[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po obu stronach ciągnęły się pozornie nie kończące się stoły, z krzesłami i dziwnymi, pokręconymi świecznikami.– Pamiętaj – szepnął Hunnar do Ethana, kiedy powoli szli za heroldem – on jest uparty, żylasty, ale nie jest zły.A przynajmniej nie z rozmysłem.Powiadają, że miewaliśmy gorszych władców.Przynajmniej nie jest idiotą, jak jego przyrodni brat.– Czy będzie nam dane spotkać jego brata? – zapytał Williams z kliniczną ciekawością.– Tylko wtedy, jeżeli dysponujecie jeszcze dziwniejszym środkiem transportu niż wasz metalowy statek.Kiedy jego ułomność stała się oczywista, został uśmiercony.– Och – powiedział zaskoczony nauczyciel.– To wydaje się dość krańcowa metoda postępowania.– Taki mamy zwyczaj – powiedział po prostu Hunnar.– To jest krańcowy świat – dodał September.– Inni cię tu nie będę utrzymywać, co? – Potem zwrócił się do Ethana: – Nie śpiesz się młody człowieku i mów, co uznasz za najstosowniejsze.Herold zatrzymał się przed nimi.Teraz odwrócił się i zagrzmiał:– Sir Hunnar Rudobrody, giermek Suaxus-dal-Jagger i giermek Budjir Hotahg z grupą obcoziemców!– Obcoziemców? – September spojrzał na rycerza spode łba.– Tak was nazywają – odparł Hunnar.– Z braku lepszego określenia.Teraz powoli; róbcie to co ja.Przeszli za rycerzem ostatnie dwanaście metrów, mieli więc okazję rzucić okiem na oczekujących.A potem Sir Hunnar nisko się ukłonił, krzyżując ręce nad głową i zakrywając się skrzydłami.Wszyscy naśladowali ten ruch, jak mogli najlepiej i nie podnieśli się, dopóki nie podniósł się rycerz.– Wasza Wysokość – zaczął – ci oto zdają się na twoją łaskę i niełaskę, bowiem wtargnęli na terytorium ludu twojego.Błagają cię o opiekę i może o przysługę.Wyruszyli na.– tu na sekundę zawahał się – na pielgrzymkę w odległe części świata.Ich metalowy statek podniebny został uszkodzony, jak pod ciosem Ojca Rifsów i wyzwolenie swoje składają w nasze ręce.Stary, wysoki tran o jednolicie szarym futrze oparł obie ręce na poręczach tronu.Stanął wyprostowany.Ethan zauważył, że oparcie tronu zostało wyrzeźbione z czegoś, co przypominało pojedynczą, nie łączoną nigdzie kolumnę z kości słoniowej, która wznosiła się aż do sufitu.Jak wysoko sięgał wzrokiem, pokrywały ją napisy i żłobienia.Była wielka, jak porządnych rozmiarów drzewo.Landgraf ubrany był w powłóczyste skóry i jedwabie.Jego piękny, odbijający światło napierśnik wykuty został z metalowej płyty i ozdobiony srebrem.Pojedynczą, skórzaną opaskę z osadzonym na czole jaskrawym prostokątem złota można było uznać za koronę.W łapie dzierżył drewnianą cienką laskę, rzeźbioną w zawiłe wzory, długą na dwa i pół metra, koloru wypolerowanego mahoniu i wysadzaną czerwonymi i jaskrawoniebieskimi kaboszonami.Gałkę na szczycie laski zdobiło kilka wielofasetowych klejnotów.– Sir Ethanie Frome Fortune – recytował Hunnar, pokazując na Ethana, zanim ten zdążył zaprotestować na nie przynależny mu tytuł.– Oto prawy, wierny i sprawiedliwy Torsk Kurdagh-Vlata, Landgraf Sofoldu i Prawy Opiekun Wannome.– O synu wiatru, ze czcią stajemy przed ojcem twego ojca i tobą samym – zaintonował Ethan, wygłaszając wyćwiczoną przemowę z maksymalnie przekonującą modulacją swojego kupieckiego głosu.– Witam was, obcoziemcy – odparł Landgraf.Miał zaskakująco, wysoki jak na trana głos, przynajmniej w porównaniu z tym, co dotąd słyszeli.Wskazał na prawo, na niewiarygodnie skurczonego, ale bystrookiego starca od stóp do głów ubranego w czarne jedwabie.Starzec miał na głowie czarną opaskę.– Mój osobisty doradca, Malmeevyn Eer-Meesach.– Czuję się zaszczycony, szlachetni panowie – zareagował czarodziej gładko.Spoglądał na nich z tak wyraźną, nie ukrywa – na zachłannością, że Ethan poczuł się odrobinę zdenerwowany.Takim samym spojrzeniem obdarzone są laboratoryjne szczury o mocno niepewnej przyszłości.Jak się później okazało, był dla starego trana niesprawiedliwy.– A to – ciągnął dalej Kurdagh-Vlata, odwracając się w lewo – moja córka i moje jedyne kocię, Elfa Kurdagh-Vlata.Jego gest skierowany był na zaskakująco smukłą i niemal nagą trankę.Wpatrywała się w Ethana, a jej spojrzenie wytrąciło go z równowagi dużo bardziej niż spojrzenie czarodzieja.Biorąc pod uwagę panującą w sali temperaturę, w takim ubraniu narażała się chyba na natychmiastowe zapalenie płuc.Coś ostro stuknęło go w goleń, odwrócił się na pięcie.September uśmiechnął się do niego.– Przyjdzie później czas na podziwanie widoków, chłopcze – zamruczał po terangielsku.– Nic dziwnego, że przyjaciel Hunnar nie wątpi w nasze podobieństwo.– Hę? – zapytał Ethan inteligentnie.Skierował znowu spojrzenie na tron i przekonał się, że Landgraf z niecierpliwością mu się przygląda.– Twoi towarzysze – przynaglił go szeptem Hunnar.– Och, tak.– Przesunął się nieco w bok i zatoczył ręką szeroki łuk.– Hmm, Sir Skua September.September wykonał ukłon z towarzyszeniem mnóstwa zawiłych gestów dłonią.Ethan trochę się stropił, ale Landgraf wydawał się zachwycony.– Hellespont du Kane.aaa.kupiec, zażywający wielkiej sławy na swoim świecie.Jego córka, Colette du Kane.Du Kane skłonił się z cudowną giętkością, czym zaskoczył i Ethana, i Septembra.Collette zawahała się i przykucnęła w niezgrabnym dygu.– I Walther.hmmm.– Nie dowiesz się, koleś, jak się nazywam, aż będzie dużo za późno, żeby ci się to mogło do czegoś przydać – zamruczał porywacz po terangielsku.– Tak? – Landgraf wyraźnie oczekiwał dalszego ciągu.Ethan popatrzył niepewnie na Septembra.– To przestępca, mamy go pod strażą – powiedział swobodnie potężny mężczyzna.– Jemu nie można ufać i nie można spuszczać z niego oka.Ukrył się na naszym statku i.– To kłamstwo! – zawołał gwałtownie Walther.– To oni są zbrodniarzami, a nie ja! Wiozłem ich wszystkich przed sąd, kiedy.September ostro mu przerwał.– Cicho, gnojku – powiedział po terangielsku.– Mogę ci łeb ukręcić w tej chwili.A później możemy podyskutować z Landgrafem, który to z nas mówił prawdę.Ale nie martw się, przekażę twojemu duchowi informację, jak się cała sprawa skończyła.Mały porywacz zamilkł.– Sir Hunnarze? – zapytał Landgraf
[ Pobierz całość w formacie PDF ]