[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drugie miarkuję: byśmy za te jego rządy niedopłacili.- Sam się nie rozporządza: dyć i kasjer pilnuje, i pisarz, i urząd.- Psy mięsa pilnują! Warują, a w końcu ty, chłopie, dopłać, bo nie dopilnowali.- Bogać ta inaczej! Wiecie ta co nowego?Balcerek jeno splunął i ręką machnął; nie chciał gadać, chłop był mrukliwy i przez babę zahukany, to ibarzej strzegący języka.Doszli też do Borynów.Józka skrobała ziemniaki na ganku.- Idzcie, ojciec ta sami leżą.Hanusia na kapuśnisku, a Jagna robi u matki.W izbie pusto było, przez otwarte okno zaglądały kiście bzów i słońce siało się przez zieleń.Stary siedział na łóżku.Wychudły był, siwa broda jeżyła mu się na żółtej twarzy kiej szczeć, głowę miałjeszcze obwiązaną, ruchał cosik sinymi wargami.Pochwalili Boga, nie odrzekł ni się poruszył.- Nie poznajecie to nas? - ozwał się Kłąb za rękę go biorąc.Jakby nic nie wiedział, nasłuchiwał niby tego świegotania jaskółek lepiących gniazda pod strzechą lebotego szmeru gałęzi szorujących po ścianach i w okno niekiedy zaglądających.- Macieju! - rzekł znów Kłąb wstrząsając nim zdziebko.Chory drgnął, oczy mu się zatrzęsły, obejrzał się na nich.- Słyszycie? dyć Kłąb jestem, a to Balcerek, wasz kum; poznajecie, co?Czekali patrząc mu w oczy.- Sam tu, chłopy! Do mnie! Bij psubratów! bij! - krzyknął z nagła ogromnym głosem, podniósł ręcejakby w obronie i zwalił się na wznak.Józka wpadła na krzyk i jęła mu głowę obwalać mokrymi szmatami, ale on już leżał cichy, a w szerokootwartych oczach lśnił jakiś strach śmiertelny.Wyszli pokrótce, sfrasowani i pełni zgrozy.- Trup ci tam leży, a nie żywy człowiek! - rzekł Kłąb odwracając oczy na chałupę.Józka znowu skrobała ziemniaki na ganku, dzieci bawiły się pod ścianą, a w sadzie spacerował Witkowybociek, zaś wiater przysłaniał gałęziami okno wywarte.Szli czas jakiś w milczeniu zgrozy, jakby z grobu wyszli.- Każdemu przyjdzie na to, każdemu - szepnął łzawo Kłąb.- A każdemu.wola Boża, cóż, nie poredzi.Hale, mógł jeszcze pożyć jaką porę, żeby nie ten las.- Pewnie.Zginął, a drugie się z tego pożywią - westchnął.- Raz kozie śmierć.mało się to naharował?- I nama też może niezadługo przyjdzie za nim iść.Patrzeli kwardo we świat, w pola rozkołysane, na bory widne jak na dłoni, na role zieleniące, na tendzień jasny, ciepły i zwiesnowy, i dusze im kamieniały w rezygnacji a poddaniu się woli Bożej.- Nie zmienić tego człowiekowi, coć mu przeznaczone, nie.I z tym się rozeszli.Zaś drudzy tegoż jeszcze dnia i następnych poczęli nawiedzać chorego, jeno co tak samo nikogo niepoznawał, że w końcu zaprzestali.- Jemu tylko pacierze o prędkie skonanie potrzebne - powiedział ksiądz.A że każden miał dosyć swoich turbacji a bied, to i nie dziwota, co wrychle zapomnieli o nim, zaś jeślizdarzyło się komu spomnieć, to jakby o nieboszczyku.Co prawda, to i leżał se chudziaszek w takim opuszczeniu, kieby już do grobu złożony i trawą porosły.Komuż ta był w pamięci?Bywało nieraz, iż całe dni leżał bez kropli wody, może by i pomarł prosto z głodu, gdyby nie Witkowedobre serce, któren porywał, co się jeno dało, i niósł gospodarzowi, a nawet krowy często poddajałkryjomo i mlekiem go poił.Chory bowiem przejmował go dziwnie frasobliwą troską, aż raz ośmielił sięzapytać parobka.- Pietrek, prawda to, że kto przez spowiedzi zamrze, do piekła idzie?- Prawda.Przeciek ksiądz zawdy tak mówią w kościele.- To i gospodarz by do piekieł poszli? - przeżegnał się trwożnie.- Taki człowiek jak i drugie.- Hale! gospodarz taki człowiek jak i drugie! hale!- Głupiś kiej głąb kapuściany! - zaperzył się Pietrek, długo mu tłumacząc, ale Witek nie uwierzył; swojeon wiedział i zgoła drugie.Tak ano przechodziły dnie w Borynowej chałupie.Zaś na wsi kotłowało się kiej w garnku.Wójtowa bitka to sprawiła, obie bowiem strony szukały świadków, przeciągając naród na swoją stronę.Chociaż to jeno z Kozłami była sprawa, ale wójt nie zaspał i tęgo zabiegał.Górę też wziął zaraz zmiejsca, bo więcej nizli połowa wsi za nim się opowiedziała.Znali go jak zły szeląg, ale wójtem byłprzeciech, mógł w niejednym poredzić, ale i mógł dobrze sadła zalać za skórę, to i namową,przypochlebstwem a gorzałką przysposobił sobie świadków, jakich mu było potrza.Kozioł leżał ciężko chory i księdza z Panem Jezusem sprowadzali do niego.Powiedali ta różnie o tejchorobie, bąkając w sekrecie, co jeno udaje, by wójt jeszcze lepiej beknął na sądach.Ale Bóg wie, jakto tam było.Wiedziano jeno dobrze, że sama Kozłowa całe dnie latała po ludziach pomstując awyrzekając.Opowiadała, co już przedała maciorę z prosiętami na lekowanie męża i prawie co dniawylatywała umyślnie przed wójtów krzycząc wniebogłosy, jako już Bartek umiera, Boga i ludzisprawiedliwych wzywając na świarczenie i poratunek.Biedota jeno i co tkliwsze kobiety stanęli po ich stronie, a nawet jeden z pomniejszych gospodarzy,Kobus, że to człowiek był niespokojny i swarliwy.Ale reszta ni słuchać nie chciała, w żywe oczy sięwypierając, jakoby co niebądz widzieli, zaś niejeden radził jeszczek, by z wójtem nie zadzierali, boniczego nie wskórają.Nowe z tego wychodziły historie, że to Kobus miał ozór niepowściągliwy, łacno się z pięściami ponosił, ababy też w słowach nie przebierały.Więc jeno wrzaski z tego szły i gniewy, bo cóż? mogli to poredzić gospodarzom i wójtowi?Nawet już %7łyd się z nich prześmiewał i na bórg dawać nie chciał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]