[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem pozostało mi już tylkosiedzieć w fosforycznym półmroku kajzer klubu i czekać, zmagając się zwłasnym, rozregulowanym organizmem."Don Lucio miał trzydzieści sześć lat i wygląd podstarzałego jupie -ciemne okulary w grubych, mieniących się wszystkimi kolorami tęczyoprawkach, starannie ufryzowaną w bezładne strąki czuprynę orazogorzałą twarz.Na oko nie dzwigał w ciele żadnej elektroniki - zresztą,kogoś takiego stać było na rzeczy wymyślniejsze.Przyjął mnie w ogrodzie willi, kilkanaście kilometrów na południe odzamku Schónbrunn, która pełniła rolę jego wiedeńskiego biura.Miał nasobie wściekle kolorową, luzną koszulę, workowate szorty oraz rzymskie,wysoko sznurowane sandały.I nie potrafił prawidłowo wymówić mojegonazwiska.- Skrebec - poprawiłem go.- Twardo: Skrebec.- To nie jest polskie nazwisko, prawda? Ukraińskie? - Kozackie.- Pseudonim? Czy też czuje się pan Dońcem?- Raczej Zaporożcem, jeśli pana to interesuje, Don Lucio.Kozacy dońscyzawsze byli tylko niewolnikami carów Rosji, i to dość miernymi, jeślichodzi o ich wartość bojową.Zaporożcy rządzili się sami, nie prosili nikogoo łaskę i bijali równie często Rosjan, jak Tatarów czy Turków.- Ale w końcu zostali przez Rosjan wytępieni.Prawda?- Tak.Ma pan rację.Caryca Katarzyna II kazała wymazać Zaporoże zmapy.Mogło istnieć tylko tak długo, jak Polska.Niestety, Kozacy byli zagłupi, aby to zrozumieć.Zresztą Polacy też.Nie przypuszczałem, DonLucio, że interesuje pana nasza historia.Uśmiechnął się i podniósł twarz ku słońcu zniżającemu się nad rzędamiotaczających ogród drzew.Jakby wyczuwał moje napięcie i bawił się nim.A potem zsunął nieco okulary z nosa i sponad nich wbił we mnie puste,zblazowane spojrzenie, zupełnie nie przystające do jego życzliwie w tymmomencie uśmiechniętej twarzy.- %7łeby być szczerym - zaczął - zainteresowałem się nieco pańską osobą.I pańskim krajem, gdzie po latach odnajdują się zaginione dzieła sztuki.- W tej właśnie sprawie chciałem się z panem zobaczyć.Don Lucio sięgnął do stojącego po jego prawej stronie podręcznegobarku i celebrując tę czynność w nieskończoność, napełnił powtórniepękate kieliszki przypominające kształtem kwiat tulipana.Piliśmy oleistypłyn, zalatujący bagiennym szlamem i drapiący w gardło jak brona.DonLucio nalewał go z pękatej, ciemnej butelki, bardziej kojarzącej się zzabytkową apteką niż z barkiem multimiliardera.Na białej etykieciewidniały jedynie cyfry: 34.10".- Ayley! - powiedziałem, unosząc napełnione szkło.Oczy Don Lucia niezmieniły wyrazu, tylko jego uśmiech poszerzył się o kilka milimetrów.- Sądziłem, że nie pyta pan, co pijemy, jedynie ze zwykłej nieśmiałości.Trudno w to uwierzyć, ale czyżbym miał przed sobą konesera?- Nie sądzę, Don Lucio.Ale nie jestem nieśmiały.Jestem.- Nie tacy trzęśli portkami, kiedy podnosiłem głos -rzucił zupełniemimochodem, wręcz nie zauważając samemu tych słów.- Więc whisky.Tylko tyle, nic więcej?- Dość mocna whisky.Poprawił okulary, wwąchując się przez chwilę w zawartość swego szkła.Ten nosing miał w jego wykonaniu jeszcze bardziej rytualny i nabożnycharakter, niż napełnianie kieliszków.- Nie ma inwestycji bez banków - rzekł wreszcie rzeczowym,konkretnym tonem, oznaczającym, że przechodzimy do business-talk.- Kijowski Bank Centralny.Dwie filie, obie uznane przez Bank Zwiatowyi Fundusz Walutowy, i obie pod naszą opieką.- A jeśli Republika Ukrainy.- wykonał dłonią dość jednoznaczny gest.- Zawsze coś powstanie na jej miejsce.Bank Zwiatowy dopiero cootworzył nam nowe linie kredytowe w ramach pomocy dla ofiar suszy iwojny domowej.W ostateczności obsługę mogą przejąć banki na tereniePolski.Choć osobiście wolałbym Kijowski.Znowu zamilkł i zastygł w bezruchu, rozważając moje słowa, a możesięgając do pamięci zewnętrznych lub radząc się swoich konsultantów.Nienaganne maniery, najlepsze szkoły - nowe pokolenie mafii.Mające zestarym tylko jedną cechę wspólną - kto chce się wybić, zająć kluczowestanowisko, musi zabić poprzednika.Naturalna selekcja.Dlatego byli niedo pokonania.Tak samo jak sowieckie NKWD było niezwyciężone, dopókikażdy kolejny jego szef musiał osobiście posłać na śmierć zwierzchników,zanim to oni zdołali jemu samemu strzelić w przygięty nad kiblem kark.Ale potem komuniści obrośli w tłuszcz - Breżniew, bezmózgi aparatczyk,za głupi, żeby Stalinowi chciało się go pozbyć, pozwolił bandzie staruchówrozprawić się z młodymi wilkami, nauczyć ich moresu dla starszeństwa iustawić w kolejce do awansu.Dlatego właśnie imperium musiało sięrozlecieć.Nie przez kryzys gospodarczy.Za Koby też zdychali z głodu,ziemię żarli, ale z pyskami pełnymi tej ziemi chwalili swego władcę.Firmie Don Lucia jeszcze taki koniec nie groził.On sam,trzydziestosześcioletni capo mandamento był tego najlepszym dowodem.Już nie sprytny półanalfabeta, przebiegły, ale w sumie prymitywnybandzior w rodzaju Riny, Inzerilla czy innych założycieli imperium.Już niegość z opiłowaną dubeltówką, ściągający upizzu z burdeli i kasyn, nieprzemytnik heroiny, nawet nie organizator wielkiego, międzynarodowegohandlu wszystkim, bez czego demokratyczne państwa nie mogły sięobejść, a czym handlować oficjalnie nie śmiały.Nowe pokolenie mafii nieróżniło się niczym od potomków starych arystokratycznych rodów - zlałosię z nimi.Byli elitą menedżerów, obracali bilionami, kontrolowaliponadpaństwowe kartele, bywali na proszonych audiencjach unajważniejszych mężów stanu, zabiegających o ich łaski.Powyżejpewnych sum przestępstwo już przestaje istnieć - pozostaje tylko polityka.Zresztą, kimże był Karol Wielki? Bezwzględnym analfabetą, jak TotoRina, walczącym wszelkimi metodami o pomnożenie rodzinnych dóbr.Kim,do cholery, był taki Chrobry albo Krzywousty? Chciwymi facetami,rozlewającymi bez cienia skrupułów krew, gotowymi mordować rodzonychbraci i wykłuwać im oczy, byle jak najwięcej zagarnąć pod siebie.Wielkie iszczytne uzasadnienia przyszły całe wieki potem.Pewnie oni sami by się znich zdrowo uśmiali.- Niepewny teren - westchnął wreszcie Don Lucio, spoglądając nakrawędz cienia zbliżającą się powoli do miejsca, gdzie siedzieliśmy.- Dużeryzyko.Na to akurat byłem przygotowany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]