[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przepraszamy, że pana niepokoimy - zwrócił się do mężczyzny.- Szukamy pewnego człowieka, ale nie znamy jego nazwiska.W świetle lampy Runcible zobaczył, że Sharp wita się z mężczyzną.Wharton, a potem Faulk również wysiedli z samochodu.Szeryf pozostał za kierownicą.Weterynarz zawahał się, lecz w końcu też wysiadł z auta i ruszył za Whartonem, Faulkiem i nie znanym mu mężczyzną.- Chyba pójdę z nimi- powiedział szeryf do Runci-ble'a.- Muszę dopilnować tego bubka z uniwersytetu, żeby zanadto nie wtykał nosa w nie swoje sprawy.Ci ludzie mają swoje prawa; też tutaj mieszkają.Mam obowiązek się nimi opiekować.- Wysiadając z samochodu, nachylił się do Runcible'a i szepnął schrypniętym głosem: - Nie podoba mi się ten Sharp.Cały czas szczerzy zęby.Rozumiesz? - Klepnął po przyjacielsku Runcible'a w ramię, lecz pośrednik nie drgnął, zignorował szeryfa.Drzwi trzasnęły.Runcible został sam w samochodzie.Sześciu mężczyzn poszło ścieżką w kierunku drucianego ogrodzenia i krytej papą chaty.Światło lampy podrygiwało w ciemnościach.W sumie odwiedzili trzy małe stare domy.Michael Wharton był zauroczony tą wyludnioną miejscowością.Jego zdaniem otaczała ją aura wieków.Była skansenem ocalałym z przeszłości, a przeszłość zawsze go fascynowała.Ta wyprawa była dla niego czystą przyjemnością.Ale z pewnością nie jest przyjemnością dla Runcible'a, pomyślał, kiedy usiadł na kanapie w trzecim maleńkim saloniku z takimi samymi lampami, dywanami, matami z frędzlami i kilimami.Za każdym razem pośrednik z obrażoną miną zostawał w samochodzie.Dopiero tutaj ujrzeli stare zdjęcia.Hodowcy ostryg cieszyli się, że mogą pokazać im wyblakłe, zniszczone albumy przewiązane sznurkami.Rozkładali pożółkłe fotografie, dokładnie opisując wszystkie osoby widoczne na zdjęciu.Cieszyli się jak dzieci, że ktoś się nimi zainteresował.Muszą się tu czuć strasznie samotni, uświadomił sobie Wharton.Tak niewiele im pozostało w życiu.Tylko kury i owce, barka do połowu ostryg i telewizja.W każdym zagraconym saloniku na stoliczku stał odbiornik telewizyjny, dookoła którego siedzieli członkowie rodziny.Dlatego widzieli tak mało zapalonych świateł.Odbiór pozostawiał wiele do życzenia: obraz był rozdwojony i ziarnisty.Ale tutejsi mieszkańcy cieszyli się, że w ogóle coś widać.Kiedy staruszka opowiadała im o kolejnej ciotecznej babci, raz po raz pokazując palcem na portretowe zdjęcie, stale zerkała na ekran włączonego telewizora.Nie mógł mieć o to do nich pretensji.Sam mimowolnie zaczął patrzeć na Reda Skeltona, który robił coś z wanną.Odczarował go głos Sharpa.- Spójrzcie - zwrócił się do niego, weterynarza, Se-tha Faulka i szeryfa.Wharton spojrzał na zdjęcie leżące na sofie.Przedstawiało czterech mężczyzn.Trzej z nich byli zupełnie zwyczajni; przypuszczał, że zdjęcie zrobiono około 1890 roku.Wskazywały na to wąsy mężczyzn.Sfotografowano ich w górskiej chacie: Wharton zobaczył pieniek, siekierę, deski pokrywające ściany, psa.Wszyscy mężczyźni ubrani byli w kombinezony robocze i mieli surowe, poważne twarze.Czwarty mężczyzna miał gigantyczną szczękę, która rzucała się w oczy nawet na tym starym zdjęciu.Poza tym, pomyślał Wharton, wygląda na zgarbionego i niższego od pozostałych.Głos staruszki szemrał w tle.Sharp wskazał czwartego mężczyznę i kobieta momentalnie zmieniła temat.- A, to upiąca buźka - powiedziała.- To nazwisko? - zapytał Sharp.Staruszka, która ubrana była w ciemną jedwabną suknię i czarne pończochy, a włosy miała schowane pod chustą, uśmiechnęła się i rzekła:- Ależ nie.- Można było odnieść wrażenie, że ubawiło ją to przypuszczenie.- To skąd to przezwisko? Nie znam takiego słowa -zaciekawił się Sharp.Myślę, że wiem, pomyślał Wharton.- Łupiąca albo łypiąca - powiedział na głos.- Upiąca- powtórzyła staruszka.- Przecież nie ma takiego słowa-zaoponował Wharton- Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mówił inaczej niż „upiąca" - stwierdziła staruszka.- Gdzie zrobiono to zdjęcie? - spytał Sharp.- W górach - odparła.Na początku rozmowy staruszka podała im swoje nazwisko, ale Wharton go nie dosłyszał.- Po przeciwnej, wschodniej stronie pasma.W tamtych czasach to była zupełna dzicz.Prawie nikt tam nie mieszkał.- Ci ludzie nie byli farmerami, prawda?- zapytał Wharton.- Nie - odrzekła kobieta.- Łupali kamienie w kamieniołomach.Stąd ich przezwisko.Wszystkich, którzy pracowali w kamieniołomach, tak nazywaliśmy, ale oni nie lubili tego przezwiska.Dostawali szału, kiedy ktoś tak do nich mówił.- Ale czemu buźka? - dopytywał się Sharp.- Bo każdy, kto pracował w kamieniołomach, prawie zawsze miał taką szczękę.- Staruszka chciała przejść do następnych zdjęć - najwyraźniej miała jeszcze wielu krewnych do pokazania - ale Sharp nie dopuścił do tego.- Czy tylko mężczyźni cierpieli na tę przypadłość? -zapytał.- Nie, kobiety również.- Czyżby kobiety też pracowały w kamieniołomach? Popatrzyła na niego z zakłopotaniem.- Oczywiście, że nie.- Czy ma pani więcej zdjęć upiącej buźki? - zapytał Wharton.- Chciałbym je obejrzeć, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]