[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I powiem wam, że jeśli wasz tata zmieni zdanie i poślubi Emmeline Drew, pożałujecie, że nie zachowywaliście się lepiej i wystraszyliście Różę.To straszne, ale macie taką opinię, że żadna przyzwoita kobieta nie zechce poślubić waszego ojca.Ja oczywiście wiem, że w tym całym gadaniu o was jest sporo przesady, ale kto chce psa uderzyć, kij zawsze znajdzie.Ludzie gadają nawet, że to Karol i Jerry rzucali kamieniami w okna pani Stimson, choć przecież zrobili to mali Boydowie.Ale to Karol wrzucił do powozu starej pani Carr węgorza, choć kiedy to usłyszałam, powiedziałam pani Elliott, że nie uwierzę, dopóki nie będę miała lepszych dowodów niż słowo starej Kitty Davis.— Co zrobił Karol?! — krzyknęła Faith.— No… ludzie mówią — a powtarzam wam tylko to, o czym wszyscy już wiedzą, więc żebyście nie miały do mnie pretensji! — że w zeszłym tygodniu chłopcy łowili na moście węgorze.Był z nimi też Karol.Przejeżdżała tamtędy pani Carr w tym swoim rozklekotanym powozie bez dachu.Karol podskoczył i wrzucił do powozu wielkiego węgorza.Kiedy biedna pani Carr przejeżdżała koło Złotego Brzegu, węgorz prześlizgnął się między jej stopami.Ta biedaczka pomyślała, że to wąż, więc wrzasnęła okropnie i wyskoczyła z powozu w biegu.Konie spłoszyły się i uciekły, ale na szczęście odnalazły drogę i same wróciły do domu.Za to pani Carr boleśnie zwichnęła sobie nogę, a ile razy pomyśli o węgorzu, dostaje spazmów.No i powiedzcie same, czy tak się robi biednej staruszce? To w gruncie rzeczy poczciwa kobiecina, choć straszne z niej dziwadło.Faith i Una znowu na siebie popatrzyły.To była sprawa dla Klubu Dobrego Zachowania.Nie będą o tym rozmawiać z Mary.— O, to był wasz tata — powiedziała Mary, kiedy minął je pastor Meredith — i wcale nas nie zauważył, jakbyśmy tędy nie szły.Mnie to nie przeszkadza, bo już się przyzwyczaiłam.Ale wielu ludzi to drażni.Pastor Meredith rzeczywiście nie zauważył trzech dziewczynek, ale nie dlatego, że — jak to miał w zwyczaju — rozmyślał nad wyższymi sprawami.Szedł do domu zaniepokojony i poirytowany.Przed chwilą pani Davis opowiedziała mu historię o Karolu i węgorzu.Mówiła o tym z wielkim oburzeniem, bo pani Carr była jej daleką krewną.Pastor Meredith nie czuł oburzenia.Był wstrząśnięty i przerażony.Nie przypuszczał, że Karol jest zdolny do czegoś podobnego.Pastor był bardzo wyrozumiały dla dziecięcych figli, dla dziecięcego roztargnienia czy braku roztropności, ale to zupełnie co innego.Kiedy doszedł do domu, zastał Karola na trawniku, z uwagą i cierpliwością śledzącego życie gniazda os.Pastor Meredith wezwał go do gabinetu, a syn stanąwszy przed nim pomyślał, że nigdy jeszcze nie widział ojca tak surowego.Pastor chciał się dowiedzieć, czy historia, którą właśnie usłyszał, jest prawdziwa.— Tak — odparł Karol czerwieniąc się, ale odważnie wytrzymując srogie spojrzenie taty.Pastor Meredith jęknął.Miał nadzieję, że ta historia była przynajmniej mocno przesadzona.— Opowiedz mi, jak to było — zażądał.— Łowiliśmy z chłopcami węgorze na moście — mówił Karol.— Link Drew złapał prawdziwego kolosa, chciałem powiedzieć, olbrzymiego węgorza.Był strasznie wielki, nigdy jeszcze takiego nie widziałem.Złapał go zaraz na samym początku, więc węgorz długo, długo leżał w koszyku i wcale się już nie ruszał.Przysięgam — myślałem, że jest martwy.A potem przez most przejeżdżała starsza pani Carr i zaczęła na nas krzyczeć, że jesteśmy małymi łotrami, i że mamy natychmiast wracać do domu.A my, tato, nie odezwaliśmy się do niej ani słowem, naprawdę.Więc kiedy wracała ze sklepu, chłopacy namówili mnie, żebym wrzucił jej do powozu węgorza Linka.Byłem pewny, że jest zdechły, więc nie zrobi jej żadnej krzywdy, no i wrzuciłem go.A potem, na wzgórzu, ten węgorz ożył, usłyszeliśmy jej wrzask i zobaczyliśmy, jak wyskakuje z powozu.Było mi ogromnie przykro.Tak to było, tato.Cała sprawa nie przedstawiała się więc aż tak źle, jak obawiał się pastor Meredith, ale i tak była dość nieprzyjemna.— Musisz ponieść karę, Karolu — powiedział ze smutkiem pastor.— Wiem, tato.— Ja… ja będę musiał dać ci lanie.Karol drgnął.Nigdy w życiu nie dostał lania.Kiedy jednak zobaczył, jak bardzo przejęty jest ojciec, odezwał się beztrosko:— Dobrze, tato.Pastor Meredith opacznie zrozumiał wesołość syna i pomyślał sobie, że nie jest on zbyt wrażliwym chłopcem.Kazał Karolowi przyjść do gabinetu po kolacji, a kiedy chłopiec wyszedł, pastor opadł na fotel i jęknął.Bał się tego, co miało nastąpić, siedem razy bardziej niż Karol.Biedny pastor Meredith nie wiedział nawet, czym powinno się bić takich chłopców.Czego używa się do lania? Rózgi? Laski? Nie, to byłoby zbyt brutalne.Więc może giętkiej witki? I teraz on, Jan Meredith, będzie musiał udać się do lasu, żeby ściąć witkę.Specjalnie po to, aby zbić własnego syna.To nie do pomyślenia.I wtedy stanął mu przed oczyma pewien obraz.Wyobraził sobie drobną twarz pani Carr, pomarszczoną jak jabłuszko, w chwili, kiedy zobaczyła tego węgorza — widział ją, jak niczym czarownica na miotle, wyskakuje z powozu.Zanim uświadomił sobie niestosowność własnego zachowania, wybuchnął głośnym śmiechem.Zaraz potem rozzłościł się na samego siebie i jeszcze bardziej rozgniewał na Karola.Pójdzie poszukać tej witki.Nie musi być wcale taka giętka.Karol poszedł z Uną i Faith, które właśnie wróciły do domu, na cmentarz, gdzie omawiali całą sprawę.Dziewczynki były przerażone samą myślą o tym, że Karol zostanie zbity — i to przez ojca, który nigdy nie robił takich rzeczy! Przygnębione przyznały jednak, że to sprawiedliwa kara.— Sam wiesz, że zrobiłeś okropną rzecz — westchnęła Faith.— A w dodatku nie przyznałeś się Klubowi.— Zapomniałem — powiedział Karol.— No i myślałem, że to nikomu nie zaszkodziło.Nie miałem pojęcia, że ona zwichnęła nogę.Ale dostanę za to lanie, więc wszystko będzie w porządku.— Czy to… czy to będzie bardzo bolało? — spytała Una, wsuwając swoją drobną dłoń w rękę Karola.— Myślę, że nie tak bardzo — dzielnie odrzekł Karol.— Zresztą, nawet jakby bardzo bolało, to i tak nie będę płakał.To sprawiłoby ojcu ogromną przykrość.Już teraz jest przygnębiony.Szkoda, że sam nie mogę sobie dać porządnego lania, żeby mu tego oszczędzić.Po kolacji, na którą Karol zjadł niewiele, a jego ojciec — nic, chłopiec poszedł grzecznie do gabinetu pastora Mereditha.Witka leżała na stole.Pastor wybrał ją z dużym trudem.Uciął pierwszą, ale wydała mu się zbyt cienka.Karol postąpił naprawdę nagannie.Uciął drugą — ta była o wiele za gruba.Przecież chłopiec sądził, że węgorz jest martwy! Trzecia wydawała się w sam raz, ale kiedy teraz podniósł ją ze stołu, wydała mu się bardzo ciężka i gruba.Przypominała bardziej laskę niż witkę.— Wyciągnij rękę — powiedział do syna.Karol wysoko podniósł głowę i spokojnie wyciągnął rękę.Jednak był tylko małym chłopcem i nie potrafił ukryć strachu, który malował się w jego oczach.Pastor Meredith spojrzał mu głęboko w oczy — i zobaczył przed sobą oczy Cecylii, oczy swojej żony.Ten sam strach malował się w jej oczach pewnego dnia, gdy przyszła, żeby powiedzieć mu coś, o czym bała się mówić.Teraz w drobnej, bledziutkiej twarzy Karola zobaczył te same oczy.Zaledwie sześć tygodni temu, podczas długiej, nie kończącej się nocy bał się śmiertelnie, że jego też straci na zawsze.Jan Meredith odrzucił witkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]