[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiele z nich miało własne ogródki, w których wygracowane ścieżki obiegały przechylającą się kryptę, czy pomnik strażaków poległych w innej epoce, groby dzieci z tego czy owego sierocińca lub bogaczy, którzy mieli dość czasu i pieniędzy, aby wyryto im na kamieniach wiersze.Pył wypełniał wyżłobione litery, powoli je zacierając.Ogromny grobowiec rodziny Mayfairów dookoła obrastały kwiaty.Niewysokie metalowe ogrodzenie okalało budowlę.Marmurowe urny stały w czterech rogach perystylu.W trzech nawach znajdowało się dwanaście nisz na trumny.Z jednej z nich odsunięto marmurową płytę, tak że ziała ciemnością i pustką.Czekała na trumnę Deirdre Mayfair.Mieli ją tam wsunąć jak bochenek chleba.Łagodnie przepchnięta do pierwszego szeregu Rowan stanęła obok starej kobiety.Słońce odbijało się w jej małych, okrągłych okularach w srebrnej oprawie.Patrzyła z ponurą miną na nazwisko MAYFAIR wykute wielkimi literami wewnątrz trójkąta perystylu.Rowan też spojrzała na litery.Kręciło jej się w głowie od oślepiających barw kwiatów i otaczających ją twarzy.Przyciszonym i pełnym szacunku głosem młody Pierce wyjaśnił jej, że choć jest tylko dwanaście nisz, wielu członków rodziny Mayfairów pochowano w tym grobowcu.Wskazywały na to inskrypcje na frontonie.Po pewnym czasie niszczono trumny, aby przygotować miejsce na następne.Szczątki zsypywano do krypty pod grobowcem.Rowan zachłysnęła się powietrzem.– A więc wszyscy są tutaj – wyszeptała zdumiona.– Dokładnie ze sobą wymieszani.– Nie! Wszyscy są w piekle albo w niebie – odezwała się Carlotta Mayfair głosem ostrym, nie zdradzającym podeszłego wieku podobnie jak jej oczy.Nawet nie odwróciła głowy.Pierce się wycofał, jakby Carlotta go wystraszyła.Nagle jego twarz rozjaśnił niepokojący uśmiech.Ryan bez słowa patrzył na starą kobietę.Właśnie przyniesiono trumnę.Żałobnicy wzięli ją na ramiona.Twarze poczerwieniały z wysiłku, pot kapał z czół.Postawili ciężar na marach.Nadszedł czas na ostatnie modlitwy.Pojawił się ksiądz z kościelnym.Gorąco unieruchamiało powietrze i było nie do zniesienia.Beatrice wachlowała zarumienione policzki złożoną chusteczką.Starsi, poza Carlottą, siadali gdzie mogli, na ławeczkach przy mniejszych grobach.Rowan powędrowała wzrokiem w kierunku szczytu grobowca, ku ozdobnemu perystylowi z nazwiskiem MAYFAIR, a potem ku widniejącym tuż ponad literami, ukazanym w płaskorzeźbie długim, otwartym drzwiczkom.A może to była duża dziurka od klucza? Nie była pewna.Powiała słaba, mokra bryza ledwie poruszając sztywnymi liśćmi drzew rosnących wzdłuż ścieżki.Zjawisko to wydało się prawdziwym cudem.Daleko przy frontowej bramie, mając za plecami szybko mknące samochody, stał Aaron Lightner z Ritą Mae Dwyer Lonigan, która już się wypłakała i wyglądała jak ktoś osierocony, kto w pokoju szpitalnym spędził całą noc z umierającym.Nawet zakończenie uroczystości zrobiło na Rowan wrażenie malowniczego szaleństwa.Gdy wyszli przed główną bramę, okazało się, że niewielka grupa ma zamiar iść do eleganckiej restauracji na drugą stronę ulicy!Lightner wyszeptał słowa pożegnania i dodał obietnicę, że Michael wkrótce przyjedzie.Rowan chciała się czegoś dowiedzieć, ale stara kobieta patrzyła na Lightnera chłodno, ze złością, a on najwyraźniej pragnął jak najszybciej odejść.Rowan zaskoczona pomachała mu ręką na pożegnanie.Znowu żar sprawił, że zrobiło się jej słabo.Rita Mae Lonigan mrucząc pożegnała się smutno.Setki powiedziały do widzenia, mijając ją szybko, setki podeszły uściskać starą kobietę.Wydawało się, że pożegnanie będzie trwało bez końca.Żar wzmagał się i zmniejszał.Olbrzymie drzewa rzucały słaby cień.– Porozmawiamy jeszcze, Rowan.– Długo zostajesz, Rowan?– Do widzenia, ciociu Carlo.Zaopiekuj się nią.– Wkrótce się zobaczymy, ciociu Carlo.Musisz przyjechać do Metairie.– Ciociu Carlo, zadzwonię w przyszłym tygodniu.– Ciociu Carlo, dobrze się czujesz?Ulica opustoszała.Pozostał tylko nieprzerwany sznur jasnych, hałaśliwych samochodów i nieliczni dobrze ubrani ludzie wychodzący z modnych restauracji i mrużący oczy, bo oślepiało ich jaskrawe światło słońca.– Nie wejdę – oświadczyła stara kobieta.Popatrzyła chłodno na niebiesko-białą markizę.– Och, ciociu Carlo, wejdź choćby na chwilkę – poprosiła Beatrice Mayfair.Smukły, młody mężczyzna o imieniu Gerald trzymał starą kobietę za ramię.– Może wstąpimy na kilka minut? – spytał Carlottę.– Potem odwiozę cię do domu.– Teraz chcę zostać sama – odparła stara kobieta.– Chcę iść sama do domu.– Utkwiła spojrzenie w Rowan.Nieziemska, wieczna inteligencja błyszczała w oczach w zniszczonej i zapadniętej twarzy.– Zostań z nimi tak długo, jak sobie życzysz – powiedziała, jakby wydawała Rowan rozkaz.– Potem przyjdź do mnie.Będę czekać.W domu przy ulicy Pierwszej.– Kiedy mam przyjść? – zapytała Rowan ostrożnie.Zimny, ironiczny uśmiech pojawił się na wargach starej kobiety.– Kiedy zechcesz.Raczej wcześnie.Mam ci coś do powiedzenia.Będę tam.– Idź z nią, Geraldzie.– Podwiozę ją, ciociu Beo.– Możesz jechać obok mnie, jeśli sobie życzysz – stwierdziła Carlotta, pochylając głowę i wysuwając laskę przed siebie.– Ale pójdę sama.Kiedy zamknęły się za nimi szklane drzwi restauracji o nazwie Pałac Kapitański, Rowan uświadomiła sobie, że znalazła się w znajomym świecie białych obrusów i kelnerów w smokingach.Rzuciła przez ramię spojrzenie na otynkowany mur cmentarza i ostre szczyty grobowców widoczne nad krawędzią ściany.„Umarli są tak blisko, że mogą nas usłyszeć”, pomyślała Rowan.– Ach, ale rozumiesz – powiedział wysoki białowłosy Ryan, jakby odczytał jej myśli.– W Nowym Orleanie nigdy naprawdę ich nie opuszczamy.6Zmierzch barwy popiołu gęstniał nad zagajnikiem dębów, spod których już nie było widać nieba.Dęby stały czarne.Cień pod nimi mroczniał i wyciągał się, aby pożreć resztki ciepłego, letniego światła gasnącego na żwirowej ścieżce.Michael siedział na szerokiej frontowej werandzie.Bujał się na krześle utrzymującym się tylko na tylnych nogach.Stopy oparł o drewnianą poręcz.W ustach tkwił papieros.Michael właśnie skończył czytać historię rodziny Mayfairów.Czuł się zdezorientowany, wyczerpany, lecz przyjemnie podniecony.Wiedział, że oboje z Rowan stanowią jeszcze nie napisany rozdział, chociaż od pewnego czasu byli bohaterami tej opowieści.Dłuższą chwilę prawie rozpaczliwie koncentrował się na przyjemności palenia papierosów i obserwowaniu zmian zachodzących na wieczornym niebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl