyrecytować jejformułkę i zgarnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]