[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan Wolfe powiadasz, pan Paul Wolfe?- Tak.Rozmawiałem z nim i on.- Nie chcę mieć z nim ani z jego ludźmi nic do czynienia - powiedział, unosząc się z siedzenia.- Nie chcę mieć nic do czynienia z tymi, którzy prowadzą z nim jakiekolwiek interesy.Rozmyślnie chlusnął drinkiem na ubranie Francisca, czekając Jak na to zareaguje.Wszyscy znieruchomieli w ułamku sekundy.- Proszę pana, my.- Bękarty - warknął, odwracając się od nas.Ruszyłem za nim; on przecież nic nie rozumiał.Pancho zatrzymał mnie, kładąc rękę na ramieniu.- Nie rób tego, Carl - powiedział.- Ten człowiek ma do niego żal i to głęboki.Nie chcemy przecież dodatkowych kłopotów.Z pewnością nie chcieliśmy.Tymczasem Anchorage-Sybirsk pojawił się na horyzoncie i zacząłem zastanawiać się, co nas tam czeka.Mężczyźni, którzy na nas czekali, byli zawodowcami: twardzi, ale grzeczni.Zabrali nas wprost do staromodnego hotelu, jednej z tych stalowoszklanych konstrukcji sterczących wysoko w niebo.Nie przetrzymałby nawet pięciu minut sztormu na Springworld.Zapłacili za nasz prom i metro i dodatkowo wręczyli nam trochę pieniędzy na drobne wydatki.Polecili nie opuszczać hotelu, ponieważ wkrótce będzie się chciał zobaczyć z nami Mr Wolfe.Przez szklaną ścianę pokoju rozciągał się widok na góry i rozłożone poniżej miasto.Prószył śnieg.Miasto było małe jak na ziemskie warunki - niecałe 14 milionów mieszkańców.Mimo to było największym miastem tej części globu, ale posiadało opinię zakazanego, podejrzanego miejsca.Pancho koniecznie chciał się dowiedzieć dlaczego.Ja raczej koncentrowałem się na 15 000 pesos.Wkrótce zadźwięczał telefon i Mr Wolfe pojawił się na ekranie.- Panie Bok - zaczął - cieszę się, że zdołał pan bezpiecznie dotrzeć.Powiedziano mi, że przybył pan z przyjacielem.- Spojrzał w kierunku Pancho.- Nazywa się Francisco Bolivar.Pancho.- Oczywiście rozumie pan, że Mr Bolivar nie może pomagać panu w walce z niedźwiedziem.- Ma tylko udzielać mi moralnego wsparcia - odrzekłem.- Wspaniale.Nie mam nic przeciwko temu.Dysponuję teraz chwilą czasu i chciałbym zobaczyć się z panem.Moi ludzie zaprowadzą was do góry.- Do góry?- Tak.Moje biura mieszczą się na najwyższym piętrze tego budynku.Jestem właścicielem hotelu.Nie powiedziano panu?- Nie.Wzruszył ramionami.- To tylko część mojego majątku i to wcale nie ta najbardziej dochodowa.- Rozłączył się równie gwałtownie jak poprzednim razem.Jednego mogłem być pewien: nie musiałem się martwić o pieniądze.Wyglądało na to, że stać go, by kupić sobie całą planetę.Zabrano nas prywatną windą na najwyższe piętro i zaprowadzono do olbrzymiej, komfortowo wyposażonej poczekalni z grubymi dywanami na podłogach, obrazami na ścianach.Kilka znajdujących się tam olbrzymich, wykonanych z prawdziwego drewna biurek zajmowali groźnie wyglądający ochroniarze, którzy po prostu tkwili nieruchomo, wpatrując się w nas uważnie.Siedząca przy jednym z biurek kobieta uśmiechnęła się do nas.- Dzień dobry, panie Bok, panie Bolivar - skinęła uprzejmie w naszym kierunku głową.- Mr Wolfe oczekuje panów.Zechcą panowie wejść.Wskazała nam drzwi znajdujące się za jej biurkiem - jedne z wielu wychodzących z tego pokoju.Przyszło mi do głowy - jak przy tej liczbie drzwi i mężczyzn znajdujących się w pokoju komukolwiek udaje się zobaczyć Mr Wolfe'a.Spodziewałem się równie bogatego wnętrza.Pomyliłem się jednak.Było funkcjonalne do tego stopnia, że robiło wrażenie surowego: jedno biurko, jeden telefon, żadnych książek, żadnych okien.Za biurkiem siedział Mr Wolfe.Był duży jak na Ziemianina, jednak nie tak duży jak ja.Nie wstał, gdy weszliśmy, Jedynie wydobył na twarz coś w rodzaju uśmiechu.Rozumiałem, że czuje się wspaniale.- Panie Bok, jest pan wyższy niż sądziłem - powiedział.- Czy wszyscy na Springworld są tacy wysocy?- Większość - odparłem.- Są również wyżsi.- Będzie pan wspaniały! - Wręczył mi małą teczkę wypełnioną papierami.Przejrzałem je pobieżnie.Zawierały wiele odnośników, zastrzeżeń, typu “zawarto w pierwszej części”, “pod rygorem” itp.Typowy kontrakt napisany przez prawników i tylko prawnicy mogli go zrozumieć.Znalazłem najważniejszą dla mnie rzecz, że 15 000 pesos zostanie mi wypłacone za walkę (spowodowanie śmierci lub utratę przytomności) z niedźwiedziem polarnym lub pozostawanie z wyżej wymienionym zwierzęciem na arenie przez pół godziny.- Co będzie, jeśli zwierzę nie będzie chciało walczyć? - spytałem.- Będzie to nader nudne pół godziny dla mnie, a dla pana dosyć kosztowne.- O to bym się nie martwił, panie Bok.To się nie zdarzy.Pancho podszedł i spojrzał na leżący na biurku kontrakt.Nie sadzę, by te prawnicze sformułowania mogły znaczyć cokolwiek więcej dla niego niż dla mnie.W dodatku angielski jest dla niego językiem obcym.- Czyżby Mr Bolivar był pańskim prawnikiem, Mr Bok? - spytał Wolfe.Odniosłem wrażenie, że tylko w połowie miał to być żart.- O nie - odparł Pancho.- Jestem tylko studentem, tak Jak Carl.Jesteśmy amigos, przyjaciółmi.Mr Wolfe wręczył mi pióro.- To jest standardowa umowa.Niech pan podpisze trzy kopie - przerwał, a po chwili dodał: - Zechce pan?Podpisałem.Za piętnaście tysięcy podpisałbym wszystko.Mr Wolfe odebrał pióro i dokumenty.- Bardzo dobrze - powiedział.- Gdy skończy się mecz, pieniądze będą na pana czekały.Sądzę, że dzisiejszy wieczór zechce pan poświęcić na obejrzenie miasta.Jesteśmy z niego dumni.Nie bez powodu, pozwolę sobie dodać.Chciałbym jednak poradzić panu, aby unikał pan kłopotów, mam na myśli kłopoty, które mogą przynieść uszczerbek pańskiemu zdrowiu.Do jutra, do godziny szesnastej trzydzieści jest pan moją własnością, a lubię, gdy ludzie troszczą się o moją własność.To takie moje małe widzimisię.Własność? Należało dokładniej przeczytać kontrakt!- Zadbam o niego - stwierdził Pancho.- Niech pan to zrobi - dodał Wolfe.- Dobrze się robi z panem interesy, Mr Bok i jestem pewien, że korzystne dla obu stron.Do widzenia panom.Dopiero po sekundzie zrozumiałem, że zostaliśmy w ten sposób odprawieni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]