[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na wielkim, staroświeckim kominku płonął ogień: zbliży-liśmy się z sir Henrykiem, by ogrzać ręce, skostniałe podczas długiej jazdy.Rozglądaliśmysię ciekawie dokoła: przypatrywaliśmy się wysokim, wąskim oknom o starych różnokoloro-wych szybach, dębowym boazeriom, łbom rogaczy i tarczom herbowym, zawieszonym naścianach całemu temu smutnemu i ponuremu otoczeniu, na które padało przyćmione światłozawieszonej u sufitu lampy. Tak właśnie wyobrażałem sobie zamek odezwał się sir Henryk. Czy nie wygląda tojak obraz starej siedziby rodzinnej? I pomyśleć, że jest to ten sam gmach, w którym przezpięćset lat żyli moi przodkowie! Już sama ta myśl nastraja mnie uroczyście.Oglądał się dokoła, a jego twarz rozjaśniła się młodzieńczym zachwytem.Zwiatło padałoprosto na jego postać, ale po ścianach rozwłóczyły się długie cienie, tworząc ponad nim i zanim jakby paradę cieni.Barrymore, odniósłszy pakunki do naszych pokojów, powrócił i stał przed nami w pełnejszacunku postawie wielkopańskiego sługi.Był to mężczyzna o imponującej powierzchowno-ści: wysoki, przystojny, z czarną przystrzyżoną brodą i bladą twarzą o szlachetnych rysach. Czy pan każe podać obiad zaraz? Czy jest gotów? Za kilka minut może być na stole.Panowie znajdą gorącą wodę w swoich pokojach.Moja żona i ja z całą gotowością pozostaniemy u pana dodał, zwracając się do sir Henryka48 dopóki pan nie podejmie innych decyzji.Ale pan sam rozumie, że wobec nowych warun-ków potrzebna będzie znacznie liczniejsza służba. Wobec jakich nowych warunków? Chcę przez to powiedzieć, że sir Karol prowadził życie bardzo spokojne i wystarczali-śmy mu we dwoje do usługi.Pan zaś, co jest rzeczą zupełnie naturalną, będzie pragnął towa-rzystwa, a to wywoła zmiany w całym trybie życia domowego. Czy mam stąd wnosić, że zamierzacie wraz z żoną mnie opuścić? Tylko w takim wypadku, gdyby panu było z tym dogodnie. Wszak już od kilku pokoleń wasza rodzina służyła u nas, prawda? Byłoby mi bardzoprzykro zaczynać życie tutaj od zrywania starych stosunków rodzinnych.Zdawało mi się, że dostrzegłem ślady wzruszenia na bladej twarzy kamerdynera. Szanowny panie, ja i moja żona doznajemy tego samego uczucia.Ale, mówiąc szczerze,oboje byliśmy bardzo przywiązani do sir Karola, jego śmierć była dla nas wielkim ciosem isprawiła, że całe to otoczenie stało się dla nas niesłychanie przykre.Zdaje mi się, że pozosta-jąc tutaj, w zamku, nie odzyskamy już nigdy swobody ducha. Jakież są wasze dalsze zamiary? Sądzę, że zabierzemy się do handlu.Dzięki wspaniałomyślności sir Karola posiadamyodpowiednie środki.Teraz może panowie pozwolą, że wskażę drogę do pokojów.Dokoła przedsionka w górze ciągnęła się galeria, na którą wiodły schody z dwóch stron.Ztego głównego punktu szły dwa korytarze wzdłuż całego gmachu i prowadziły do pokojówsypialnych.Moja sypialnia znajdowała się w tym samym skrzydle, co Baskerville'a, prawiedrzwi w drzwi.Pokoje te były widocznie o wiele nowocześniejsze od komnat środkowej części zamku, ajasne obicia i liczne płonące świece zatarły ponure wrażenie, jakiego doznałem w chwiliprzyjazdu.Jednak w jadalni, przylegającej do przedsionka, panował znów mrok i smutek.Była todługa komnata z wzniesieniem, na którym zastawiano dawnymi czasy stół dla panów zamku iich rodziny, gdy dworzanie zasiadali niżej.W jednym końcu widniała galeria dla muzyków.Czarne belki przecinały nad naszymi głowami sufit pociemniały od sadzy.Szeregi płonącychpochodni, rubaszna wesołość starodawnych biesiad wpływały niewątpliwie na złagodzenieposępnego otoczenia; ale dzisiaj, gdy tylko dwaj dżentelmeni w czarnych garniturach siedzieliw obrębie niewielkiego kręgu światła, jaki rzucała przysłonięta lampa, głos zniżało się mimowoli, a niepokój przejmował duszę.Cały szereg przodków, w najróżnorodniejszych strojach, od rycerza z epoki Elżbiety, aż dowykwintnisia z czasów Regencji, patrzył na nas ze ścian i onieśmielał swym milczącym towa-rzystwem.Rozmawialiśmy mało i rad byłem wielce, gdy obiad się skończył, po czym prze-49szliśmy do nowoczesnej sali bilardowej, gdzie zapaliliśmy papierosy. Dalibóg, niewesoła siedziba odezwał się sir Henryk. Przypuszczam, że można sięprzyzwyczaić, ale na razie jest mi tu strasznie nieswojo.Nie dziwię się, że stryj zdziwaczałmieszkając sam jeden w takim domu.Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, myślę, że dobrzebędzie udać się dzisiaj wcześnie na spoczynek; może jutro rano wszystko to wyda się namweselsze.Przed ułożeniem się do snu rozsunąłem firanki u okna, które wychodziło na wielki traw-nik.Poza nim dwie kępy drzew poruszały się, jęcząc od podmuchu wiatru.Zza rozdartych wszalonym pędzie chmur wyzierał półksiężyc; w jego bladym świetle dostrzegłem na dalszymplanie ostre szczyty skaliste i bezbrzeżną przestrzeń ponurych moczarów.Zasunąłem firanki zuczuciem, że to ostatnie wrażenie nie ustępowało w niczym wcześniejszym.Nie miało ono jednak być ostatnim tego dnia.Nadmierne znużenie spędziło sen z mychpowiek; rzucałem się niespokojnie na łóżku, w oddali zegar wydzwaniał kwadranse, przery-wając grobową ciszę starego domu.Nagle, wśród milczenia nocy, dobiegł moich uszu wyrazny, donośny dzwięk, nie pozosta-wiający żadnej wątpliwości było to łkanie kobiety, stłumiony, dławiący jęk, taki, jaki tylkobeznadziejna zgryzota może wyrwać z piersi człowieka.Usiadłem na łóżku i nastawiłemucha.Dzwięk dobiegał z bliska i pochodził na pewno z wnętrza domu.Przez pół godziny sie-działem tak, nadsłuchując z wytężeniem, ale prócz zegara i szelestu liści bluszczu na murze,nie doleciał mnie już żaden inny odgłos.50Rozdział 7Stapletonowie z Merripit HouseNazajutrz świeży, pogodny ranek rozproszył nieco posępne wrażenie, jakie wywarł na naswieczorem zamek Baskerville.Gdy siedzieliśmy z sir Henrykiem przy śniadaniu, słońcewpadało przez wysokie okna i kładło lekkie akwarelowe odcienie na kolorowych, ozdobio-nych barwnymi herbami, szybach.Ciemne boazerie nabierały brązowych błysków pod dzia-łaniem złocistych promieni i trudno było istotnie wyobrazić sobie, że to ta sama komnata,której widok poprzedniego wieczora takim smutkiem zasępił nasze dusze. Zdaje mi się, że to nie wina zamku, tylko nasza własna rzekł baronet. Byliśmy zmę-czeni podróżą, przeziębliśmy w powozie i stąd wszystko przedstawiło nam się w najczarniej-szych kolorach.Dzisiaj jesteśmy wypoczęci, orzezwieni, patrzymy teraz na świat weselszymokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]