[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejscami poszczekiwały psy.- Może miejscowi będą coś wiedzieć? - zapytałem Marcina.- Nie sądzę - pokręcił głową.- Ludzie czasami wolą nic nie wiedzieć.Zwiadczy o tymfakt, że nikt nie powiadomił policji.Leszek natychmiast wyskoczył z Rosynanta ze swym małym urządzeniem.- Na razie nie wchodzcie na trawę - poprosił.Chwilę stał w miejscu, a potem ruszył prosto przed siebie.Zatrzymał się, poświeciłlatarką na trawę i coś podniósł.- No tak - mruczał.Palcem wskazującym i kciukiem trzymał, jak najcenniejszy klejnot, osławioną pluskwę Pawła.- Rozbita - orzekł Leszek.- Trochę dziwne, bo ma jakby jeden bok lekko spieczony.Wtedy do akcji wkroczył Marcin.Zwiecąc sobie potężną latarką halogenową lustrowałłąkę.Chodził po niej przez pięć minut i wrócił do nas.- Prawdopodobnie Olbrzym wprowadził kierowcą volkswagena na te słupki -opowiadał.- Pewnie obaj z Pawłem byli ścigani.Potem Olbrzym prześliznął się pomiędzyprzeszkodami, przeskoczył na motorze strumyk i umknął na drogę asfaltową.- Mogli uciec - odezwał się Maciek.- Na asfalcie niestety nie widać śladów.Nic próczkilku dziur, może od kul.- Ktoś do nich cały czas strzelał - stwierdził Gustlik tonem wróżki.- Zaraz, zaraz - zabrałem głos.- Zastanawia mnie, dlaczego byli tak zawzięcie ścigani iostrzeliwani.Byliście u tego człowieka w Waplewie? - spytałem harcerzy.- Tak - Maciek wzruszył ramionami - ale facet był pijany w sztok.Jedyne co wiemy,że obaj byli u niego i że dał im jakąś skrzynkę.Podobno Paweł nie chciał jej brać, aleOlbrzym uparł się.- Bandyci pewnie myśleli, że to skarb - komentowałem.- I co teraz robimy? Olbrzym iPaweł mogli pojechać wszędzie.Gangsterzy chyba ich nie ścigali na piechotę.Najgorsze, żetelefon komórkowy Olbrzyma milczy.- Nie zgodzę się z panem - powiedział zamyślony Marcin.- Ktoś strzelał, mógł trafić.W tej sytuacji albo ciała leżą teraz gdzieś w lesie, albo obaj są w szpitalu.Wtedy jednakpowiadomiliby nas, daliby jakiś znak życia.Chcę zwrócić waszą uwagę jeszcze na jednąrzecz.Są tu ślady jeszcze jednego pojazdu.Sądząc z szerokości odcisków opon, był tosamochód terenowy.Na mój gust właśnie to auto odholowało rozbitego volkswagena dojeziorka.Słowem, bandyci mieli dwa pojazdy lub otrzymali posiłki.- Ludzie Batury i Milionera.- rzekłem.Marcin tylko smutno pokiwał głową.- Trzeba rozmówić się z Batura - byłem zdecydowany.- Nie mamy dowodów - zwrócił mi uwagę Marcin.- Bez tego nie zainteresujemyorganów ścigania, a tylko one mogą nam w tej chwili pomóc.Musimy odnalezć jakiś śladOlbrzyma, Pawła, ich motocykl.Postanowiliśmy najpierw przejechać kawałek asfaltowej drogi i sprawdzić, czyOlbrzym nie uciekł gdzieś w boczną drogę.Poszukiwania te utrudniał deszcz, który cały czassiąpił.Ruszyliśmy w stronę Orłowa.Przejechaliśmy przez mostek i skręciliśmy drogą wlewo, gdy nagle Marcin zahamował.Widziałem, że Maciek za kierownicą Rosynanta ledwozdążył wcisnąć hamulec.- Sprawdzimy jedną rzecz - rzucił Marcin.- Olbrzym kocha bunkry, zna chybawszystkie w okolicy.Tu stoi taki jeden, w sam raz na kryjówkę.Marcin zawrócił i skręcił przed lasem.W świetle reflektorów zaczerniły się otworystrzelnicze betonowego schronu.Całą grupą obeszliśmy budowlę z prawej strony.Zajrzeliśmyprzez szerokie drzwi.- Oj, działo się.- Leszek nagle spoważniał.Marcin tylko zaklął, a Maciek i Gustlik spuścili głowy.- Jest tam kto?! - krzyknąłem w czeluść bunkra.Nie odpowiedziało mi nawet echo.Przed nami stał wrak motocykla z bocznymkoszem.W kilku miejscach widniały dziury po kulach.Marcin pierwszy zareagował i zlatarką w ręku obejrzał wnętrze schronu.- Ani śladu krwi - pocieszył nas.- Pewnie tu ich dopadli i zabrali ze sobą - orzekł Leszek.- Musimy dowiedzieć się dokąd - stwierdziłem twardo.- Dowiem się tego od Batury,choćbym miał mu tę informację wydrzeć z gardła.- Trzeba użyć podstępu - nieśmiało zaproponował Maciek.- Co masz na myśli? - zapytałem.- Siłą od Batury i Milionera niczego się nie dowiemy - tłumaczył.- Musimysprawdzić, gdzie mieszkają w Aańsku, podsłuchać, wezwać pomoc.W ostateczności możnaby spróbować podejść i zastraszyć bandę Kurzawy wykorzystując jego dziewczyny, którepewnie śpią na polu biwakowym w Kociaku.- Jak chcesz wykiwać komandosów Milionera? - Marcin miał wątpliwości.- Jakchcesz wejść do Aańska, pilnie strzeżonego ośrodka, gdzie warty trzymają żołnierze jednosteknadwiślańskich, a może, jeśli to prawda, że jest tu ważny minister, nawet i borowiki ? Borowikami Marcin nazwał funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu zajmujących się,jak sama nazwa wskazuje, ochranianiem najważniejszych osób w państwie.Maciek nie dał zbić się z tropu.Zapytał o coś Leszka, a ten przytaknął.Potem harcerzprzedstawił nam swój plan.Była już druga w nocy.Deszcz bębnił o dach Rosynanta.Trzymałem ręce nakierownicy, a stopę na pedale gazu.Ruchami kierownicy, a na wodzie - steru i zwiększaniemgazu mogłem utrzymywać samochód w miejscu.Pogoda nie była najlepsza.Teraz nad namiprzewalała się jedna burza za drugą.Bałem się, że uderzy w nas piorun.Musiałem jednak zawszelką cenę utrzymać auto w tej samej pozycji.Leszek mimo deszczu sterczał wychylonyprzez szyberdach.Cały czas coś sprawdzał na maleńkiej konsolecie.Z każdym podmuchemwiatru do wnętrza wlewała się fala wody.Czułem się jak na okręcie podwodnym, gotowym wkażdej chwili do zanurzenia.Po części tak było w rzeczywistości.Tkwiliśmy na środkuJeziora Aańskiego, dwieście metrów od brzegu.Nikt nie miał nas prawa spostrzec, ponieważprzezornie zmieniłem barwę Rosynanta na ciemnoszarą.Na przedniej szybie włączyłemnoktowizor.Nawet z tej odległości widziałem Milionera i Baturę siedzących na gankuogromnej wilii w kompleksie dawnego Aańskiego Imperium.Jeszcze niedawno temu było to państwo w państwie.Przeciętny człowiek nie miał tuprawa wstępu.Na zaproszenie władców PRL-u bywali tu wielcy tego świata.Odbywały się tupolowania, mniej lub bardziej huczne przyjęcia.Nowa władza chciała otworzyć ośrodek dlawszystkich, ale do dziś na drogach dojazdowych wiszą zakazy wjazdu i napisy: Nie dotyczypracowników Urzędu Rady Ministrów oraz gości Ośrodka.Zastanawia, czemu zakazypowieszono dwa kilometry od płotów ośrodka.Teraz najważniejsze było to, że Maciek iGustlik musieli dostać się na pilnie strzeżony teren.- Brrr.- Leszek aż zatrząsł się siadając obok mnie.- Nadal popijają drinki?- Tak.Batura siedział w wygodnym fotelu, a jego złamana noga w gipsie spoczywała napodnóżku.Po drugiej stronie niskiego stolika w plastykowym foteliku ogrodowym prawieleżał Milioner.Nawet z tej odległości dostrzegałem czubki jego butów z krokodylej skóry.Obaj sączyli drinki i obserwowali burzę.- Chłopcy powinni być już na miejscu - rzekł Leszek patrząc na zegarek.- Miejmy nadzieję, że Marcin zdołał ich wwiezć do środka - powiedziałem.- Jeśli Marcin mógł podjechać do swojego kumpla leśnika dziś rano, to i teraz może.Ciekawe, czy chłopakom uda się podejść odpowiednio blisko willi?- Nie widziałem nigdzie tych ludzi ze Specnazu.- O! Niech pan patrzy, jedzie Marcin - Leszek wskazał palcem odległe dwa snopyświateł.- Zaraz powiększymy sobie obraz - mruczałem manipulując przy konsoleciepokładowego komputera.- Ale bajer - wyraził uznanie Leszek.- Kto wam zafundował takie cudo?- Polonia amerykańska.- Mają ludzie fantazję.Nic nie odpowiedziałem.Starałem się pokazać na ekranie powiększony obraz honkeraMarcina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]