[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle przestraszyłem się, że zamiast tego stanę przed roz-gwieżdżonym niebem, które widziałem już raz za drzwiami korytarza.Kabina była tylko zwykłą kabiną.Pustą. Szybko! poganiał nas Doogie.Roosevelt i Sasza dzwignęli już Bobby ego z podłogi, nieśli go między sobą, starającsię nie urazić lewego ramienia.Przytrzymałem drzwi windy.Twarz Bobby ego wykrzywiało cierpienie.Jeśli miałochotę krzyczeć z bólu, zdusił to w sobie i powiedział tylko: Carpe cerevisi. Piwo pózniej obiecałem. Wolałbym teraz wychrypiał.Zsuwając z ramion wielki plecak, Doogie wszedł do windy, która mogła pomie-ścić swobodnie co najmniej dwanaście osób.Kabina zatrzęsła się pod jego ciężarem.Wszyscy patrzyliśmy pod nogi, starając się nie nastąpić na kota. Do góry powiedziałem. Na dół sprzeciwił się Bobby.Jednak na tablicy w kabinie widniały tylko cztery przyciski, oznaczające poziomynad nami.Wąska szczelina na kartę magnetyczną świadczyła o tym, że osoba mającaodpowiednie uprawnienia może przeprogramować istniejące już kontrolki i zjechaćniżej.My nie dysponowaliśmy taką czarodziejską kartą. Nie możemy zjechać jeszcze niżej powiedziałem. Zawsze jest jakiś sposób mruknął Doogie, grzebiąc w plecaku.Korytarz był zalany światłem.Huk maszyny osiągnął już poziom z poprzedniegocyklu.Drzwi kabiny zamknęły się wreszcie, jednak my nie ruszyliśmy z miejsca.Kiedysięgnąłem do guzika oznaczonego literą G, Doogie uderzył mnie po dłoni, jakbym byłdzieckiem, które próbuje ukraść ciastko ze stołu.299 To szaleństwo powiedziałem. Oczywiście zgodził się ze mną Bobby.Stał oparty plecami o ścianę kabiny, podtrzymywany przez Saszę i Roosevelta.Jegotwarz była teraz szara. Bracie, nie musisz być bohaterem powiedziałem. Owszem, muszę. Nie, nie musisz! Kahuna. Co? Skoro jestem Kahuna, to nie mogę być mięczakiem. Nie jesteś Kahuna. Królem surferów powiedział.Znów zakasłał, a tym razem na jego ustach pojawiła się krwawa piana. Jedziemy na górę i zabieramy go stąd, natychmiast zwróciłem się do Saszyzrozpaczony.Za moimi plecami rozległ się głośny trzask.Doogie zerwał tablicę kontrolną i od-rzucił ją na bok, odsłaniając plątaninę kabli. Które piętro? zapytał. Mungojerrie mówi, żeby jechać na sam dół odparł Roosevelt. Nie wiemy nawet, czy Orson i dzieci żyją! zaprotestowałem. %7łyją zapewnił mnie Roosevelt. Nie wiemy tego. Wiemy.Znów odwróciłem się do Saszy, szukając u niej poparcia. Czy ty jesteś równie szalona jak oni?Sasza milczała, ale smutek i współczucie w jej oczach były tak przejmujące, żemusiałem odwrócić wzrok.Wiedziała, że Bobby to dla mnie ktoś więcej niż przyja-ciel, że choć nie łączą nas więzy krwi, jesteśmy braćmi.Wiedziała, że wraz ze śmierciąBobby ego umrze także część mojej duszy, powstanie pustka, której nikt i nic nie bę-dzie w stanie zapełnić.Wiedziała, jak bardzo cierpię.Zrobiłaby wszystko dla ratowaniaBobby ego, ale nie mogła zrobić nic.Jej bezradność była odbiciem mojej bezradności.Nie mogłem na to patrzeć.Pochyliłem głowę, a moje spojrzenie trafiło na kota.Przez moment miałem ochotęnastąpić na niego, rozgnieść na miazgę, jakby to on był odpowiedzialny za to, co siętu stało.Przed chwilą spytałem Saszę, czy jest równie szalona jak pozostali; w rzeczy-wistości, to ja traciłem zmysły, nie mogąc nawet w myślach pogodzić się ze śmierciąBobby ego.Kabina drgnęła, zakołysała się i ruszyła w dół.300Bobby jęknął. Bobby, proszę szepnąłem. Kahuna przypomniał mi. Nie jesteś Kahuna, jesteś kak. Pia myśli, że jestem odparł słabym, drżącym głosem. Pia ma sieczkę w głowie. Nie obrażaj mojej kobiety, bracie.Zatrzymaliśmy się na siódmym, ostatnim poziomie.Drzwi kabiny rozsunęły się, odsłaniając całkowitą ciemność.Nie był to jednakwidok na nocne niebo, lecz na pozbawione światła wnętrze.Prowadzony światłem latarki Roosevelta, wyszedłem wraz z pozostałymi do zimne-go, wilgotnego korytarza.Tu na dole przenikliwy warkot silnika był o wiele słabszy, prawie niesłyszalny.Położyliśmy Bobby ego na plecach, przy ścianie.Wcześniej rozesłaliśmy na podło-dze kurtkę Saszy i moją, by choć trochę odizolować Bobby ego od zimnego betonu.Sasza wróciła do windy i przez chwilę grzebała w kablach programatora, unieru-chamiając windę, by ta czekała na nasz powrót oczywiście przy założeniu, że kabinanie powróci w całości do przeszłości.Wtedy musielibyśmy wspinać się po szczeblachumocowanych w ścianie pustego szybu.Bobby nie mógł się wspinać.A my nie mogliśmy go wynieść na plecach, nie w ta-kim stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]