[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak swoj¹ misjê spe³ni³em.ChodŸmy, pani.¯o³nierze czekaj¹ przed drzwiami.- ¯o³nierze? Gwardia Garyjska bêdzie eskortowaæ kobietê?- Nie kobietê, lecz zdrajczyniê i prostytutkê.Westchnê³a.- Nie kobietê? No dobrze.Ile ty masz lat, moje dziecko? Hej, dzielny stra¿niku - mruknê³a, nie zmieniaj¹c barwy g³osu.- Twardo œpisz?- Nie œpiê, pani - rzek³ olbrzym, wychodz¹c zza kotary.Uniós³ kuszê.- Nie odwa¿ysz siê - rzek³ szyderczo Kiliven.- Bêd¹ k³opoty, zapewniam.Za drzwiami.- No w³aœnie, za drzwiami.Nie zaœ za kotar¹.B³agam, nic ju¿ wiêcej nie mów, panie, twoja naiwnoœæ staje siê mêcz¹ca.Bêd¹ k³opoty? To mogê mieæ jeszcze wiêksze, ni¿ ju¿ mam?- Moje uprawnienia.- W³aœnie siê skoñczy³y - podesz³a do s³u¿¹cego, dotykaj¹c jego ramienia.- To nie s³uga - powiedzia³a - to przyjaciel.- Có¿ z nim robisz, gdy nie bêdzie trzeba, by s³ysza³ rozmowê? - zapyta³ Kiliven, pragn¹c chyba zyskaæ na czasie; ju¿ nie by³o lekkoœci w jego g³osie.- Mo¿e s³yszeæ i zobaczyæ wszystko.- Pokiwa³a g³ow¹.- Gdybyœ ty, mój ch³opcze, zobaczy³ po³owê tego co on, od samego patrzenia sta³byœ siê mê¿czyzn¹.No dobrze, doœæ tej rozmowy z umar³ym.- Zabiæ, pani? - zapyta³ s³uga.- Oczywiœcie.Kusza wyplu³a be³t.i Kiliven nawet nie krzykn¹³.Spokojnie sprawdzi³a, czy mê¿czyzna nie ¿yje.- Teraz s³uchaj- powiedzia³a.- To wojsko sprzed drzwi musi znikn¹æ.I to szybko.Ruchem g³owy wskaza³ okno.- Mhm - potwierdzi³a mrukniêciem.- Drzwiami ciê nie wypuszcz¹.Tego tutaj na razie schowam za kotarê.Dam radê, idŸ ju¿.Spiesz siê.Pochyli³ siê, wyrwa³ pocisk z trupa, go³¹ rêk¹ napi¹³ ciêciwê.Dotkn¹³ ramienia Alidy, podaj¹c broñ.Wziê³a.Olbrzym podszed³ do okna, wyjrza³ przez nie i wyszed³ w mrok letniej nocy.Zosta³a sama.Namêczy³a siê sporo, ale cia³o by³o zbyt ciê¿kie.Zawo³a³a s³u¿¹c¹ i razem zawlok³y trupa za zas³onê.Potem kaza³a przera¿onej dziewczynie usun¹æ krew z posadzki.- Dobrze - powiedzia³a, gdy plama zniknê³a.Wskaza³a swoj¹ sypialniê.- Teraz idŸ tam.I nie wychodŸ.S³u¿¹ca spe³ni³a polecenie.Alida pomyœla³a, ¿e trzeba bêdzie j¹ usun¹æ.By³a nowa.Usiad³a.Czeka³a niecierpliwie.Czas, czas! Ci ¿o³nierze za drzwiami mogli tu wejœæ w ka¿dej chwili.Musia³a liczyæ siê z tak¹ mo¿liwoœci¹.Zreszt¹ - k³opoty nie koñczy³y siê na tych paru gwardzistach.O, k³opoty to dopiero bêd¹! Nie wiedzia³a, jakie ruchy zd¹¿y³ wykonaæ Kiliven.Z pewnoœci¹ byli ludzie, których powiadamia³ o wszystkim, niepodobna, by dzia³a³ samotnie.O kilku jego zausznikach wiedzia³a.Ale zdaje siê, ¿e o tych najmniej wa¿nych.Oczywiste by³o tylko jedno: powstanie musi wybuchn¹æ jak najszybciej.Czekaæ d³u¿ej nie sposób.Nale¿a³o przesun¹æ termin.Zanim zaczn¹ siê prawdziwe k³opoty.Siedzia³a, skubi¹c palcami w³osy.Znowu biernoœæ.Ale ju¿ nied³ugo.„Dlaczego bastard s³u¿y sprawie swojej matki? - zapyta³a siê w myœlach.- I ojca?”.Wzruszy³a ramionami.Oficer, dowodz¹cy gwardzistami w gmachu Trybuna³u, by³ cz³owiekiem powstania.Powinien ju¿ siê zjawiæ i zabraæ swoich ludzi.Ich zdziwienie nie ma znaczenia, posiedz¹ najwy¿ej w karcerze tak d³ugo, jak bêdzie trzeba, choæby i miesi¹c.Ale niech¿e pospieszy siê trochê! Czas nagli³, musia³a natychmiast widzieæ siê z Ganedorrem!W drzwiach stan¹³ olbrzymi mê¿czyzna.Nareszcie!- Droga wolna, pani.Wsta³a.- W sypialni jest ta ma³a - rzek³a.- Przypilnuj jej.Jak chcesz, to siê zabaw.- Nic z tego - pokaza³ bezw³adnie zwieszon¹ rêkê.- Skrêci³em ramiê, nie nadajê siê do ³a¿enia po gzymsach.IdŸ, pani.Zdaje siê, ¿e masz niewiele czasu?Poci¹gnê³a go nagle za szyjê i poca³owa³a jak brata.Prawie pobieg³a przez pokój, ale zatrzyma³a siê jeszcze.- Dlaczego bastard s³u¿y sprawie swej matki? - zapyta³a, odwracaj¹c siê do s³ugi.- I ojca? Ludzi, którzy siê go wyrzekli, z obawy o sw¹ reputacjê?Wskaza³ sk¹pym gestem kotarê.- Bo uczciwy - odpar³ bez namys³u.- Dlatego go tu przys³ano.Ilu jest uczciwych w Kirlanie?Skinê³a g³ow¹ na zgodê.52Starzec mocno pociera³ powieki, wyraŸnie zmêczony.- Có¿ mam ci powiedzieæ, panie? - rzek³, cokolwiek posêpnie.- To, co powiedzia³ ów grajek, jak go nazywasz, to prawda.Ale nie do koñca, niestety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]