[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.""Przeciwko każdemu, Milesie.Nie ufaj Schwangyu.""Rozumiem.Zjesz coś z nami? Moja córka już.""Wybacz, Milesie, ale muszę natychmiast wracać.Wyślę do ciebie od razu Bellondę."Teg odprowadził ją do drzwi, wymienił parę przyjaznych uwag z dawnymi uczniami, których rozpoznał w jej świcie, i stał w drzwiach, dopóki nie odjechali.Na podjeździe czekał na nich opancerzony pojazd.Jeden z najnowszych modeli, musieli przywieźć go ze sobą.Widząc to, Teg poczuł się niepewnie.Sprawa wyglądała na bardzo pilną.Taraza przybyła osobiście.Matka Przełożona wystąpiła w roli posłańca, zdając sobie sprawę, ile to przed nim odkryje.Teg, znający od podszewki subtelne gierki zakonu żeńskiego, w tym, co tutaj zaszło, dostrzegł swego rodzaju objawienie.Rozłam w Radzie Bene Gesserit sięgał daleko głębiej, niż to dawali do zrozumienia jego informatorzy."Jesteś moim baszarem."Teg przejrzał pobieżnie plik upoważnień i dokumentów, które zostawiła mu Taraza.Wszystkie nosiły już jej podpis i pieczęć.Wyrażone w ten sposób zaufanie w połączeniu z tym, co tylko wyczuwał, wzmagało jego niepokój."Nie ufaj Schwangyu."Wsunął papiery do kieszeni i udał się na poszukiwanie Patrina.Trzeba go będzie poinformować - i udobruchać.Przedyskutować kandydatury ludzi, którzy mieliby być powołani do służby na Gammu.Teg zaczął już w myśli układać listę nazwisk.Mieli przed sobą niebezpieczne zadanie.Do tego potrzebni są najlepsi.Cholera! Będzie musiał przekazać zarządzanie posiadłością Firusowi i Dimeli.Tyle szczegółów! Szedł przez pokoje, czując, jak przyśpiesza mu tętno.Mijając starego żołnierza, który był strażnikiem domu, Teg rzucił:"Martin, odwołaj wszystkie moje dzisiejsze spotkania.Znajdź moją córkę i powiedz, że chcę się z nią spotkać w pracowni."Nowiny rozeszły się już po domu, a stamtąd po całym folwarku.Rodzina i służba, dowiedziawszy się, że sama Wielebna Matka Przełożona rozmawiała prywatnie z gospodarzem, automatycznie otoczyła go parawanem ochronnym, by nie rozpraszały go codzienne drobiazgi.Najstarsza córka Tega, Dimela, zbyła go krótko, gdy usiłował wyłuszczyć jej szczegóły, niezbędne dla kontynuacji eksperymentalnego planu upraw:"Ojcze, nie jestem dzieckiem!"Siedzieli w małej oranżerii, przylegającej do pracowni Tega.Resztki śniadania stały w rogu zastawionego doniczkami stołu.Notatnik Patrina wepchnięty był między tacę z jedzeniem a ścianę.Teg spojrzał ostro na córkę.Dimela odziedziczyła po nim rysy twarzy, choć nie była tak wysoka jak on.Zbyt kanciasta, by być piękną, wyszła jednak dobrze za mąż.Miała z Firusem trójkę ładnych dzieci."Gdzie jest Firus?" - zagadnął Teg."Wyjechał dopilnować replantacji Południowego Folwarku.""Ach, racja.Patrin wspominał mi o tym."Teg uśmiechnął się.Zawsze cieszyło go, że Dimela odrzuciła wezwanie Bene Gesserit, wyszła za mąż za Lernaeusanina i pozostała w otoczeniu ojca."Wiem tylko, że znowu wzywają cię na służbę.Czy to niebezpieczne zadanie?""Wiesz, zachowujesz się zupełnie jak twoja matka" - stwierdził Teg."A więc jest niebezpieczne! Cholerne wiedźmy, czy nie dosyć już dla nich zrobiłeś?""Widocznie nie."Do oranżerii wszedł Patrin.Dimela odwróciła się i Teg posłyszał, jak wychodząc mówi do Patrina:"Z wiekiem sam coraz bardziej przypomina Wielebną Matkę.""A czegóż innego mogła się spodziewać?" - myślał Teg.Był synem Wielebnej Matki i niższego funkcjonariusza Konsorcjum Honnete Ober Advancer Marcantiles.Wychowywał się w domu, który żył życiem zakonu Bene Gesserit.Już w młodym wieku zauważył, że dyspozycyjność ojca wobec międzyplanetarnej sieci handlowej KHOAM rozwiewała się, gdy tylko matka wyraziła swój sprzeciw.Dom należał do matki aż do chwili, gdy zmarła w rok po śmierci ojca.Wiele szczegółów wciąż nosiło piętno jej osobowości.Patrin zatrzymał się tuż przed nim."Wróciłem po notes.Dodał pan jakieś nazwiska?""Kilka.Lepiej zajmij się tym od razu.""Tak jest!" - Patrin zasalutował sprężyście i postukując notatnikiem o udo, oddalił się tą samą drogą, którą przyszedł."On też to przeczuwa" - pomyślał Teg.Jeszcze raz rozejrzał się wokół siebie.To wciąż był dom jego matki.Mimo tych wszystkich lat, które tu przeżył, dzieci, które tu wychował! Wciąż należał do niej.Och, oranżeria była jego dziełem, ale w tej pracowni mieścił się kiedyś pokój matki.Janet Roxbrough, z lernaeńskiej gałęzi Roxbroughów.Meble, wystrój wnętrz, wszystko mówiło o niej.Taraza to zauważyła.On i jego żona wprowadzili parę powierzchownych zmian, ale duszą tego domu nadal była Janet Roxbrough.W jej rodzie nie było kropli krwi Mówiących-do-Ryb.Jakże cenny nabytek musiała stanowić dla zakonu! To, że poślubiła Loschy'ego Tega i przeżyła tu swoje życie, było zdumiewające.Fakt niewytłumaczalny, chyba że się wiedziało, jak na przestrzeni pokoleń działa plan eugeniczny zakonu żeńskiego."Znów to zrobiły - pomyślał Teg.- Przez te wszystkie lata kazały mi czekać za kulisami na ten jeden moment."Czyż w ciągu tych tysięcy lat religia nie zastrzegła sobie monopolu na tworzenie?Dylemat tleilaxański ze "Słów Muad'Diba"Powietrze na Tleilaxie było krystaliczne i nieruchome, zastygłe od porannego chłodu i trwożnego oczekiwania, jak gdyby życie w mieście Bandalong zamarło, zaczaiło się i czekało tylko na znak, by skoczyć.Była to ulubiona pora Tylwytha Waffa, Mahaja, Mistrza Mistrzów.Teraz, gdy patrzył przez otwarte okno, miasto należało do niego.To jego rozkaz, mówił sobie, obudzi je do życia.Strach, który wyczuwał tam, na zewnątrz, był elementem pojmowania rzeczywistości takiej, jaka mogła się zrodzić w tej wylęgarni życia - cywilizacji Tleilaxan, która powstała tutaj i stąd ruszyła na podbój wszechświata.Jego lud długo czekał na tę chwilę.Tysiące lat.Teraz Waff smakował jej słodycz.W ciągu strasznego panowania Proroka Leto II (nie Boga Imperatora, ale Posłańca Bożego), poprzez lata Głodu i lata Rozproszenia, znosząc dotkliwe porażki zadane przez niższe istoty, Tleilaxanie cierpliwie zbierali siły na tę właśnie chwilę."I chwila nadeszła, o Proroku!"Rozciągające się pod jego oknami miasto było dla Waffa symbolem, znakiem na malowanej przez Tleilaxan mapie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]