[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ewa przymknęła oczy.Jak długo będzie się to jeszcze za niąciągnąć?- Wkrótce były mąż - wyjaśniła ze znużeniem.- Chciałam cipowiedzieć, tamtej nocy, kiedy.- Jeszcze zdążysz - przerwał jej.- Będziemy mieli dużo czasu.- Było w tych słowach uspokojenie, nieśmiałe pragnienieporozumienia i bardzo dużo nadziei.Do karetki wskoczył jeden z sanitariuszy.Wyraźnie sięspieszył.- Muszę pana przeprosić - zwrócił się do Roberta.- Za-bieramy panią.- Niech pan nam da jeszcze pół minuty.- Ale nie więcej.- Sanitariusz odwrócił się na chwilę.Robertpochylił się i dotknął wargami czoła kobiety.Było gładkie ichłodne.Słabo widoczne piegi tworzyły na nim wzór nie doodtworzenia, jak z obrazów Kandinsky'ego.Uśmiechnął się dotej myśli.- Przepraszam i dziękuję - powiedział bardzo cicho, mającnadzieję, że to wystarczy, by zmazać dawne grzechy.- Wciąż nikt nie odbiera.Nie uwierzę, że wszyscy są naurlopie - powiedział Piotr i zrezygnowany odłożył słuchawkę.Siedzieli z księdzem Andrzejem na plebanii i od godzinybezskutecznie próbowali się dodzwonić do szczecińskiegooddziału Państwowej Służby Ochrony Zabytków.Zdążyli jużprzetrawić poranne rewelacje Roberta, chociaż obu mocno za-niepokoił pobyt Ewy w szpitalu i konieczność wytłumaczeniakonserwatorowi wojewódzkiemu, jaką rolę w nocnej awanturzeoboje odegrali.Robert usłyszał już od Piotra kilka cierpkichsłów o odpowiedzialności.Kapłan, słuchając jego suchej relacji,tylko kiwał głową.Udobruchał się nieco, gdy Robert położył nastole dwa komplety kluczy.Wpadły w niepowołane ręce, więcodebrałem, wyjaśnił wymijająco.Proboszcz nie zadawał pytań.- Wolałbym otworzyć ją w obecności kogoś ze Szczecina -powtórzył Piotr po raz nie wiadomo który tego przedpołudnia.Skrzynia, którą obejrzeli zaraz po porannej mszy, tkwiła wścianie, urągając jego zdroworozsądkowym teoriom, żeskarbów od dawna już nie ma.Właściwie Piotr cieszył się zudziału Wikinga w całej sprawie, bo znacznie przyspieszył onrozwój wydarzeń.Sam niewiele mógł zrobić.Po pierwsze zewzględu na stan budynku.Po drugie dlatego, że miał po-zwolenie na badania wyłącznie w obrębie pasa ziemi bieg-nącego wzdłuż korpusu nawowego, tam gdzie w przyszłościmiały iść rury centralnego ogrzewania.Po trzecie z powodubraku doświadczenia.Zabytkowa architektura nie była jegospecjalnością.Wziął słuchawkę do ręki i zaczął wystukiwaćnumer, którego zdążył się już nauczyć na pamięć.- Spróbuję jeszcze raz.Tym razem ktoś zgłosił się po drugiej stronie i Piotr trochęsię rozchmurzył, słysząc kobiecy głos.- Dzień dobry pani - przywitał się.- Moje nazwisko PiotrKondratowicz.Prowadzę badania archeologiczne w Kolicach.Chciałbym rozmawiać z konserwatorem.To dość pilne.Nie,bardzo pilne - poprawił się, usiłując przekonać urzędniczkę, żenie dzwoni bez powodu.- Nie, nie chcę niczego przekazywać,wolałbym rozmawiać osobiście z konserwatorem.Dziękuję -odetchnął, kiedy w końcu usłyszał, że zostanie przełączony.Coza kobieta, wzniósł oczy do sufitu, by wyrazić swojądezaprobatę dla jej gorliwej chęci uchronienia szefa przedjakimkolwiek kontaktem z interesantami.- Słucham - usłyszał w słuchawce męski zniecierpliwionygłos.Nie zachęcał do szczegółowych wynurzeń.Piotr po-stanowił mówić zwięźle i konkretnie.Opisał znalezisko, zrela-cjonował wydarzenia, wspominając o policji i ujęciu sprawcy.Po drugiej stronie kabla panowała cisza.- Halo? - przerwał zaniepokojony.- Słucham pana - głos nie był już tak nieprzyjemny jak napoczątku.Piotr mógłby przysiąc, że usłyszał w nim nawet cieńzainteresowania.- Widzę, że proboszcz ma w was prawdziwychprzyjaciół.- Nie rozumiem - odezwał się Piotr.- Chyba nie sądzi pan, żewymyśliliśmy tę historię.To tylko szczęśliwy zbiegokoliczności.- Szczęśliwy? No cóż, na to wygląda.Pora chyba zająć się tymklasztorem.Mówi pan, skrzynia? - rozmówca chwilę sięzastanawiał.- Będę za jakieś dwie godziny.Oszołomiony Piotr usłyszał powtarzający się krótki sygnał idopiero ten dźwięk przywrócił go do rzeczywistości.-Przyjedzie - powiedział, widząc wyczekującą minę kapłana.-Jeszcze dzisiaj.- Najwyższy czas - szepnął wzruszony proboszcz i osuszyłzwilgotniałe oczy rogiem śnieżnobiałej chusteczki, którą wyjął zkieszeni sutanny.Konserwator zastał archeologów przy pracy.Uwijali się wdługim wykopie, starając się jak najlepiej wykorzystać każdąminutę.Liczba grobów zamiast maleć, rosła z każdym dniem.Nadzieje na szybki powrót do domu gasły.Piotr powiedział imrano, że prawdopodobnie będą musieli zostać kilka dni dłużej.Zrobił to z uśmiechem na ustach, a oni nie mogli zrozumieć,dlaczego jest taki zadowolony.Teraz wszyscy bez wyjątkuprzyglądali się przybyszowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]