[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każde odkrycie związane z aletheiometrem wywoływało w obojgucoraz większe przerażenie potęgą urządzenia.– Aletheiometr powiedział nam o tym – zauważyła Lyra.– Powinniśmy byli gosłuchać.A co zrobimy z tym mechanizmem, Ojcze Coramie? Możemy go zabić albozniszczyć?– Nie wiem, czy można go zniszczyć.Na razie musimy go po prostu trzymaćw szczelnie zamkniętym pojemniku i nigdy nie wypuszczać.Bardziej mnie martwi ten, któryuciekł.Poleci teraz do pani Coulter z wiadomością, że cię widział.Niech mnie diabli, Lyro,ależ ze mnie głupiec.Podszedł do kredensu i wyjął puszkę po tytoniu, która miała średnicę mniej więcejtrzech cali.Przechowywano w niej śrubki, ale ojciec Coram wysypał je i wytarł wnętrzepojemniczka szmatką, po czym przykrył kufel kartką i odwrócił.Podczas przekładania stwora jedna z jego nóg wymknęła się sprytnie i z zaskakującąsiłą odtrąciła puszkę.Na szczęście ostatecznie udało się go schwytać a pokrywka pojemnikazostała mocno zakręcona.– Natychmiast gdy dostaniemy się na statek, dla pewności zalutuję krawędzie –oznajmił Ojciec Coram.– Ten mechanizm nigdy się nie psuje?– Psują się zwykłe mechanizmy, a ten nie jest zwykły.Tak jak powiedziałem,działanie urządzenia zależne jest od siły złego ducha.A im zawzięciej walczy, tym bardziejwzrasta jego moc.Teraz schowamy to paskudztwo.Owinął puszkę flanelą, aby stłumić bezustanne bzyczenie, po czym włożył pakunekpod swoją koję.Było już ciemno i Lyra obserwowała przez okno zbliżające się światła Colby.Ciężkiepowietrze gęstniało w mgłę, a do czasu, gdy Cyganie zacumowali przy nabrzeżu przedRynkiem Wędzarskim, wszystko w zasięgu wzroku stało się niewyraźne i zamazane.Mrokstopniowo zmieniał się w perłowe, srebrnoszare welony opadające na magazyny, dźwigi,drewniane stragany i granitowe, wielokominowe budynki, od których nazwano rynek; dniemi nocą wisiały w nich ryby, wędząc się w aromatycznym dymie drewna dębowego.Kominywysyłały gęsty dym w wilgotne, zimne powietrze i Lyrze zdawało się, że przyjemne oparywędzonych węgorzy, makreli i łupaczy wydzielają się zewsząd, nawet z kocich łbów nadrodze.Dziewczynka, ubrana w nieprzemakalny płaszcz z wielkim kapturem zakrywającymjej jasne włosy, szła między Ojcem Coramem i sternikiem.Wszystkie trzy dajmony byłyczujne – obserwowały ulice za zakrętem, oglądały się za siebie, słuchały najlżejszych kroków.Na szczęście byli jedynymi ludźmi w polu widzenia.Wszyscy obywatele Colbyprzebywali w domach, prawdopodobnie sączyli jenniver, siedząc obok włączonych piecyków.Troje podróżników nie dostrzegło nikogo na drodze do doku, a pierwszym napotkanymosobnikiem był pilnujący bram Tony Costa.– Dzięki Bogu, że dotarliście – odezwał się cicho, przepuszczając ich.– Właśniesłyszeliśmy, że zastrzelono Jacka Verhoevena, a jego łódź zatonęła.Nikt nie wiedział, gdziejesteście.John Faa stoi już na pokładzie i chce zaraz wyruszać.Lyra uznała, że statek jest wspaniały: miał pomost dla sternika, komin śródokręcia,wysoko położony forkasztel i duży żuraw masztowy nad przykrytym brezentem włazem.Żółte światło połyskiwało w iluminatorach i na mostku, białe – na szczycie masztu.Napokładzie trzech czy czterech mężczyzn pracowało przy czymś, czego dziewczynka nie mogładostrzec.Wbiegła na statek drewnianym trapem, wyprzedziwszy Ojca Corama; na pokładziez ciekawością rozejrzała się dokoła.Pantalaimon od razu zmienił się w małpę i wspiął nadźwig, Lyra jednak sprowadziła go z powrotem na dół, Ojciec Coram bowiem chciał, abyweszli do wnętrza, czyli – jak to się mówi na statku – pod pokład.Dziewczynka pokonała kilka schodków w dół – nazywano je „zejściem pod pokład” –i znalazła się w małej salce, gdzie John Faa rozmawiał cicho z Nicholasem Rokebym,Cyganem odpowiedzialnym za statek.John Faa nigdy niczego nie robił pospiesznie.Lyra czekała, aby się przywitać, onjednak skończył najpierw dyskusję na temat przypływu i dowodzenia statkiem, a dopieropóźniej odwrócił się do nowo przybyłych.– Dobry wieczór, przyjaciele – zagaił.– Biedny Jack Verhoeven nie żyje, pewnie jużsłyszeliście.A jego chłopców schwytano.– My także mamy smutne nowiny – odparł Ojciec Coram i opowiedział o spotkaniuz latającymi złymi duchami.John Faa potrząsnął swoją majestatyczną głową, ale nie zganił ich.– Gdzie teraz jest ten stwór? – spytał.Ojciec Coram wyjął puszkę po tytoniu i postawił na stole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]