[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lepiej teraz niż pózniej.Rozczarowanie i złośćogarnęły ją niespodziewanie silnie.Dlaczego nie nauczy się widzieć wszystkiego rozsądnie?Może i miał rację z tym błądzeniem w chmurach, skoro tak bardzo nie widziała go takim, jakimjest.Tylko wymyślonego.Nierealnego wspaniałego faceta.Zacisnęła pięści, paznokcie boleśniewbiły się w dłoń. Co mi możesz pokazać? Sztuczkę? Nie.Pytam, jaką część twojego ciała możesz mi pokazać. %7łartujesz chyba. Nie, nie żartuję.Pokaż mi, proszę, swojq rękę.Powiedz: chcę, żebyś zobaczył mojqdłoń.Bliżej, bliżej, proszę.Nie bój się, to tylko ręka.Teraz dobrze..Chcę ci pokazać moją rękę.Zobacz, proszę.Mam ładne dłonie, nie nie, jeszcze raz.Chcę ci pokazać moją rękę.Moje dłonie.Każda ma pięć palców.Kończą się paznokciami.Sąpomalowane, te paznokcie. Widzę, są bardzo ładne. A tutaj mnie podrapał kot.Ale już się zagoiło. Mogę cię pocałować w to zadrapanie? A tu mam bliznę, bo kiedyś umówiłam się z jednym chłopakiem, że będziemy do siebiepisać codziennie o dwudziestej listy.On mieszkał w innym mieście.Przy świeczce do siebiebędziemy pisać, o tej samej porze, i to będzie tak, jakbyśmy na tę chwilę byli razem.Miałam takiplastikowy długopis. Jaki? Taniutki, ale z bardzo miękkim fajnym wkładem. I co? I ten długopis włożyłam w świeczkę, zapalił się i pisałam taką płonącą pochodnią.Tobyło bardzo romantyczne pisać czymś, co się na końcu pali.Ale ten plastik się roztopił i upadł migorącą kroplą w zagłębienie między środkowym a serdecznym palcem. Tutaj? Mogę dotknąć?.I dalej się palił.Pomyślałam sobie, że to dobra pieczęć, na zawsze, tak siedziałam ztym płonącym palcem i nawet nie krzyknęłam.Ten kawałek plastiku zastygł i odpadł, ale skórapod nim się też roztopiła i została taka gorejąca bruzda.Wgłębienie w moim ciele.Goiło siędługo i został ślad jak po obrączce.Jak ten chłopak miał na imię, do którego wtedy pisałam?Długopis był niebiesko-szary, zakręcany i dość krótki. A tutaj? To pieprzyk. Jak nazywają się te palce, ten i ten, i ten? Te palce to kciuk, wskazujący, środkowy, serdeczny, w lewej ręce to spod serdecznegopalca idzie żyła prosto do serca.Dlatego się nosi pierścionek zaręczynowy. Mogę dotknąć twojego serdecznego palca? To tak jakbym dotykał twojego serca. Nie wiem. Chciałbym dotknąć, ale nie zrobię nic bez twojego pozwolenia.Proszę. Tak.możesz. Czujesz? Dotykam twojego serca. Tak.A tutaj się skaleczyłam. Nie bój się. Jak trzymam tak moją dłoń i pokazuję tobie, taką otwartą, to się czuję obnażona. Jakie są twoje ręce? Jak obejmują i przytulają? Są wtedy ciepłe. Czy mogę potrzymać twoją dłoń? Może razem będą cieplejsze, zrobimy tak? Czujesz?Razem są cieplejsze. Ale mamo, księżyc panu upadł!Otworzyła oczy.Chłopiec stał w przejściu między ławkami, a matka kurczowo trzymałago za kurtkę. Ja już zdrowia do ciebie nie mam.Roisz się i roisz! Mamusiu! Mamo, patrz, księżyc panu upadł! zajęczał cienkim dyszkantem.Podniósł oczy i wtedy spotkali się.Nie było już iskierek, tylko mgła rozżalenia.A chłopcyprzecież nie płaczą! Księżyc panu upadł powiedział chłopiec do niej, a głos złamał mu się na pół.Drzwi rozsunęły się i zasunęły.Przykleiła czoło do szyby i zobaczyła, jak na peroniekobieta szarpie go za tę nieszczęsną kurtkę, a mężczyzna stoi obok.Chłopiec zapierał się i kuliłramiona.Kolejka ruszyła.Cała trójka zginęła w oddali.Ale za szybami już nie było ciemno.Zzachmur wyjrzał księżyc i osadził białawe światło na polach, drzewach i parkanach.Za oknamiłagodnie zajaśniała noc.Srebrzysta i przytulna.No tak.Jeszcze dwie stacje.Trudno.Trzeba się przyzwyczaić do samotnych powrotów dodomu.Jak po takim oświadczeniu, że się tak bardzo różnią, że nie ma miejsca dla niej z jejchmurami w jego życiu pełnym kredytów i zobowiązań mogłaby choć chwilę dłużej z nim być? Ipo co? %7łeby ją odwiózł do domu i pożegnał grzecznie przed bramą? Taki cholernie troskliwy,obcy już mężczyzna? Musiało mu ulżyć, kiedy wrócił z papierosami i już jej nie było.Ale jakbychciał, to by ją znalazł.Wiedział, gdzie może iść o tej porze.Gdzie musi iść.Nienawidzi go zcałego serca.I już zawsze będzie nosić rękawiczki.Czego chciał ten chłopiec? Księżyca?Zaraz jej stacyjka.Z jedną latarnią.I położy się od razu do łóżka.I nie będzie o niczymmyśleć.Zapiekło ją pod powiekami.Nigdy już go nie zobaczy.Nigdy.Podniosła się i przerzuciła torbę przez ramię.I na dodatek całkiem przemoczyła buty.Gdyby wiedziała, że tak się skończy ten wieczór, włożyłaby inne.Patrzyła pod nogi uważnie,jakby szła po wąskiej linie nad przepaścią.Co ten chłopiec widział, czego inni nie widzieli?To???Schyliła się i wygrzebała z błota małą podkówkę.Przetarła palcami srebrny, wytarty,schodzony kawałek blaszki, który przybija się do obcasa męskiego buta.Piekące spod powiekspłynęło z kącików oczu i poleciało po policzku.Księżyc! Oczywiście, że księżyc.Księżyc panu upadł!Stuliła blaszkę w dłoni, a łzy ciekły aż na gruby golf.No właśnie.Chmury.Księżyc.Pociąg zwolnił, drzwi otworzyły się.Wyskoczyła na peron.Zwiatło jedynej żółtawejlatarni osiadało na najbliższych konarach starej akacji.Oblepiało zgrubienia gałęzi, a pociągruszył.Czerwone światła oddalały się niby oczy zwierzęcia.Drzewo wyglądało jak opatulonybandażem kaleka.Zrobiła krok w stronę przejścia przez tory.Jak najszybciej do domu.Wypolerowane przezdeszcz szyny lśniły jak nóż.Od drzewa oderwał się ciemny cień.Zanim zdążyła krzyknąć, oplotły ją mocne znajomeręce. Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz! Gniewny głos przedostał się przez jejrozpuszczone włosy, a ramiona, które ją trzymały w uścisku, drżały. Nigdy więcej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]