[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozdział IVChociaż jako pierwszy doświadczyłem wrogości czarnych ptaków, nie byłem ostatni.W miarę jak coraz dalej zagłębialiśmy się w las, ścinając największe drzewa na budowę dworu, w którym nasz mały klan mógłby znaleźć schronienie przynajmniej przez kilka miesięcy, ptaki zlatywały się coraz gromadniej wokół poręby.Później dzieci pasące naszą nieliczną trzodę podniosły alarm broniąc kijami sześciu nowo narodzonych jagniąt, od których tak wiele miało zależeć w przyszłości, przed śmiercionośnymi dziobami.W końcu Garn musiał oderwać kilku mężczyzn od wspólnej pracy, żeby strzegli inwentarza.Lecz agresywne ptaszyska niezwykle zręcznie unikały strzał naszych najlepszych łuczników.Skutkiem tego wszystkiego był niepokój i złe nastroje.Garn otwarcie okazywał złość: ataki ptaków najpierw uznał za nic nie znaczący przypadek, a tymczasem stały się prawdziwym zagrożeniem.Dopiero po wycięciu największych drzew odkryliśmy przyczynę tych zdumiewających ataków.Kiedy któregoś dnia obrośnięty masą pnączy leśny olbrzym runął na ziemię przygniatając gąszcz krzewów, przekonaliśmy się, że Świątynia Księżyca nie była jedyną pozostałością Dawnego Ludu w naszej dolinie.Zobaczyliśmy bowiem kamienne kolumny, które chyba miały moc powstrzymywania roślinnych intruzów.Było ich siedem, niemal równie wysokich jak Garn, a ustawiono je tak blisko siebie, że z trudem można by wsunąć między nie rękę.Kolumny te nie były szare jak okoliczne skały, lecz matowo żółte, dziwnie nieprzyjemne dla oka, i choć od wielu lat wystawione na niepogody, miały gładką powierzchnię.Wydawało się, iż uformowano je z jakiegoś wstrętnego mułu, który zamarzł i zestalił się podczas ostrej zimy.Z jednej strony, w połowie wysokości wyżłobiono spory prostokąt, a w nim wyryto jeden symbol, na każdej kolumnie inny.Kiedy ścięte drzewo odsłoniło dziwne słupy, w gromadzie czarnych ptaków się zakotłowało.Z wrzaskiem wirowały tuż nad drwalami i wyglądało to tak groźnie, że Garn kazał im się wycofać, pozostawiając na ziemi ściętego z takim mozołem leśnego olbrzyma.Na szczęście - tak wtedy myśleliśmy - ptaki tak zachowywały się tylko przez krótki czas.Później odleciały na zachód i już nie wróciły.Po trzech dniach Garn rozkazał przywieźć ścięte drzewo.Nie musiał nikogo ostrzegać przed zbliżaniem się do niesamowitych kolumn, nie zrąbaliśmy też żadnego drzewa rosnącego w ich pobliżu.Już wtedy wszyscy obawialiśmy się takich śladów Dawnego Ludu.Zakończyliśmy ciężkie i pracochłonne zaorywanie łąk i zasialiśmy pola troskliwie przechowywanym ziarnem.Mimo to nikt nie zaznał spokoju, dopóki nie pojawiły się kiełki dowodzące, że przywiezione ziarno przyjęło się w obcej ziemi.Jeśli nie przytrafi się jakaś dobrze znana rolnikom klęska, w tym roku zbierzemy plony, choć nie będą one wielkie.Część kobiet pod przewodem Fastafsy, starej niani panienki Iynne, która teraz prowadziła dom Garnowi, zajęła się poszukiwaniem jadalnych roślin.Znalazły dojrzewające jagody i nadające się na przyprawy zioła.Wprawdzie na niebie świeciły obce gwiazdy, ale pod wieloma względami ta kraina przypominała naszą dawną ojczyznę.Podciągnęliśmy pod dach dwór; jego ścian nie wznieśliśmy z kamienia, lecz z ociosanych bali.To nasze pierwsze schronienie było długim budynkiem, podzielonym na izby, w których miały zamieszkać pojedyncze rodziny; dużą centralną salę przeznaczono na wspólne posiłki, zarówno przy wysokim jak i przy niskim stole.Z obu stron budynku znajdowały się przepastne kominki - trzeci z boku wielkiej sali - na rozkaz Stiga przemyślnie zbudowane ze specjalnie dobranych kamieni, wydobytych z dna rzeki, gdzie wygładziła je woda.Kiedy ukończyliśmy dach z dranic mocno przywiązanych do trzech długich, środkowych belek, a podparty od wewnątrz mocnymi słupami, urządziliśmy małą uroczystość.Wybraliśmy najmłodszego syna Stiga, by wspiął się na szczyt dachu i przymocował tam pęk przygotowanych przez kobiety szczęśliwych ziół.Natomiast dla naszej nielicznej trzody i małego stada bydła zbudowaliśmy zagrody.Nie wiedzieliśmy jeszcze, jak surowe bywają w tym kraju zimy.Ci z nas, którzy umieli polować, wyruszali codziennie na łowy, żeby uzupełnić zapasy mięsa, które wędziliśmy nad ogniem.Rzeka była bogata w ryby i napełniliśmy nimi kilka beczek.W tych pracowitych dniach nie widywaliśmy nikogo poza członkami naszego klanu.Ja sam z jakąś nadzieją oczekiwałem powrotu Mieczowych Braci.Ale żaden nie przybył i nikt z ludzi Tugnessa nie przywędrował z sąsiedniej doliny, żeby zobaczyć, jak nam się wiedzie.Za każdym razem, gdy patrolowałem okoliczne szczyty - gdyż Garn nadal tego wymagał - zatrzymywałem się przy Świątyni Księżyca, żeby poszukać śladów Gathei.Już dawno przekwitły różowe kwiaty na okalających plac drzewach, które okryły się osobliwymi liśćmi.Były ciemne i bardzo połyskliwe, o delikatnych żyłkach, które lśniły w słońcu takim samym błękitem, jak symbole wykute przez starożytnych budowniczych.Dwukrotnie zastałem tam Iynne, wpatrzoną w świątynię, jakby czegoś tam szukała, i za każdym razem wydawała się zaskoczona moim przybyciem.Kiedy spotkałem ją tam po raz pierwszy, poprosiła mnie, żebym nikomu nie mówił, iż odwiedziła to miejsce.Zdawałem sobie sprawę, że postępuję niewłaściwie, ale posłuchałem jej prośby, wcale nie dlatego, iżbym uważał ją za panią mojego serca; na to byliśmy ze sobą zbyt blisko spokrewnieni, zresztą przez całe życie traktowałem ją jak siostrę.Te jej potajemne wizyty bardzo mnie martwiły, nie należała bowiem do ludzi, którzy szukają przygód.Była nieśmiałą, bojaźliwą panną, która znajdowała zadowolenie w kobiecych pracach na zamku.Umiała szyć, warzyć piwo, piec i kierować domem niemal równie dobrze jak sama Fastafsa.Ojciec zaręczył ją z drugim synem pana Farkona.Była to doskonała partia i ten związek mógłby zapewnić Garnowi i całemu naszemu klanowi silne poparcie, mimo że jeszcze nie wyznaczono daty dla Płomienia i Czary.Szlachta nie zawierała małżeństw z miłości, lecz dla dobra swego Domu i bogactwo grało w tym niepoślednią rolę.Rolnicy mieli w tym względzie więcej swobody, choć i wśród nich młodzi ludzie cierpieli, gdy ten lub ów ojciec aranżował małżeństwo, które miało przynieść li tylko korzyści obu rodzinom.Chyba ze dwa razy spotkałem Iynne na wiejskich zaślubinach, gdy uważnie przyglądała się uśmiechniętej twarzy narzeczonej.Czy kiedykolwiek pomyślała o długiej podróży brzegiem morza, którą odbędzie, w stosownym czasie? Czy przyszło jej do głowy, że później może już nigdy nie zobaczyć doliny, którą rządził jej ojciec?Nigdy nie rozmawialiśmy o takich sprawach, gdyż obyczaj tego zabraniał, ale nie wątpiłem, że słodka twarzyczka Iynne, jej spokojny charakter i zdobyte umiejętności zapewnią jej uprzywilejowaną pozycję w każdym zamku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]