[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No dobrze, po prostu obnażyła zęby.Doskonale pamiętała, copowiedziała ta zgorzkniała starucha, Cawneil, i jak bardzo rozdrażniła tym maga.Teraz onazrobi to samo.- Stwórca.Chciałeś wykraść mu tajemnice.Chciałeś wykraść mu córkę.Miała na imięTolomei.Zrzucił ją z dachu.Za to, że zdradziła.%7łe otworzyła ci bramę.Mam rację?Poirytowany Bayaz wychlusnął ostatnie krople herbaty za balustradę.Ferro patrzyła,jak w locie skrzą się w słońcu.- Tak, Ferro, Stwórca zrzucił swoją córkę z dachu.Wygląda na to, że oboje, ty i ja, niemamy szczęścia w miłości, co? Prześladuje nas pech.A naszych kochanków jeszcze gorszy.Kto by pomyślał, że tyle nas łączy.Ferro miała ochotę zepchnąć różowego wieprza z tarasu w ślad za resztkami tej jegoherbatki, ale ciągle był jej coś winien i zamierzała najpierw odebrać dług.Dlatego ograniczyłasię do zmarszczenia brwi i wycofała się do domu.W pokoju pojawił się tymczasem nowy gość: mężczyzna o kręconych włosach iszerokim uśmiechu w jednej ręce trzymał kostur, a przez drugie ramię przerzucił sfatygowanąskórzaną torbę.Miał dziwne oczy: jedno jasne, drugie ciemne.Coś w jego spojrzeniuwzbudziło podejrzliwość Ferro.Większą niż zwykle.- Ach, słynna Ferro Maljinn.Wybacz mi, proszę, ciekawość, ale nie co dzień widujesię kogoś o tak.niezwykłym rodowodzie.Nie spodobało jej się, że zna jej imię i rodowód.%7łe w ogóle cokolwiek o niej wie.- Kim jesteś?- Ach, gdzie moje maniery! Jestem Yoru Sulfur z zakonu magów.- Podał jej rękę napowitanie, a gdy nie zareagowała, uśmiechnął się.- Oczywiście nie należę do tamtejpierwszej dwunastki, nie, nie, nic z tych rzeczy.Jestem uzupełnieniem.Póznym dodatkiem.Kiedyś byłem uczniem wielkiego Bayaza.Ferro prychnęła.Nie były to referencje, którymi zasłużyłby sobie na jej zaufanie.- A co się stało potem?- Skończyłem naukę.Bayaz z brzękiem odstawił filiżankę na stolik przy oknie.- Yoru - powiedział.Nowo przybyły ukłonił się z szacunkiem.- Dziękuję za twojedotychczasowe starania.Precyzja i konkret, jak zawsze.Sulfur rozpromienił się jeszcze bardziej.- Jestem tylko małym trybikiem w wielkiej maszynie, mistrzu Bayazie, ale staram siębyć trybikiem solidnym.- Jeszcze nigdy się na tobie nie zawiodłem.Będę o tym pamiętał.Jak tam nasza nowamała gra?- Możemy zaczynać w każdej chwili, na twój rozkaz.- Zacznijmy więc od razu.Zwłoka nic nam nie da.- Poczynię stosowne przygotowania.Przyniosłem również to, o co prosiłeś.- Sulfurzdjął torbę z ramienia, ostrożnie sięgnął do środka i wyjął książkę: dużą, czarną, w grubej,podniszczonej, pociętej i osmolonej oprawie.- Księga Glustroda - powiedział, zniżając głos,jakby bał się tych słów.Bayaz zmarszczył brwi.- Zatrzymaj ją na razie.Wystąpiły nieprzewidziane komplikacje.Sulfur z wyrazną ulgą schował księgę z powrotem.- Komplikacje?- Nie znalezliśmy tego, czego szukaliśmy.- Zatem.- W niczym nie zmienia to naszych pozostałych planów.- Oczywiście.- Sulfur jeszcze raz się ukłonił.- Lord Isher jest już w drodze.- Doskonale.- Bayaz obejrzał się na Ferro, jakby dopiero teraz sobie o niejprzypomniał.- Zechciałabyś dać mi odrobinę prywatności? Mam gościa, którym muszę sięzająć.Z prawdziwą przyjemnością opuściłaby to miejsce, ale nie zamierzała się śpieszyć -głównie dlatego, że Bayaz chciał się jej szybko pozbyć.Najpierw rozłożyła ręce iprzeciągnęła się, nie ruszając się z miejsca.Okrężną drogą podeszła do drzwi, szorującbutami po podłodze, wypełniając pokój nieprzyjemnym zgrzytaniem obcasów.Po drodzekilkakrotnie przystawała: przyjrzała się jednemu z obrazów, szturchnęła krzesło, pstryknęłabłyszczący dzbanek - mimo że żadna z tych rzeczy jej nie interesowała.Quai śledził jąwzrokiem, Bayaz pochmurniał coraz bardziej, a Sulfur szczerzył zęby w tym swoimwszechwiedzącym uśmieszku.Zatrzymała się w progu.- Teraz? - spytała.- Tak, teraz - warknął mag.Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju.- Magowie, psia ich mać.- prychnęła i wymknęła się za drzwi.Omal nie wpadła na wysokiego różowego, który czekał w sąsiednim pomieszczeniu.Mimo upału miał na sobie grube, ciężkie szaty i lśniący łańcuch na ramionach.Zza jegopleców wyglądał drugi mężczyzna, wysoki, posępny i czujny.Ochroniarz.Nie spodobało jej się spojrzenie tego w grubych szatach: zadzierał nosa i patrzył nanią z góry, jakby była psem.Jakby była niewolnicą.- Sssss
[ Pobierz całość w formacie PDF ]