[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Druga, stojąca jakieś dwadzieścia jardów dalej była groźniejsza w wymowie: “BUDYNKI GROŻĄ ZAWALENIEM.UWAGA! NIE ZBLIŻAĆ SIĘ!" Prowadzący wóz zwolnił przy ślepym końcu uliczki, wjeżdżając wolno na podjazd jednego z magazynów i stojąc przed odrapanymi i pordzewiałymi wrotami.Kierowca powiedział hasło przez radio i wrota obsługiwane elektronicznie otworzyły się, wpuszczając całą kawalkadę do wnętrza.Sabrina oczekiwała, że będzie ono tętniło życiem i doznała srogiego rozczarowania — było pusto, mroczno i brudno.Obaj nieprzytomni policjanci zostali ułożeni na tylnym siedzeniu mercedesa i Alain pomachał jej przez okno, wyprowadzając wóz na ulicę.Żelazne drzwi zamknęły się z hukiem, natomiast przy tylnej ścianie ożyła równie zardzewiała winda.Kiedy zatrzymała się na poziomie podłogi, wysiedli z niej Rust i Philpot.— Jak się czujesz, cherie? — spytał Rust, nie kryjąc zaniepokojenia.— Dobrze, chociaż niezbyt się wam śpieszyło — udała złość.— Właściwie to gdzie my jesteśmy?— Centrum Testujące UNACO w Europie — poinformował ją Philpot.— Takie jak na Long Island?— Generalnie tak, tyle że mniejsze — postukał laską w beton.— Naturalnie, pod spodem.— Wykupiliśmy całą ulicę, choć tylko ten budynek jest.używany — dodał Rust.— Te tablice to także wasz pomysł?— Owszem.I jak sama się domyślasz, od początku do końca nieprawdziwe — uśmiechnął się Rust.— Budynki są zniszczone i opuszczone, to wszystko.Z początku było trochę problemów z parkującymi samochodami, ale kiedy kilka zostało uszkodzonych przez spadające cegły i tynk, szybko rozeszło się po okolicy, że nie opłaca się tu parkować.— Masz chyba na myśli zrzucone cegły i tynk?— Nie licząc towarzystw ubezpieczeniowych, nikomu nic się nie stało, a przynajmniej mamy tu spokój.Żeby uprawdopodobnić to wszystko, dosypujemy co jakiś czas trochę gruzu do szczątków zaścielających ulicę i nikt nam tu nie przeszkadza.— Krótko mówiąc, artyści od bałaganu — mruknęła z kamienną twarzą, na co obaj mężczyźni jak na komendę skrzywili się kwaśno.— Przepraszam, ale komentarz aż się prosił.Nagle zamigotało czerwone światło umieszczone na ścianie obok windy i zaczęło miarowo pulsować.— Po co to? — zainteresowała się dziewczyna.— Patrz i podziwiaj — uśmiechnął się Rust.Okrągła część podłogi opadła o parę cali, po czym rozdzieliła się na pół.Obie połówki wjechały pod otaczającą je posadzkę, odsłaniając w ciągu trzydziestu sekund pięćdziesięciostopowy otwór na środku podłogi.Najpierw pojawił się złożony wirnik, potem kadłub, a na koniec, przy lekkim syku hydraulicznej maszynerii, ukazał się cały helikopter wyniesiony z podziemia wraz z kręgiem betonu.Gdy ten zrównał się z posadzką, całość znieruchomiała z cichym szczęknięciem.— Jestem pod wrażeniem — przyznała.— Czy to coś potrafi też latać, czy tylko tak efektownie się pokazuje?— To coś zawiezie cię do Włoch, abyś mogła dołączyć do stęsknionych współpracowników w tym cholernym pociągu — poinformował ją Philpot.— Wsiadaj, i tak już jesteś spóźniona.Pilot rozsunął wirnik i otworzył drzwi.Sabrina a zatrzymała się przed wejściem do lynxa i odwróciła do Philpota.— Dzięki, sir.— Podziękujesz mi, zajmując się tą sprawą z pozytywnym skutkiem.Przytaknęła i bez słowa wspięła się do środka, siadając obok pilota i zapinając pasy.Odczekali aż obaj mężczyźni wejdą do windy, po czym pilot włączył silnik, a Sabrina wykręciła głowę, obserwując szklany dach magazynu.— Kiedy to się otwiera? — spytała.— Kiedy jestem gotów do startu.Działa na tej samej zasadzie, co podłoga — wskazał torbę stojącą u stóp jej fotela.— To twoje.Otworzyła ją i zajrzała do środka.' — Kto wpadł na ten kretyński pomysł — warknęła.— Nie wiem nawet, o co chodzi.Rust kazał ci.to oddać, więc oddaję.— Powinnam się była domyślić — szepnęła, pokazując mu zawartość.— Czy to jest to, co wydaje mi się, że widzę? — spytał, nie mogąc opanować śmiechu.— Dokładnie.Zachichotał, po czym włączył radio.— Tu Sierra-Lima-Uncle 127.Jestem gotów do startu.— Otwieramy dach — zatrzeszczało w głośniku, a po chwili przerwy odezwał się nowy głos.— Emil, tu Jacques Rust, nie zapomnij o paczce.— Już doręczona — odparł pilot, podając Sabrinie mikrofon.— Zapłacisz mi za to, Jacques — warknęła wściekle.— Będę czekał na to z niecierpliwością, cherie.Au revoir— Au revoir — odparła z uśmiechem i oddała mikrofon, rozsiadając się wygodnie w fotelu.Wystartowali.Frosser siedział samotnie w biurze kapitana komendy na Bahnhofstrasse, mając przed sobą już drugi kubek kawy.Choć od chwili przebudzenia w mercedesie minęła godzina, głowa nadal go bolała, co było efektem działania narkotyku, natomiast dłonie bolały go od kajdanek.Kierowcę wysłał do domu — chłopak zrobił, co mógł, a wina za niepowodzenie spoczywała wyłącznie na jego barkach.Najbardziej denerwowało go, iż nie miał prawa prowadzić śledztwa w Zurichu i nie mógł wziąć aktywnego udziału w operacji poszukiwania więźnia.Rozległo się pukanie do drzwi, ale mleczne szkło nie pozwalało rozróżnić, kto się dobija.— Wejść! — warknął, wyciągając dłonie do stojącego przy krześle grzejnika.Widząc wchodzącego, natychmiast zerwał się na równe nogi.Reinhardt Kuhlmann wyglądał na zmęczonego i niezbyt szczęśliwego — pod oczyma miał ciemne worki, a potargane włosy zwisały nieporządnie.Odgarnął włosy z czoła i rozpiął płaszcz.— Pozwoli pan, panie komisarzu.— Zostanę w płaszczu, Bruno.Nie zabawię tak długo, żeby opłacało się go zdejmować — na ustach Kuhlmanna pojawił się słaby uśmiech.— Siadaj.Frosser przycupnął na skraju krzesła — znał zwierzchnika na tyle, by wiedzieć, że będzie miał coś do powiedzenia o ucieczce dziewczyny, ale nie spodziewał się, że pofatyguje się w tym celu osobiście.Fakt ten podkreślał jedynie powagę sytuacji.— Właśnie rozmawiałem telefonicznie z kapitanem Moissay — oznajmił komisarz.— Paru świadków zgłosiło się z informacją o dwóch wozach policyjnych, eskortujących czarnego mercedesa na Limmataquai.Nikt nie wie, co się potem z nim stało.— To już jest jakiś początek — ucieszył się Frosser.— Z którego nic nie będzie.Mamy do czynienia z zawodowcami.Obojętnie jak dobry policjant się za to weźmie, ślad wystygnie błyskawicznie i za parę tygodni będzie to tylko kolejna teczka na stercie spraw, które nie zostały rozwiązane.I chcę, żeby tam pozostała.— Przepraszam, że co?— Chcę, żeby o tej sprawie zapomniano.Zarówno tu, jak i we Fryburgu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]