X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy zmuszeni byli zwrócić się o pomocdo  szamanów , czyli lekarzy-czarowników i wymierali j eden po drugim. Wczoraj zostawiliśmy na stepie 27 ludzi!  ze smutkiem i rozpaczą zakończył starzecswe opowiadanie.W tej chwili z jurty wyszedł  szaman.Był to stary, chudy człowiek z bielmem na oku i ztwarzą, zniszczoną przez ospę, ubrany w jakieś brudne, różnokolorowe, rozwiewające się nawietrze łachmany z czerwonemi i żółtemi wstążkami, zwieszającemi się do pasa.Miał dużybęben i piszczałkę z kości.Szaleństwo wyzierało z jego pałających, szeroko rozwartych, nieruchomych oczu.Naglezaczął wysoko i szybko podrzucać nogi, jakoś dziwnie schylając je w kolanach, jął obracaćsię wkółko, dygotać jak w febrze; wił się, uderzając w bęben i gwiżdżąc w piszczałkę,krzyczał, szalał, wyprawiając coraz szybsze i szybsze ruchy, aż nareszcie zbladł straszliwie,oczy mu się nalały krwią, z ust poczęła wyciekać piana.Padł na śnieg i rzucał się iwykrzykiwał nieprzytomnym głosem jakieś dziwne słowa.W ten sposób leczył swoich pacjentów czarownik-szaman, odpędzając szaleństwem złychdemonów choroby i śmierci.Inny znowu szaman dawał chorym do picia brudną, mętną wodę, którą niegdyśzaczerpnięto z wanny  %7ływego Boga , obmywającego w niej swoje  boskie ciało, którewyszło ze świętego kwiatu lotosu. Om! om!  skowyczał i piszczał szaman.W międzyczasie, gdy czarownicy w tak niezwykły sposób walczyli z epdemją, chorzy bylipozostawieni własnemu losowi.Biedacy leżeli w straszliwej gorączce pod kupami owczych skór i kożuchów, bredzili wmalignie, miotali się i łkali.Tymczasem zdrowi Mongołowie, obojętnie gwarząc, jedząc i paląc fajki, oczekiwaliswojej kolei.Jakaś kobieta, pokryta czarnemi wyrzutami ospy, karmiła piersią dziecko i, jęcząc,brudnemi paznogciami rozdrapywała swe poranione, wynędzniałe ciało.Obok sterczałynagie, wychudłe nogi trupa, przykryte brudnym kożuchem.W innej jurcie zdrowiMongołowie pili herbatę wraz z trędowatą kobietą, której usta, policzki i powieki byłypokryte straszliwemi, ohydnemi ranami gnijącemi, które coraz dalej i głębiej wżerały się w jejzbolałe ciało.Palce jej i dłonie były spuchnięte i oszpecone trądem.Trędowata swemistraszliwemi rękami nalewała herbatę gościom i palcami wrzucała sól do ich miseczek,zamieniając się z nimi fajką.Wielki Dżengiz-Chanie! Dlaczego ty, który pojmowałeś duszę i nastroje całej Azji iEuropy, ty, któryś poświęcił całe swoje życie wojnie o sławę Mongolji, nie oświeciłeśświatłem wiedzy swego narodu, tak uczciwego, tak święcie przechowującego starąmoralność, wytrwałego w obyczajach przodków i spokojnego? Czyż twoje kości, leżącepośród ruin Karakorumu, nie poruszają się ze zgrozy wobec szybkiego wymierania szczepuniegdyś wielkiego, który zagrażał całej kulturalnej, lecz występnej ludzkości?Takie myśli mię opadały, gdym przyglądał się temu koczowisku skazańców, słuchał jękówi łkania umierających.Kędyś w pobliżu złowrogo wył pies, i nieustannie rozlegały sięmonotonne huczenie bębna i dzikie okrzyki szamana.Naprzód! Nie miałem dostatecznie silnych nerwów, aby patrzeć na to piekło męczarni, niemogąc dopomóc nieszczęśliwym. 64Szybko oddaliliśmy się od straszliwego miejsca.Zdawało mi się, że ktoś mknął za nami,niewidzialny, zły i przejmujący zgrozą.Duchy chorób? Widma niewysłowionych męczarni irozpaczy? Dusze umarłych ofiar ciemnoty i zacofania? Jakiś niczem nie objaśniony lęk nasogarniał, i długo walczyliśmy z tem przygniatającem uczuciem.Westchnęliśmy z ulgą dopiero wtedy, gdy Dżałchancy-kure, dugun i koczowiskomęczenników znikły nam z oczu za niewysokim grzbietem lesistych pagórkówmalowniczych.Wkrótce zbliżyliśmy się do wielkiego jeziora Tissin-Gol Na brzegu południowym stał domarchitektury rosyjskiej.Była to jedyna stacja telegraficzna pomiędzy Khathyłem aUliasutajem.POZR�D MORDERC�W.Podjechaliśmy do stacji telegraficznej na Tissin-Gołu.Naczelnik stacji wyszedł na nasze spotkanie. Nazywam się Kanin  przedstawił się, widocznie zmieszany, i uprzejmie zaprosił nas dodomu.Gdy weszliśmy do pokoju, zerwał się od stołu chudy, wysoki człowiek, z wahaniemposunął się o krok w naszą stronę, bacznie nam się przyglądając. Goście. odezwał się Kanin. Jadą do Khathyłu.Prywatni ludzie, Polacy. A.a!  głosem przeciągłym odparł nieznajomy, widocznie uspokojony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.