[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miały tak ciemne, żeniemal czarne tęczówki, a białka nabiegły krwią.W kontraście z dziewiczą bielą maski oczyzdawały się jarzyć czerwonym blaskiem.Nadgarstki mężczyzny, widoczne z mankietów koszuli, były nieprawdopodobniechude.Sherlock zastanawiał się, czy zwykły uścisk dłoni nie połamałby mu kości.Ale on niewyciągnął ręki na powitanie.Idąc, odchylał ramiona od ciała, a od jego nadgarstkówprowadziły czarne skórzane smycze, które znikały gdzieś w mroku domu.Coś mocno jenapinało.Zatrzymał się tuż za drzwiami.Sherlock miał wrażenie, że coś poruszyło się za nim,na końcach rzemieni, ale nie był pewien co.Chyba jakieś duże psy.- Doktorze Berle - powiedział mężczyzna zza maski.Głos miał cichy, wysoki, niemalprzechodzący w szept.- Kapitanie Rubinek.Panie Booth.I oczywiście nasi szanowni goście.Obawiam się, że nie znam waszych imion.Czy przez wzgląd na uprzejmą konwersacjęzechcielibyście się przedstawić?- Nazywam się Virginia Crowe - powiedziała Virginia.- Matty Arnatt - wykrzywił się Matty.- Ach - westchnął mężczyzna.- Przyjaciel zza morza.- Zerknął na Sherlocka swoimiczerwonymi oczami.- A pan? Kim pan jest?- Nazywam się Sherlock Scott Holmes - odparł Sherlock.- Kolejny gość z Wielkiej Brytanii.Jakże interesująco.Uwagę Sherlocka przyciągnęły ręce trzymające smycze.Coś było z nimi nie tak, leczdopiero po chwili spostrzegł co.U obu rąk brakowało palców - u lewej małego, a u prawejserdecznego, rękawiczki jednak uszyto specjalnie, więc żaden palec nie zwisał pusty ani nietrzeba było spinać materiału.W samych dłoniach także zwracało uwagę coś dziwnego.Były tak samo chude jak ichwłaściciel, ale materiał rękawiczek wypychały jakieś guzy.Jak naprawdę wyglądały te ręce?- Stawia nas pan w niekorzystnej sytuacji - powiedział Sherlock, przenosząc wzrok zpowrotem na porcelanową maskę mężczyzny i starając się zapanować nad głosem.- Czymogę zapytać, jak się pan nazywa?- Jestem Duke Balthassar - przedstawił się mężczyzna głosem suchym i szeleszczącymjak jesienne liście.- A teraz proszę, częstujcie się sokiem i bułeczkami.Zapewniam, że sokjest idealnie świeży, a bułeczki prosto z pieca.Virginia sięgnęła po karafkę.- Pozwoli pan, że naleję.Duke Balthassar wysunął się nieco dalej na słońce.Obie smycze, które trzymał,napięły się mocno, aż w końcu dwoje zwierząt niechętnie wyszło na werandę.Virginia rozlała sok na biały obrus.Sherlock przez chwilę nie wiedział, co to za stworzenia.Wyglądały jak smukłe,brązowe koty, ale głowami sięgały Dukebwi Balthassarowi do pasa.Zlepia miały czarne i bezprzerwy machały ogonami, przenosząc spojrzenie z jednej osoby na drugą.- Pumy? - wykrztusiła Virginia.- W rzeczy samej - odparł Balthassar, wyraznie zadowolony.- Mógłbym powiedzieć proszę się ich nie bać , ale to nie byłaby dobra rada.Owszem, należy się ich bać.- Nie wiedziałam - przyznała Virginia, a Sherlock usłyszał drżenie w jej głosie - żepumy dają się oswoić.- Oswoić? - zdziwił się Balthassar.- Nie, nie da się ich oswoić.Ale tak jak wszystkiestworzenia, w tym ludzie, reagują na strach.A boją się mnie - powiedział coś w obcymjęzyku, a wtedy pumy przysiadły na werandzie, kładąc głowy na łapach.Sherlock widział kły w ich nie do końca zamkniętych pyskach.Mogłyby odgryzćczłowiekowi rękę, a ledwo schowane pazury z łatwością wyrwałyby ramię ze stawów.- Jak udało się panu sprawić, że pumy się pana boją? - zapytał, niezupełnie pewien,czy chce usłyszeć odpowiedz.- Tak samo, jak można sprawić, by człowiek się ciebie bał - odrzekł Balthassar.Jedenz jego odzianych na czarno służących odsunął wolne krzesło, a on usiadł z gracją, krzyżującnogi cienkie jak u pasikonika.- Przez połączenie bólu oraz przykłady tego, co się z nimistanie, jeśli nie będą posłuszne.One mają pamięć.Pamiętają przykłady i kierują się nimi.Można się też ich pozbyć i zacząć od nowa z innym zwierzęciem.Widowiskowa i długaegzekucja jest od razu przykładem dla nowego zwierzęcia - co się stanie, jeśli nie będzieposłuszne.Można nie sprzątać ciała przez długi czas.Przez chwilę przy stole zapanowała cisza, wszyscy przyglądali się pumom.- Podoba mi się pana pociąg - powiedział w końcu Matty.Porcelanowa maskapozostała nieruchoma, ale Sherlock wyczuł, że mężczyzna uśmiecha się pod nią.- Jesteś bardzo miły.Pociąg się przydaje, jeśli muszę pojechać na spotkanie doNowego Jorku albo w inne miejsce.Nie znoszę jezdzić powozem do najbliższej stacji.Drogisą takie wyboiste i zakurzone.Wolę, jeśli pociąg przyjeżdża do mnie.- Jak udało się to panu zorganizować? - zapytał Sherlock.- Zapewniam spółce kolejowej dużo pracy - wyjaśnił Balthassar.- Jestemprzedsiębiorcą.Posiadam kilka podróżujących menażerii i cyrków, obwożących zwierzęta potym pięknym kraju, a te menażerie i cyrki jeżdżą naszymi pociągami.Kiedy powiedziałemim, że chcę mieć własną bocznicę i semafory, które pozwolą mi skierować dowolny pociąg domojego domu, zgodzili się.- Urwał.- W końcu.Najpierw dałem im kilka przykładów tego, cosię stanie, jeśli się nie zgodzą.Sherlock spróbował sobie wyobrazić, o jakiego rodzaju przykładach mówi Balthassar,ale szybko tego pożałował - obrazy były zbyt plastyczne.- Więc skierował pan pociąg na bocznicę, ponieważ znajdowali się w nim pańscyludzie? - zapytała Virginia.- Właśnie.Zawiadomili mnie wcześniej, że nim jadą i że wiozą cenny ładunek.-Zerknął na Johna Wilkesa Bootha, który wpatrywał się w szklankę soku pomarańczowego,jakby zawierała wyjaśnienie zagadki wszechświata.- Pan Booth był jego częścią.Czekałemod jakiegoś czasu, aż wróci do tego niegdyś wspaniałego kraju.Mam wobec niego pewienplan.Inną przesyłkę wyładowano wcześniej, a teraz zapoznaje się z nowym otoczeniem.-Przeniósł wzrok na skrzynkę, którą Berle trzymał na kolanach.- A w tej skrzynce jest, jaksądzę, ostatnia przesyłka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]