[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przytuliła policzek do mokrej od łez podłogi.– Błagam pana.Błagam.– wykrztusiła cicho.Usłyszała przytłumiony, mechaniczny szum i poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza.Ścianka podniosła się, prześlizgując po koniuszkach palców Jacqueline, która uniósłszy głowę najpierw wolno, a potem coraz niecierpliwiej zaczęła zbliżać się na czworakach do stołu.Wreszcie zerwała się i rzuciła na jedzenie, nie zwracając uwagi na towarzyszący jej szaleństwu donośny śmiech.– Mam cię podsadzić?Szarpnął linę, żeby sprawdzić, czy jest mocno przywiązana.– Czekaj w samochodzie i bądź gotowa.Westchnęła bezradnie.– Jasne.Kiedy Sheila oddaliła się w kierunku limuzyny, Manley przedarł się przez gęsty żywopłot z cyprysów i oparł stopę na parkanie.Wziął głęboki oddech, odepchnął od ziemi i chwytając się napiętej liny rozpoczął powolną wspinaczkę na metalowe ogrodzenie.W połowie drogi mięśnie ramion i nóg zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa.Przeklinał swoją słabą kondycję, ale na szczęście płot nie był zbyt wysoki.Po kilku krokach dotarł do jego górnej krawędzi.Wdrapał się na szczyt i stojąc na stalowej listwie przez chwilę balansował w rozkroku, przytrzymując się ostrych, pionowych kolców.Mógł odpocząć.Choć nie miał pewności, czy płot nie jest zabezpieczony jakimś systemem alarmowym, na razie nie słyszał wycia syren.Spojrzał na pogrążony w mroku budynek Spa.W nocy San Sebastian ledwo można było dostrzec; z zewnątrz nie oświetlała go ani jedna lampa.W bladej poświacie księżyca białe ściany miały upiornie szary odcień.Zerknął w dół, gdzie rozciągał się rozległy, czarny dywan starannie przystrzyżonej trawy.Przekonywał się w duchu, że z pewnością wyląduje na ziemi jak rasowy spadochroniarz, ale ponieważ dotychczas dobrze lądować potrafił tylko finansowo, obserwowanie trawnika z tej wysokości nie działało na niego uspokajająco.Wolał nie rozważać tego dłużej i skoczył w ciemność.Opadł ciężko na ziemię, stracił równowagę i przewrócił się na bok.Skrzywił się, przygniatając sobie ramię, ale bardziej ze strachu niż z bólu.Trawa pod jego policzkiem była mokra od rosy.Podniósł się na łokcie i kolana, a potem przyjął pozycję startową sprintera.Sprawdził, czy dwa plastikowe pudełeczka, które miał w kieszeni są na swoim miejscu i odetchnął z ulgą.Kilka razy wciągnął głęboko powietrze i zerwał się do biegu.Skórzane podeszwy jego butów ślizgały się na wilgotnej murawie, tak że kilka razy o mało się nie przewrócił.Biegł zgięty w pół, gdyż bardziej zależało mu na tym, by być jak najmniej widocznym niż na szybkości.Zbliżając się do podjazdu okrążającego budynek zwolnił i schylił się jeszcze bardziej, omijając starannie żwirowaną nawierzchnię.Wcześniej razem z Sheilą próbowali wyobrazić sobie, jaki jest wewnętrzny rozkład kliniki.Mogli się oprzeć jedynie na domysłach, słabej orientacji Sheli, pobieżnym opisie Jacqueline i na tym, co zaobserwowali z zewnątrz.Nie mieli pojęcia, gdzie Hume przetrzymuje Jacqueline, choć kilka części budynku sprawiało wrażenie lepiej nadających się do tego celu niż inne.Ale najpierw trzeba było dostać się do środka.Trzymając się brzegu trawnika, Manley biegł wzdłuż podjazdu skręcającego szerokim łukiem na tyły domu.Kiedy omawiał z Sheilą strategię akcji, zwrócił jej uwagę na to, że karoseria limuzyny mimo postoju na lotnisku jest nieskazitelnie czysta.Zdaniem Manleya oznaczało to, że auto na co dzień stoi w garażu.A ponieważ Spa nie miało takiego pomieszczenia od frontu, wjazd musiał znajdować się z tyłu.Żwirowa alejka za budynkiem stopniowo zwężała się i dochodziła do asfaltowego zjazdu do podziemi.Manley zatrzymał się i spojrzał w dół.Z pewnością trafił do garażu.Zadowolony z tego, że nie mylił się w swoich rachubach, wyciągnął z kieszeni czarne plastikowe pudełeczko.Drugim takim samym urządzeniem otworzył przed kilkoma godzinami bramę.Rozejrzał się szybko i nacisnął guzik.Znów przez moment obawiał się, że lada chwila usłyszy wycie syren, ale wokół panowała cisza.Ciężkie, otwierane hydraulicznie drzwi garażu uniosły się bez hałasu i zamarły płasko pod sufitem.Za nimi widniała nieprzenikniona, czarna czeluść.Manley schylił się, zbiegł w dół i wszedł w ciemność.Jacqueline leżała nieprzytomna na boku wśród walających się wokół resztek jedzenia.Jej twarz była woskowo blada.Nieznacznie poruszała wargami, oddychając ciężko jak ryba wyciągnięta z wody.Nabrzmiałe, czerwonawe żyły na jej szyi pulsowały tak wolno, jakby jej serce miało za chwilę przestać bić.Przepocony strój gimnastyczny, upstrzony tłustymi plamami, stanowił świadectwo okrutnej męki, jaką sama sobie zadała.Z wąskiej galeryjki umieszczonej wysoko w górze, całą scenę obserwował Hume.Jego wąskie usta wykrzywiał zgryźliwy uśmiech.To, co spotkało Jacqueline, sprawiało mu wielką satysfakcję.Zwłaszcza że była znaną i lubianą aktorką.Z pewnością zasłużyła na taki koniec, odmawiając mu należnego udziału w swoim życiu.W końcu, czy to nie on stworzył gwiazdę? Jej niezapowiedzianą wizytę uznałby za omen, gdyby wierzył w takie rzeczy.Ale nie wierzył; o wiele bardziej ufał sobie niż losowi.Od lat ufał tylko swoim niemal nadprzyrodzonym możliwościom.Od czasu, gdy dawno temu.Patrząc w dół, uśmiechał się coraz szerzej i coraz bardziej szyderczo.Jak bardzo ta kobieta przypominała mu tamtą! Roześmiał się pogardliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]