[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sójka wzbiła się w powietrze wyraźnie zniecierpliwiona.Co za wspaniały, ogromny biało-niebieski ptak, pomyślał Tibor, obserwując lot sójki.Chyba mogę jej zaufać; nie mam innego wyjścia.Może będę musiał odwiedzić wiele miejsc, spotkać się z wieloma ludźmi, którzy nie są Deus Irae, zanim znajdę tego prawdziwego.Na tym polega Pielg.- Tylko że ja nie mogę jechać za tobą - zauważył Tibor.- Wyschło mi łożysko.Wątpię, żeby śluz.- Jest bardzo dobry - powiedział ptak.- Będziesz mógł za mną pojechać.- Zeskoczył z gałęzi i zniknął za drzewem.- Ruszaj!Tibor uruchomił wózek.Dał znak cierpliwej krowie i oboje ruszyli na północ.Jechali pod błękitnym niebem, skąpani w ciepłych promieniach słońca.Tibor zauważył, że w świetle dnia wiele spośród niezwykłych form życia wolało pozostawać w ukryciu.Nie dostrzegł ani jednej, co zasmuciło go bardziej niż parada dziwaków i chardinów, z jaką spotkał się w nocy.Ptaka widzę wyraźnie, pomyślał, a to było najważniejsze.Ta istota wyższego rzędu stała się jego gwiazdą przewodnią.- Nikt nie mieszka przy tym szlaku? - spytał, kiedy krowa zatrzymała się na chwilę, by poskubać wysokie, czerwonawe chwasty.- Wolą pozostawać w swoich kryjówkach - odrzekł ptak.- Czy są aż tak okropni?- Tak - odpowiedział ptak.- Według tradycyjnych kryteriów - dodał.- Gorsi od biegaczy, jaszczurowatych i robali?- Gorsi - potwierdził ptak, lecz nie wyglądał na przestraszonego; podskakiwał na usłanej liśćmi ziemi, wyszukując okruszyn orzeszków.- Jeden z nich - zaczął ptak.- Nie mów mi.- No cóż, sam pytałeś.- Tak - powiedział Tibor - ale nie oczekiwałem odpowiedzi.- Smagnął krowę i wielkie zwierzę ruszyło przed siebie.Ptak, zadowolony teraz, pofrunął wysoko pod błękitne niebo.Poleciał daleko do przodu, a krowa szła za nim, jakby wyczuwała ich wzajemny związek.- Czy on wygląda na złego? - spytał Tibor.- Bóg Gniewu? - Ptak spikował gwałtownie w dół, lądując na krawędzi wózka Tibora.- On.jak to powiedzieć? On wygląda inaczej niż wszyscy.Tak, zupełnie inaczej.Jest ogromnym mężczyzną, ale, jak powiedziałem, mężczyzną o okropnym oddechu, potężnie zbudowanym, lecz przygarbionym na skutek neurotycznych trosk.Jest człowiekiem w podeszłym wieku, chociaż.- Ale nie jesteś pewien, że to on.- Na zdrowy rozum, to tak - odparł ptak niewzruszony.- Mieszka w ludzkiej osadzie? - spytał Tibor.- Tak! - odpowiedział ptak zadowolony.- Wraz z nim mieszka około sześćdziesięciu mężczyzn i kobiet.lecz nikt nie wie, kim on jest.- W takim razie jak go rozpoznałeś? - dopytywał się Tibor.- Skąd wiesz, że to on, skoro inni go nie rozpoznali? Czy on posiada jakieś stygmaty? - Miał nadzieję, że tak.Łatwiej byłoby mu namalować obraz, gdyby mógł umieścić na nim stygmaty.- Jedynie stygmat śmierci i rozpaczy - powiedział ptak zdawkowo, rozglądając się na boki.- Jest bardzo wyraźny; sam zobaczysz.Tibor spojrzał na ptaka, który uniósł się w powietrze.- Nie potrafisz podać mi żadnych szczegółów?- Pierwszy raz zobaczyłem go dwa lata temu - poinformował ptak.- Od tamtego czasu często go widywałem, lecz aż do tej pory miałem związany język.Z nikim nie wolno mi było rozmawiać.Wreszcie ty zakosztowałeś śluzu robala i nauczyłeś się mnie rozumieć.- Ciekawe - rzekł Tibor i popędził krowę.- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.- Próbowałem - powiedział ptak.- Niech pan posłucha, panie Tibor, nie musi pan za mną jechać.Nikt pana do tego nie zmusza.Robię to tylko w ramach usługi; nic z tego nie mam, poza nadwerężonymi mięśniami skrzydeł.- Zatrzepotał skrzydłami ze złością.Las, przez który jechali, zaczął się przerzedzać.W oddali ujrzał góry, a może tylko wysokie wzgórza.Ich zbocza nie były już zielone, ale raczej koloru jasnożółtej słomy.Tu i tam widniały ciemne, czarnozielone kępy, pewnie drzewa.Między Tiborem a wzgórzami rozciągała się długa, żyzna - tak przynajmniej wyglądało - dolina.Widział drogi, w znacznej mierze dobre, na jednej z nich dostrzegł coś, co przypominało pojazd; jechał, klekocząc głośno w chłodnym powietrzu poranka.Ujrzał też osadę, w której zbiegały się trzy spośród dróg.Nie była to zbyt duża osada, lecz dość niezwykła, jak na obecne standardy: miała wiele sporych zabudowań - może magazyny albo fabryki, były też budynki handlowe, a także coś, co przypominało małe lotnisko.- Tam - poinformował ptak.- Nowy Brunszwik, Idaho.Przekroczyliśmy granicę stanu - dodał.- Byliśmy w Oregonie, a teraz znajdujemy się w Idaho.Kapujesz?- Tak - odpowiedział Tibor.Trzepnął krowę, a ta ruszyła, zamiatając ogromnymi kopytami.Łożysko znowu zaczęło skrzypieć i postukiwać.Słyszał wyraźnie, lecz pomyślał, że uda mu się dojechać do miasta, gdzie prawdopodobnie znajdzie jakiegoś kowala, który je wymieni, może nawet w każdym kole.Skoro jedno wyschło.to samo może spotkać i pozostałe.Tylko ile to może kosztować?- Czy można załatwić naprawę po cenach hurtowych? - spytał ptaka.- Nic takiego już nie istnieje - odparł ptak.- Nie ma już fabryk, tylko samowystarczalne enklawy, takie jak widzisz.Nie martw się, znajdę kogoś odpowiedniego.W Nowym Brunszwiku jest przynajmniej dwóch takich, którzy potrafią naprawiać sprzęt sprzed wojny.- Mój wózek jest powojenny - powiedział Tibor.- Taki też potrafią naprawić.- A koszty?- Może uda nam się coś wymienić - zaproponował ptak.- Szkoda, że nie zabrałeś czegoś spośród skarbów robala; mogłeś wziąć, co tylko chciałeś.- Same śmieci - rzekł Tibor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]