[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie tutaj krasnoludzki król oddawał się refleksji.Choć ta kolumnaspiętrzonych głazów nie wyrastała wysoko nad płaską tundrę, liczyła zaledwie piętnaściemetrów, za każdym razem, gdy Bruenor wspinał się stromym i wąskim szlakiem, wydawało musię, iż wdrapuje się do samych gwiazd.Regis prychał i sapał, wspinając się ostatnie kilka metrów, by stanąć obok swegobrodatego przyjaciela.- Uwielbiam tu być nocą - stwierdził halfling.- Lecz w przyszłym miesiącu nie będzie jużwiele nocy! - kontynuował radośnie, starając się wywołać uśmiech na twarzy Bruenora.Jegoobserwacje były prawdziwe.W położonej daleko, daleko na północy Dolinie Lodowego Wichruletnie dni były naprawdę długie, lecz jedynie kilka godzin słońca gościło na zimowym niebie.- Niewiele już zostało czasu - zgodził się Bruenor.- Czasu, który chcę spędzić sam.-Mówiąc to, obrócił się do Regisa i nawet w mroku halfling mógł dostrzec grymas na jego twarzy.Regis znał prawdę kryjącą się za tą miną.Bruenor był bardziej skory do warczenia niżgryzienia.- Nie byłbyś szczęśliwy, siedząc tu sam - sprzeciwił się halfling.- Myślałbyś o Drizzcieoraz Catti - brie i tęsknił za nimi tak bardzo, jak ja tęsknię, a o poranku byłbyś istnym warczącymyeti.Nie mogę na to oczywiście pozwolić - powiedział halfling, kiwając palcem w powietrzu.-Zresztą tuzin krasnoludów błagał mnie, bym przyszedł tu i cię rozchmurzył.Bruenor prychnął, lecz nie miał rozsądnej odpowiedzi.Odwrócił się od Regisa, główniedlatego, iż nie chciał, by halfling ujrzał ślad uśmiechu podnoszący mu kąciki ust.Podczas sześciulat, które minęły, odkąd Drizzt oraz Catti - brie odeszli, Regis stał się najbliższym przyjacielemBruenora, choć pewna krasnoludzka kapłanka, nazywająca się Stumpet Rakingclaw, przebywałaniemal bezustannie u boku Bruenora, zwłaszcza ostatnio.Pełne chichotu szepty mówiły o corazmocniejszej więzi narastającej między krasnoludzkim królem a kobietą.Jednak to Regis znał najlepiej Bruenora, Regis, który przyszedł tu, gdy, co Bruenormusiał przyznać, naprawdę potrzebował towarzystwa.Od powrotu do Doliny Lodowego Wichrustary krasnolud niemal bez przerwy myślał o Drizzcie oraz Catti - brie.Jedyną rzecząpowstrzymującą Bruenora przed wpadnięciem w głęboką depresję była głośność prac nadpróbami ponownego otwarcia krasnoludzkich kopalni, oraz Regis, zawsze będący obok, zawszesię uśmiechający, zawsze zapewniający Bruenora, że Drizzt i Catti - brie do niego wrócą.- Myślisz, że gdzie są? - spytał Regis po długiej chwili milczenia.Bruenor uśmiechnął się i wzruszył ramionami, spoglądając na południe i zachód, a nie nahalflinga.- Tam - to była jego cała odpowiedz.- Tam - powtórzył Regis.- Drizzt i Catti - brie.A ty za nimi tęsknisz, tak jak ja.- Halflingpodszedł bliżej i położył dłoń na muskularnym barku Bruenora.- I wiem, że tęsknisz za kocicą -powiedział, znów wyciągając krasnoluda z mrocznych myśli.Bruenor spojrzał na niego i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.Wzmianka oGuenhwyvar przypomniała Bruenorowi nie tylko o konflikcie pomiędzy nim a panterą, leczrównież o tym, iż Drizzt i Catti - brie, jego dwoje drogich przyjaciół, nie byli sami i mogli osiebie zadbać.Krasnolud i halfling stali długo tej nocy, w milczeniu, nasłuchując nieustannego wichru,który dał dolinie jej nazwę, i czując się, jakby znajdowali się pośród gwiazd.* * *Zbieranie zapasów w Wyngate poszło dobrze i Duszek Morski, w pełni zaopatrzony icałkowicie zreperowany, wypłynął, wkrótce zostawiając Moonshae daleko za sobą.Wiatry zelżały jednak znacznie zaledwie dzień za zachodnim wybrzeżem Moonshae.Znajdowali się na otwartym oceanie, bez żadnego lądu w polu widzenia.Szkunera nie można było całkowicie unieruchomić, nie, gdy na pokładzie był Robillard.Jednak moce czarodzieja były ograniczone.Mag nie był w stanie utrzymać długo żagli pełnychwiatru i ograniczał się do ciągłego powiewania, które powoli przesuwało statek.Tak więc dni mijały, spokojne i gorące, a Duszek Morski toczył się po falach oceanu,skrzypiąc i kołysząc się.Trzy dni za Wyngate Deudermont nakazał ścisłe racjonowanie, wrównym stopniu by spowolnić coraz częstsze przypadki choroby morskiej, jak i by chronićzapasy pożywienia.Przynajmniej załoga nie martwiła się o piratów.Niewiele innych statkówdocierało tak daleko, z pewnością żadne żaglowce handlowe czy kupieckie, nic na tylelukratywnego, by piraci mogli być szczęśliwi.Jedynymi nieprzyjaciółmi były choroba morska, oparzenia słoneczne oraz nuda kolejnychdni wypełnionych jedynie płaską wodą.Trochę ekscytacji czekało ich piątego dnia, Drizzt, z przedniej belki, dostrzegł płetwęogonową oraz grzbietową wielkiego rekina, płynącego równolegle do szkunera.Drow krzyknąłdo Waillana, który znajdował się wtedy na bocianim gniezdzie.- Siedmiometrowy! - odkrzyknął młodzieniec, bowiem ze swego położonego wysokopunktu obserwacyjnego mógł dostrzec cień wielkiej ryby.Cała załoga wyległa na pokład, wrzeszcząc z podniecenia i chwytając harpuny.Wszelkiemyśli o przebiciu ryby przeszły jednak w zrozumiały strach, bowiem, gdy Waillan podawałdalsze informacje, zdali sobie sprawę, że rekin nie jest sam.Obliczenia były różnorodne - wielepłetw było trudnych do dostrzeżenia między spienionymi nagle wodami - lecz szacunki Waillana,bez wątpienia najdokładniejsze, określały ławicę na kilka setek.Kilka setek! A wiele z nich było niemal tak wielkich, jak ten, którego dostrzegł Drizzt.Ekscytacja została szybko zastąpiona przez modlitwy.Aawica rekinów pozostawała wraz z Duszkiem Morskim przez dzień i noc.Deudermontuznał, że rekiny nie wiedzą, co zrobić z żaglowcem i choć nikt tego nie wypowiedział, wszyscymyśleli tymi samymi kategoriami, mając nadzieję, że żarłoczne ryby nie mylą Duszka Morskiegoz płynącym wielorybem.Następnego poranka rekiny zniknęły równie nagle i niewytłumaczalnie, jak się pojawiły.Drizzt spędził większą część ranka, chodząc wzdłuż relingów statku, a nawet wspinając siękilkakrotnie na bocianie gniazdo.Rekiny zniknęły, po prostu zniknęły.- Nie dowiemy się tego - stwierdziła Catti - brie póznym rankiem, dochodząc do Drizzta,gdy zszedł z masztu z jednego ze swych podniebnych wypadów.- Co to to nie.Z pewnościąporuszają się ścieżkami, które znają, lecz my nie możemy poznać.Ugodziło to Drizzta jako prosta prawda, wyrazne przypomnienie jak nieznany był taknaprawdę świat, który go otaczał, nawet dla tych, którzy, jak Deudermont, spędzili większośćswego życia na morzu.Ten wodny świat poruszał się zgodnie z rytmami, których nigdy nie mógłtak naprawdę zrozumieć.Zwiadomość ta, wraz z faktem, że z każdej strony horyzont był jedyniepłaską wodą, przypominał Drizztowi, jakże mali tak naprawdę byli, jak przytłaczająca mogła byćnatura.Pomimo całego swego wyszkolenia, pomimo swej wspaniałej broni, pomimo swegowojowniczego serca, tropiciel był drobnostką, zwykłą plamką na niebieskozielonym gobelinie.Drizzt uznał tę myśl za jednocześnie niepokojącą i uspokajającą.Był drobnostką, nic nieznaczącą, pojedynczym kęsem dla ryby, która z łatwością prześcigała Duszka Morskiego.Mimoto zaś był częścią czegoś większego, pojedynczą kostką w mozaice znacznie przekraczającejwszystko, co jego wyobraznia byłaby w ogóle w stanie ogarnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]