[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodź, Iorku! Na pokład, stary druhu! - zawołał Lee Scoresby i z boku do koszabalonu wszedł niedźwiedź.Jego pojawieniu się towarzyszyło straszliwe skrzypienie wikliny iuginającego się drewna.Potem lekki podmuch wiatru rozproszył na chwilę mgłę i śnieg i w nagle powstałymprześwicie Lyra zobaczyła, co się wokół nich dzieje.Dostrzegła grupę Cyganów, którzy poddowództwem Johna Faa atakowali Tatarów i spychali ich z powrotem w stronę płonącychzgliszcz Bolvangaru.Widziała, jak inni Cyganie pomagają dzieciom wsiąść bezpiecznie dosań, a potem dokładnie opatulają je futrami.Zobaczyła Ojca Corama, który kręcił sięniespokojnie, kuśtykając o lasce, a jego dajmona - kotka w barwach jesieni - skakała pośniegu i rozglądała się na wszystkie strony.- Ojcze Coramie! - krzyknęła Lyra.- Tutaj jestem! Starzec usłyszał ją i podniósłgłowę, aby spojrzeć w górę.Zaskoczony, spoglądał na balon szarpiący się na linie, którątrzymały czarownice, i na machającą mu z kosza dziewczynkę.- Lyro! - zawołał.- Nic ci nie jest, dziecko?! Jesteś bezpieczna?- Nigdy nie czułam się bezpieczniej! - odkrzyknęła.- Do zobaczenia, Ojcze Coramie!Do widzenia! Zabierzcie wszystkie dzieci do domu!- Na pewno, pókim żyw! Niech ci się wiedzie, drogie dziecko.Niech ci się wiedzie,moja mała Lyro.W tym momencie aeronauta, machnąwszy ręką dał znak do odlotu iczarownice puściły linę.Balon zerwał się natychmiast i począł się unosić w gęste od śniegu powietrze z takąprędkością, że Lyra nie wierzyła własnym oczom.Po chwili ziemia zniknęła we mgle, a balonnadal leciał w górę, coraz prędzej, tak szybko, że dziewczynka pomyślała, że chyba żadnarakieta nie opuszcza ziemi w szybszym tempie.Trzymając się, leżeli wraz z Rogerem napodłodze gondoli, obezwładnieni siłą przyspieszenia.Lee Scoresby śmiał się i wydawał z siebie dzikie teksaskie okrzyki radości.IorekByrnison spokojnie odpinał pancerz, odczepiając zwinnie pazurem wszystkie połączenia, apotem zdejmował poszczególne części i rzucał je na stertę.Gdzieś na zewnątrz balonu świstpowietrza przelatującego przez igły sosny obłocznej i postrzępione cienie świadczyły o tym,że wysoko w powietrzu czarownice dotrzymują im towarzystwa.Lyra stopniowo odzyskiwała równowagę, a jej oddech i tętno uspokoiły się.Dziewczynka usiadła i rozejrzała się.Kosz był o wiele większy, niż sądziła.Przy bocznych ściankach stały stelaże zprzyrządami badawczymi, leżały też stosy futer, butle z gazem oraz wiele innych rzeczy, aleLyra nie potrafiła ich zidentyfikować.- Czy to chmura? - spytała.- Ma się rozumieć.Otul swego przyjaciela futrem, zanim ci się zmieni w sopel lodu.Jest zimno, a będzie jeszcze zimniej.- Jak nas znaleźliście?- Dzięki czarownicom.Jest wśród nich pewna dama, która pragnie z tobąporozmawiać.Kiedy miniemy chmurę, zorientujemy się, gdzie jesteśmy, a wtedy możemyspokojnie gawędzić.- Iorku - powiedziała Lyra - dziękuję, że przyszedłeś.Niedźwiedź chrząknął, po czym usiadł i zaczął zlizywać krew z futra.Z powodu jegoolbrzymiego ciężaru kosz przechylał się na jedną stronę, jednak nie miało to najwyraźniejznaczenia.Roger trochę się obawiał wielkiego zwierzęcia, ale Iorek Byrnison nie zwracał naniego większej uwagi niż na płatki śniegu.Lyra trzymała się kurczowo obrzeża kosza, który -gdy stała - sięgał jej aż do podbródka, i wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma w gęstąmgłę.Kilka sekund później balon całkowicie wydobył się z chmury, lecz nadal w szybkimtempie wznosił się w niebiosa.Cóż to był za widok!Nad koszem znajdowała się ogromna czasza balonu.A ponad nim płonęła Zorza,która wydała się Lyrze jaśniejsza i wspanialsza niż kiedykolwiek przedtem.Zorza świeciławszędzie lub prawie wszędzie wokół nich; niemal stanowili jej część.Wielkie żarzące siępasma drżały, a następnie rozdzielały się niczym poruszające się anielskie skrzydła;luminescencyjny blask kaskadami spływał w dół niewidocznych turni, by spocząć wwirujących kałużach, albo tworzył ogromne wodospady.Lyrę całkowicie oszołomił ten widok, potem jednak spojrzała w dół i dostrzegła cośjeszcze bardziej zdumiewającego.We wszystkich kierunkach, jak okiem sięgnąć, aż po horyzont rozciągało sięnieprzerwane morze bieli.Wznosiły się na nim pagórki, otwierały mgliste przepaście, jednakprzede wszystkim krajobraz wyglądał jak lita lodowa powierzchnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl