[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu gdzieś protokół.-przerzucił kilka teczek.- Protokół już wpiąłem, sam znajdziesz.Jutro możesz przekazać do prokuratury.Udało się z niego wyciągnąć kilka interesujących rzeczy, mogą się kiedyś przydać.Andrzej palił i patrzył na tę pociągłą, wypielęgnowaną twarz, na bystre, wodniste oczy, mimo woli zachwycał się pewnymi ruchami wielkich, prawdziwie męskich dłoni.Fritz zmężniał ostatnio.Już prawie nie zostało w nim nic z nadętego podoficerka.Tępą bezczelność zastąpiła ukierunkowana pewność siebie.Nie obrażał się więcej o żarty, nie kamieniała mu twarz, w ogóle nie zachowywał się jak osioł.Przez jakiś czas przychodził do Selmy, potem wynikł tam jakiś skandal.Andrzej też mu powiedział parę słów i Fritz uspokoił się.- I co się tak na mnie gapisz? - z życzliwym zainteresowaniem zapytał Fritz.- Nie możesz przyjść do siebie po lewatywie? Nie przejmuj się, lewatywa przełożonego - radość dla podwładnego!- Słuchaj no - odezwał się Andrzej.- Po co zacząłeś tę operetkę? Himmler, gestapo.Co to za nowinki w praktyce śledczej?- Operetkę? - Fritz uniósł prawą brew.- To, przyjacielu, działa jak grom! - Zatrzasnął otwartą teczkę i wyszedł zza biurka.- Dziwię się, że tego nie robisz.Zapewniam cię, gdybyś mu powiedział, że pracowałeś w Czeka albo w GPU, a przy tym zaszczekał mu przed nosem nożyczkami, zacząłby ci buty całować.Zabrałem ci kilka spraw, ale masz takie zaległości, że i za rok byś tego nie przekopał.Wezmę je od ciebie, a potem jakoś się rozliczymy.Andrzej popatrzył na niego z wdzięcznością, a Fritz przyjaźnie mrugnął.Sensowny chłopak z tego Fritza.I porządny towarzysz.No cóż, może tak właśnie trzeba pracować? Po jaką cholerą cackać się z tą hołotą! Rzeczywiście, na Zachodzie na śmierć ich wystraszyli piwnicami Czeka, a na takich padalców jak ten Błok wszystkie środki są dobre.- Masz jakieś pytania? - zapytał Fritz.-Nie masz? To idę.Wziął teczki pod pachę i wydostał się zza stołu.- Aaa! -przypomniał sobie Andrzej.- Słuchaj, nie wziąłeś przypadkiem sprawy Budynku? Zostaw ją!.- Sprawa Budynku? Nie, stary, mój altruizm tak daleko nie sięga.Sprawę Budynku to już musisz sam.- Uhm - powiedział z posępnym zdecydowaniem Andrzej.Sam.A właśnie! Co to za sprawa Spadających Gwiazd? Nazwa znajoma, ale o co tam chodzi, co to za gwiazdy, nie pamiętam.Fritz zmarszczył czoło, potem z ciekawością popatrzył na Andrzeja.- Jest taka sprawa -zaczął.- Czyżby ci ją powierzyli? W takim razie przepadłeś.Ma ją Czaczua.Kompletna beznadzieja.- Nie - westchnął Andrzej.- Nikt mi jej nie powierzał.Po prostu szef polecił mi zapoznać się z nią.To seria jakichś rytualnych zabójstw, czy coś takiego?- Nie, niezupełnie.Chociaż.może i tak.Ta sprawa, przyjacielu, ciągnie się już kilka lat.Pod Ścianą od czasu do czasu znajdują roztrzaskanych ludzi, którzy najwidoczniej spadli ze Ściany, z dużej wysokości.- Jak to że Ściany? - zdziwił się Andrzej.- To można na nią wejść? Przecież ona jest gładka.I po co? Nawet nie widać wierzchołka.- O to właśnie chodzi! Na początku myśleli, że tam, na górze,! też jest miasto, takie jak nasze, i zrzucają tych ludzi do nas z ichniego urwiska, no, tak jak u nas można by zrzucić w przepaść.Ale później dwukrotnie rozpoznano ciała: okazało się, że to nasi, miejscowi.Jak oni się tam dostali, nikt nie rozumie.Na razie można tylko przypuszczać, że to jacyś zrozpaczeni alpiniści próbowali wydostać! się z miasta górą.Ale z drugiej strony.W ogóle to niejasna sprawa, Nie do ruszenia, jeśli chcesz znać moje zdanie.No dobra, to ja idę,|- Dziękuję.-Na razie - powiedział Andrzej i Fritz wyszedł.Andrzej przeniósł się na swoje krzesło, wszystkie teczki, prócz sprawy Budynku, schował do sejfu, usiadł i podparł głowę rękami.Potem podniósł słuchawkę, wybrał numer domowy i czekał.Do telefonu jak zwykle długo nikt nie podchodził, wreszcie ktoś podniósł słuchawkę i nietrzeźwy męski bas zawołał: “Halo!" Andrzej milczał, przyciskając słuchawkę do ucha.“Haalo! Halo?" - ryczał pijany głos, potem zamilkł i było słychać tylko ciężki oddech i cichy głos Selmy, śpiewający smutną piosenkę, przywiezioną przez wujka Jurę:Wstawaj, wstawaj, Katia,Okręty już stoją!Dwa z nich są niebieskie,A jeden błękitny.Andrzej odłożył słuchawkę, sieknął, rozcierając policzki zamamrotał z goryczą: “Dziwka parszywa, ciągle to samo." i otworzył teczkę.Sprawa Budynku zaczęła się jeszcze wtedy, gdy Andrzej był śmieciarzem i pojęcia nie miał o mrocznych kulisach miasta.Wszystko zaczęło się od tego, że w dzielnicy Szesnastej, Osiemnastej i Trzydziestej Drugiej zaczęli systematycznie ginąć ludzie.Przepadali bez śladu, bez żadnego systemu, żadnego sensu i żadnej zasady.Ole Swenson, lat czterdzieści trzy, robotnik z fabryki papieru, wyszedł wieczorem po chleb i już nie wrócił, w piekarni się nie pojawił.Stefan Cybulski, lat dwadzieścia pięć, policjant, zaginaj na posterunku, na rogu Głównej i Diamentowego znaleziono jego bandolet - to wszystko, poza tym żadnych śladów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]