[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samochód wjechał do dzielnicy St.John's Wood.Uwagę Belli zwrócił mi-jany budynek.- Proszę spojrzeć - powiedziała, wskazując tabliczkę na ścianie.- TademaHouse.Jakże wspaniałym malarzem był Alma-Tadema.Wszyscy uwielbiali-śmy prerafaelitów, nawet Peter.Matka miała kilka ich obrazów.Oczywiściewszystkie zostały przekazane do galerii.- Czy miała jakiś obraz Waterhouse'a? - zapytał Bryant.- Nie, chyba nie.Czy to właśnie Waterhouse'a zniszczył mój brat?Bryant skinął głową.- Co mu strzeliło do głowy? - Bella ponownie wydmuchała nos.Kiedy sa-mochód dojechał do Hampstead, zaczęło mżyć.- Dom jest pod naszą całodobową ochroną - poinformował ją May, kiedyskręcili w Mayberry Grove.- Jeśli planuje pani wyjście, proszę podać mi trasę.- Jutro wieczorem spotykam się ze swoim towarzystwem - powiedziałaBella, wysiadając.- Wiem, że William i Peter chcieliby, żebym tam poszła.Podejrzewam, że ktoś będzie musiał mi towarzyszyć.- Co to za towarzystwo? - zapytał Bryant.- Towarzystwo Sabaudzkie - odparła Bella, zamykając drzwi.- Gilbert iSullivan.Jestem przewodniczącą.Proszę się mną nie przejmować, sama trafiędo domu.- I co o niej myślisz? - zapytał May, kiedy wracali do siedziby nad stacjąmetra Mornington Crescent.- Wygląda na to, że ma niezwykle spokojne podejście do tego wszystkiego.92Albo rzeczywiście nie jest zbyt przejęta tym, co się stało, albo nie mówi namwszystkiego.- Bryant wpatrzył się w deszcz za oknem.- Mam nadzieję, żeczegoś się od niej dowiemy.- Nie jestem pewien, czy ona będzie chciała nam coś powiedzieć - podzieliłsię swymi wątpliwościami May.- Jeśli coś łączy członków rodziny Whi-tstable'ów, to na pewno to, że żaden z nich nie wie, jak zachowuje się normalnyczłowiek.Jak w ogóle uda nam się ustalić motyw?- W tej chwili o wiele ważniejsze jest co innego - odparł Bryant.- A mia-nowicie: jak uda nam się utrzymać ich wszystkich przy życiu?12 SABAUDCZYCYPrzestraszył ją widok krwi na poduszce.Musiała we śnie przygryzć wargę.Sen znów powrócił, jego siły nie stępiłoto, że był już znany.Obudzona, odwróciła głowę do rosnącego paska światładziennego przepoławiającego sufit pokoju.Wciąż jednak czuła zimno tychniekończących się alejek.W minionym tygodniu widziała dziwniejsze rzeczy i nie były one snami.Poraz pierwszy rzeczywistość jawiła się jej bardziej niepokojąca od wyobrażeń.Pomyślała o trupie w zakładzie fryzjerskim i poczuła, jak ciarki przechodzą jejpo plecach.Udało jej się wyjść poza azyl stworzony przez rodziców na terencałkowicie nieprzewidywalny.Ta myśl ekscytowała ją.Doktor Wayland, jejterapeuta, skończył zorganizowaną na poczekaniu sesję ostrzeżeniem przedkrzywdą, jaka może ją spotkać, jeśli pozwoli, by to, co nazywał negatywnymiaspektami jej natury, wysunęło się na pierwszy plan.Przede wszystkim chybajednak martwił się, czy otrzyma od Gwen swój comiesięczny czek.Popatrzyła na budzik i wstała z łóżka.O ósmej rano dom pogrążony byłjeszcze w ciszy.Ani Jack, ani Gwen nie obudzą się przez najbliższe pół godzi-ny.Kiedy już dostarczą im gazety, przeczytają o ostatnim makabrycznym od-kryciu w miejscu pracy ich jedynego dziecka.Gwen zapewne znajdzie sposób,by jej zasugerować, że w jakimś stopniu ponosi za to winę.Przyjaciele jej rodziców stanowili gałęzie tego samego drzewa.Mężczyzni93piastowali wysokie stanowiska, ich partnerki były przede wszystkim żonami,dopiero potem kobietami.Na najwyższych gałęziach znajdowały się rodziny zgromadzonymi od pokoleń pieniędzmi, funduszami powierniczymi i mało zna-czącymi tytułami.Niżej były gałązki nuworyszy.Jack i Gwen znajdowali siędokładnie na poziomie brytyjskiej klasy średniej, błyszcząc niczym gwiazdy wswojej warstwie śmietanki towarzyskiej Londynu.Mieszkali w mieście, którestało się zbyt kosmopolityczne dla niektórych spośród ich znajomych, cobyło eufemizmem oznaczającym, że Londyn jest pełen obcokrajowców.Naszczęście dzielnica Chelsea stanowiła enklawę białych rodzin takich jak oni.Oprócz tego mieli wiejski domek w Warwickshire i dom letni o pomarańczo-wych dachówkach na Cap Ferrat.Gwen uważała się za kobietę pracującą.Byłaczłonkinią rad nadzorczych firm męża i gospodynią wielu wieczorków charyta-tywnych, które organizowała dla propagowania modnych idei, najlepiej zwią-zanych z końmi lub fotogenicznymi dziećmi.Oto właśnie wyższe rejony klasyśredniej, pozostające wierne swym zasadom.Pieniądze Jacka nie były na tylestare, by pozwoliły im zachowywać się tak, jakby chcieli.Kolejny cios dla pozycji rodziny stanowił fakt, że z powodu trudnego cha-rakteru Sam musiała pójść do małej szkoły prywatnej w Chelsea, która pełniłafunkcję zakładu wychowawczego dla sprawiających kłopoty dzieci z dobrzesytuowanych rodzin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]