[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W biznesie każda pora jest dobra.- Bo pomyślałem sobie, że mógłbym zaczaić się w tamtym lesie obok domku.Wcześniej czy pózniej ktoś się tam zjawi.- A policja? Chciałeś ją zawiadomić.- Zadzwonię pózniej.Lecz nie chcę spłoszyć zwierzyny.Jestem strasznie ciekawy,kto zlecił temu chłopakowi pilnowanie mnie.Chciałbym ustalić tożsamość właścicieladomku.- Czemu nie? - bąknął niby od niechcenia Stefan, ale widziałem, że mój pomysł mu sięspodobał.- Lubię polowania.A twoja propozycja ma coś z myślistwa i wędkarstwa.Zawracamy! Na policję pózniej pójdziemy.Ale stawiam jeden warunek.- Mianowicie?- Musisz mi o wszystkim opowiedzieć.Ze szczegółami.- Masz to jak w banku.Jestem twoim dłużnikiem.Już po chwili wykonaliśmy zwrot przez rufę, ostrzenie i następnie ostrymbajdewindem popłynęliśmy z powrotem na Karolinów.Podczas tego krótkiego rejsuwtajemniczyłem Stefana w sprawę Bafometa.Nie krył swojego zdumienia, lecz taktownie minie przerywał.Zakotwiczyliśmy w odległości dwustu pięćdziesięciu metrów od miejsca poprzedniegopostoju, na końcu małej zatoczki.- Ten ktoś, kto wynajął tego chłopaka, pewnie przypłynie tu jachtem - myślałem nagłos.- Masz rację. Romek uciekł lasem i pewnie polazł na kemping do Zarzęcina.Jeśli ktośtu przybędzie, to tylko jachtem.- Też tak uważam.Mam lornetkę i będziemy obserwować jezioro - zapalił się Stefan.-W oczekiwaniu zaś na tajemniczy jacht moglibyśmy usmażyć tego karpia.Co ty na to?- A kto go oskrobie? - zapytałem, patrząc na swoje pokaleczone palce.- Ty.- Widzę, że nie mam wyjścia.- Masz.Możesz nie jeść.Tu jest ładna zatoczka, mógłbym zarzucić wędkę naszczupaka.Ostatecznie zarzucił dwie wędki.Dwóch wędkarzy nie budziło podejrzliwości i gdybyzjawił się tutaj nieznany nam przeciwnik, wziąłby nas niechybnie za zwykłych turystów zwędkami.Na wszelki wypadek dostałem od Stefana czapkę z daszkiem i przeciwsłoneczneokulary.Mój towarzysz chciał usłyszeć więcej o templariuszach, różokrzyżowcach i masonachXIX wieku.Rozmawiając, obserwowaliśmy dyskretnie jezioro, potem oskrobałem karpia wkokpicie, Stefan zaś fachowo go oporządził.Po dziewiątej, gdy tafla jeziora zaroiła się odżaglówek, łódek, rowerów wodnych i windsurfingowych desek, spod pokładu doszedł domoich nozdrzy zapach smażonej ryby.Stefan kończył przypiekać na oleju karpia.Po pysznym śniadaniu oddaliśmy się biernej obserwacji jeziora.Jeszcze tylko kubekgorącej herbaty i znowu rozprawialiśmy o sprawie Bafometa.Dla odpędzenia nudy,zaproponowałem spacer w pobliże domku.Na miejscu zastaliśmy domek w takich samym stanie, w jakim go opuściliśmy.Wśrodku było pusto, żywej duszy wokoło.%7ładna łajba nie chciała przybić do brzegu.Niecozniecierpliwieni udaliśmy się z powrotem na Kuriera.Słońce skryło się daleko zapołudniowym lasem, zacieniając naszą zatoczkę.Cień ratował nas przed upałem, który zpewnością doskwierał plażowiczom na przeciwległym brzegu.Przed południem zbliżył się do nas biały jacht z niebieskim pasem wzdłuż kadłuba onazwie Alf.Na oko była to corvette 600 z wypożyczalni któregoś z ośrodkówrekreacyjnych.Obserwowałem dyskretnie przez lornetkę jej sternika - starszego,szpakowatego mężczyznę.Nie zauważyłem, aby ów szpakowaty osobnik zerkał na naspodejrzliwie i zachowywał się dziwnie.Ot, zwykły turysta, żeglarz płynący na południe.Pojawili się jeszcze kajakarze, którzy chcieli odpocząć w cieniu zatoki.Nie zabawili jednakdługo i po półgodzinnym odpoczynku powiosłowali dalej na Smardzewice.Po dwunastej miałem dość naszej misji.Czułem przepływający przez moje palce czas.Wyglądało na to, że przeciwnik zrezygnował z powrotu do domku w lesie nad brzegiemzatoczki.Bardziej byłem ciekaw, co wydarzyło się w Bykach.Intuicja podpowiadała, że niena jeziorze znajdę rozwiązanie zagadki, a właśnie tam.Ktoś z zamku był zamieszany wnielichą intrygę.Wreszcie moje zniknięcie mogło wydać się niektórym pracownikom ARRdziwne i podejrzane.Tęskniłem też za widokiem Aliny, tyle że odpychałem od siebie tęprawdę z upartością osła.Poprosiłem Stefana o podrzucenie mnie na brzeg.- Nie ma sprawy - zgodził się.- Jak chcesz, podwiozę cię pod zamek, a potem wrócętutaj.Na ryby.- Będziesz dalej obserwował brzeg?- Bo to bardziej pasjonujące od liczenia szmalu.Od tego mam pracownika, a tutajmoże się człowiek zetknąć z prawdziwą przygodą.Może przy okazji złapię sandacza alboszczupaka.Czy wiesz, że złowiłem na tych wodach wielkiego bolenia? Mam w domu jego łebna ścianie.Aha, pozdrów ode mnie Alinę.- Dobrze, nie omieszkam.O nic nie pytałem, on niczego mi nie wyjaśnił.Zachował się jak dżentelmen, który niemówi zle o kobiecie, która dała mu kosza.Podwiózł mnie pod salon samochodowy w pobliżutrasy łódzkiej.Umówiliśmy się na szóstą po południu na przystani przed Borkami niedalekozapory.Na zamku byłem o czternastej trzydzieści.Zjawiłem się tam z uczuciem porażki.Wehikuł zastałem na swoim miejscu za bramą, gdzie stał wzdłuż rzędu cyprysów za innymisamochodami.Pierwszego spotkałem Niuńka, potem pana Edwarda, który zauważył mojeprzyjście z okna swojego mieszkania w baszcie.- A pan gdzie się podziewa? - zapytał z zainteresowaniem.- Bez pojazdu?- Czasami i tak trzeba.Nikt o mnie nie pytał?- Nikt.A bo co?- Tak tylko pytam.Nikt się mną nie interesował.Nie zauważono nawet mojego zniknięcia.Lecz w sumiesłużyło to misji, której się podjąłem.Wchodząc głównym wejściem, natknąłem się na kierowcę Mietka.W pierwszej chwilimężczyzna zagrodził mi drogę i wcale nie chciał ustąpić.Patrzył na mnie wyzywająco, wsposób całkowicie bezczelny, jakby szukał pretekstu do zaczepki.Bąknąłem przepraszam iminąłem go, otarłszy się o niego.A on nawet nie drgnął.Zaczynał mi ten Mietek grać nanerwach i zupełnie nie wiedziałem, do czego facet zmierza. Jeśli przyłożyłeś mi w głowę - pomyślałem - albo brałeś udział w moim porwaniu,poczekaj, odegram się wkrótce!Z sennego i dusznego korytarza udałem się wprost do pokoju kierownika.- Pan Paweł! - wstał zza biurka, ujrzawszy mnie.- Stało się coś?- Dlaczego miałoby się coś stać?- Dziwnie pan wygląda.Ma pan siniaka na twarzy.- Nic takiego - wyjaśniłem spokojnie.- Dostałem tylko w głowę przed zamkiem iprzeleżałem w ubraniu na drewnianej podłodze opuszczonej chatki nad brzegiem jeziora.Potem jeszcze, jakby tego było mało, oberwałem w twarz od młodego oprycha.- O czym pan mówi? - wystraszył się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]