[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To znaczy, że byłem skończonym imbecylem.Szybko! Jedziemy do mieszkania w Westminsterze.Może zdążymy.Wsiedliśmy do taksówki.Poirot nie odpowiadał na moje gorączkowe pytania.Wbiegliśmy po schodach.Dzwoniliśmy i pukaliśmy do drzwi — bez skutku.Kiedy jednak nastawiliśmy uszu, usłyszeliśmy zduszone jęki.Stróż miał zapasowy klucz, ale nie od razu zgodził się otworzyć mieszkanie.W końcu jednak udało się go przekonać.Poirot poszedł prosto do drugiego pokoju.W powietrzu unosił się zapach chloroformu.Na podłodze leżała Sonia Dawiłow, zakneblowana, z kłębem waty nasączonym chloroformem pod nosem.Poirot uwolnił ją i robił co mógł, żeby dziewczyna odzyskała przytomność.Po pewnym czasie zjawił się lekarz.Poirot zostawił dziewczynę w jego rękach, a mnie odciągnął na bok.Nigdzie nie było doktora Sawaronowa.— Co to ma znaczyć? — spytałem.Nic z tego nie rozumiałem.— To znaczy, że istniały dwa możliwe rozwiązania, a ja wybrałem niewłaściwe.Pamiętasz, jak mówiłem, że łatwo byłoby udawać Sonię Dawiłow, ponieważ wuj nie widział jej przez wiele lat?— Tak.— To samo można powiedzieć o nim.Równie łatwo było udawać wuja.— Co?— Sawaronow rzeczywiście zginął tuż po wybuchu rewolucji.Ten człowiek, który podobno uniknął pewnej śmierci, który zmienił się tak bardzo, że przyjaciele z trudem go poznawali, człowiek, który odziedziczył wielką fortunę…— Tak? Kto to był?— Numer Czwarty.Nic dziwnego, że się przestraszył, kiedy dowiedział się, że Sonia słyszała, jak mówił o Wielkiej Czwórce.Kolejny raz udało mu się uciec.Domyślił się, że prędzej czy później wpadnę na właściwe rozwiązanie, wysłał więc Iwana, żeby zgubił obstawę, sam zaś unieszkodliwił dziewczynę i uciekł.Większość pieniędzy odziedziczonych po madame Kryłow z pewnością już wydał.— W takim razie kto próbował go zabić?— Nikt.To Wilson miał zginąć.— Dlaczego?— Przyjacielu, Sawaronow był wicemistrzem świata w szachach.Numer Czwarty pewnie nie zna podstawowych zasad gry.Podczas pojedynku nie mógłby udawać.Robił, co mógł, żeby uniknąć tego spotkania.Nie udało się i dlatego Wilson musiał zginąć.Za żadną cenę nie można było ujawnić faktu, że wielki Sawaronow nie umie grać w szachy.Wilson lubił debiut Ruy Lopeza.Można się było spodziewać, że również tym razem pozostanie wierny swoim upodobaniom.Numer Czwarty przygotował wszystko tak, żeby śmierć dopadła Amerykanina przy trzecim ruchu, zanim pojawiły się pierwsze komplikacje.— Ależ, Poirot — upierałem się — ten człowiek musiałby być wariatem.Rozumiem to, co powiedziałeś, i zdaje się, że masz rację.Trudno jednak uwierzyć, żeby ktoś miał zabijać człowieka tylko po to, by móc dalej spokojnie podszywać się pod kogoś innego.Z pewnością istniały prostsze sposoby wyjścia z kłopotu.Mógł powiedzieć, że lekarz zabronił mu intensywnego wysiłku psychicznego.Poirot zmarszczył brwi.— Certainement, Hastings — powiedział — były prostsze sposoby, ale żaden z nich nie byłby tak przekonujący.Poza tym, zakładasz, że należy unikać zabijania ludzi.Numer Czwarty myśli inaczej.Ja umiem wczuć się w jego psychikę, ale ty tego nie potrafisz.Wyobrażam sobie jego myśli.Z przyjemnością odgrywał rolę wytrawnego szachisty.Założę się, że przygotowując się do tej roli obejrzał kilka turniejów.Siedział nad szachownicą zamyślony, ze zmarszczonymi brwiami i udawał, że układa dalekosiężne plany, podczas gdy w rzeczywistości zaśmiewał się w duchu do rozpuku.Wiedział, że potrafi zrobić tylko dwa ruchy i wiedział też, że to wystarczy.Sprawiało mu przyjemność, że może wybrać najlepiej mu odpowiadającą chwilę… Tak, Hastings, zaczynam rozumieć naszego przyjaciela i jego psychikę.Wzruszyłem ramionami.— Pewnie masz rację, ale ja nadal nie potrafię zrozumieć człowieka, który naraża się na tak wielkie niebezpieczeństwo, chociaż mógł go uniknąć.— Niebezpieczeństwo! — parsknął Poirot.— Jakie niebezpieczeństwo? Czy Japp rozwikłałby tę zagadkę? Nie.Gdyby nie fakt, że Numer Czwarty popełnił drobny błąd, nie byłoby żadnego niebezpieczeństwa.— Jaki błąd masz na myśli? — spytałem, chociaż już wiedziałem, jaką uzyskam odpowiedź.— Mon ami, nie wziął pod uwagę małych szarych komórek Herkulesa Poirot.Poirot ma swoje zalety, ale skromność do nich nie należy.XII.Pułapka z przynętąByła połowa stycznia.W Londynie panowała typowa angielska zima: było mokro i brudno.Siedzieliśmy z Poirotem w fotelach ustawionych blisko kominka.Mój przyjaciel patrzył na mnie z tajemniczym uśmiechem na ustach, ale ja nie rozumiałem, o co mu chodzi.— O czym teraz myślisz? — spytałem.— Myślałem o tym, że kiedy przyjechałeś tu latem, zamierzałeś spędzić w kraju tylko dwa miesiące.— Tak mówiłem? — spytałem speszony.— Nie pamiętam.Poirot uśmiechnął się jeszcze szerzej.— Ależ tak, mon ami.Zdaje się, że zmieniłeś plany.— Hmm… Rzeczywiście.— Czy mógłbym wiedzieć, dlaczego?— Do kroćset, Poirot, chyba nie sądzisz, że zostawię cię samego, kiedy walczysz z kimś tak potężnym jak Wielka Czwórka!Poirot pokiwał głową.— Tak właśnie myślałem.Jesteś wiernym przyjacielem, Hastings.Zostałeś tutaj, żeby mi służyć.A co na to twoja żona? Mała Cinderella*, jak ją nazywasz?— Nie mogłem jej wyjaśnić wszystkich szczegółów, ale żona mnie rozumie.Nigdy by nie żądała, żebym się odwrócił plecami do starego przyjaciela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]