[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodzi tylko o stwierdzenie, że jak się nie ma forsy, wszyst­ko idzie jak kurwie w deszcz.- Paryż jest gratis - zacytowała Maga.- Sam to powiedziałeś tego dnia, kiedyśmy się poznali.Można gratis oglądać kloszardkę, gratis sypiać ze sobą, gratis powtarzać ci, że jesteś niedobry, gratis nie kochać cię.Dlaczego poszedłeś do łóżka z Polą?- Kwestia zapachu - Oliveira usiadł na brzegu rzeki.- Wydawało mi się, że pachnie Pieśnią nad pieśniami, cyna­monem, mirrą, tymi tam drobiazgami.W dodatku naprawdę nimi pachniała.- Kloszardka chyba dziś nie przyjdzie, już by dawno tu była, jest bardzo punktualna.- Czasem przymykają ich - odparł Oliveira.- Może na odwszenie, a może żeby miasto mogło spokojnie spać nad swą niewzruszoną rzeką.Wiadoma rzecz, że kloszardzi to większa hańba niż złodzieje, w dodatku nic im nie mogą zrobić, muszą dać im spokój.- No to mi opowiedz o Poli.Może tymczasem do­czekamy się kloszardki.- Zapada noc, amerykańscy turyści marzą o swoich hotelach, bolą ich nogi, nakupili tandety, już mają w komple­cie Sade'a, Mulera, „Onze mille verges”, fotografie artystycz­ne, świńskie sztychy, Saganki i Buffetrów.Popatrz, jak się oczyszcza krajobraz od strony mostu.I daj święty spokój Poli, to się nie nadaje do opowiadania.Malarz składa sztalugi, bo nikt już nie zatrzymuje się, żeby na niego popatrzyć.Niebywa­łe, jak wyraźnie wszystko widać, powietrze jest tak umyte, jak włosy tej małej, co tam biegnie, no tam, w czerwonej sukience.- Opowiedz mi o Poli - powtórzyła Maga uderzając go w ramię wierzchem dłoni.- Jedna wielka pornografia - powiedział Olivei­ra.- Nie będzie ci się podobało.- A jej to z pewnością o nas wszystko opowiadałeś.- Nie.Tylko w generalnych zarysach.Jak mogłem jej opowiadać? Przecież wiesz, że Pola nie istnieje.Gdzież jest? No pokaż mi ją.- Sofizmaty - powiedziała Maga, która nauczyła sę tego terminu podczas dyskusji Ronalda z Etienne'em.- Pewnie, że tu jej nie ma, za to z pewnością jest na rue Dauphine.- Ale gdzie jest rue Dauphine? - zapytał Oliveira.- Tiens, la clocharde qui s'amčne.[112] Nie.jest zupełnie olśnie­wająca.Schodząc po schodkach, schylona pod ciężarem olbrzy­miego tobołu, z którego wyłaziły rękawy wielu palt, czer­wone szaliki, pozbierane po śmietnikach portki, kawałki materiału, a nawet zwój drutu, kloszardka doszła do najniż­szego poziomu nadbrzeża i wydała z siebie dźwięk pomiędzy westchnieniem a bekiem.Na nieokreślony spód, na który składały się przylepione do ciała nocne koszule, podarowane bluzki, a nawet stanik zdolny pomieścić jej odrażające piersi, nakładały się ze trzy, a może nawet cztery suknie, męska kurtka z wyrwanym rękawem, na tym związany był szalik przepięty blaszaną broszką z dwoma kamieniami, jednym zielonym, a drugim czerwonym, na włosach zaś, wręcz niewiarygodnie umalowanych na żółto, miała coś z rodzaju przepaski z zielonej gazy, zwisającej z jednego boku.- Cudowna - zachwycił się Oliveira.- Przychodzi uwodzić tych z mostu.- Widać po niej, że zakochana - powiedziała Maga.- Popatrz, jak sobie umalowała usta.I tusz.Użyła wszyst­kiego, co się dało.- Przypomina Grocka w gorszym wydaniu.Albo niektóre głowy Ensora.Boska.Ciekawe, jak tych dwoje urządza się, żeby spać ze sobą.Bo nie powiesz mi, że kochają się na odległość.- Jest takie miejsce, niedaleko l'Hôtel de Sens, gdzie kloszardzi spotykają się w tym celu.Policja im pozwala.Mówiła mi madame Leonie, że zawsze jest między nimi jaki łaps, i właśnie wtedy można się wielu rzeczy nasłuchać.Podobno kloszardzi mają kontakty z całą paryską żulią.- Żulia, też mi słowo - powiedział Oliveira.- No pewnie, że mają.Są na marginesie społecznym, na samym brzeżku lejka.Na pewno też niemało wiedzą o rencistach i księżach.Wnikliwy rzut oka po śmietnikach.- O, idzie kloszard.Jeszcze bardziej pijany niż zazwy­czaj.Biedula, popatrz, jak czeka na niego, odstawiła tobół na ziemię, żeby móc mu pokiwać, popatrz, jaka zdener­wowana.- Hôtel de Sens, czy nie Hôtel de Sens, pytam się siebie, jak oni to robią - mruknął Oliveira.- Te wszystkie ciuchy, co mają na sobie.Bo ona zdejmuje jakąś jedną, dwie sztuki, jak jest cieplej, ale pod spodem ma w dalszym ciągu tamtych dziesięć, nie mówiąc o tak zwanej bieliźnie.Wyobrażasz sobie, jak to może wyglądać, w dodatku pod gołym niebem? Z facetem już mniejszy kłopot, spodnie mają swoje udogod­nienia.- Nie rozbierają się - skonstatowała Maga.- Policja by im nie dała.No, a w dodatku może padać.Włażą w jakieś zakamarki, na tym terenie są takie doły na półtora metra, po brzegach leżą butelki i puszki, które zostawiają robotnicy.Przypuszczam, że robią to na stojąco.- Z tym całym majdanem na sobie? Nie do pomyślenia.To znaczy, że facet nigdy by jej nie widział nago? To zresztą musi być widok.- Popatrz tylko, jak się kochają.Jak na siebie patrzą.- Wino mu tryska uszami.Czułość przy jedenastu pro­millach alkoholu z kawałkiem.- Ale oni się kochają, Horacio, Oni się naprawdę kocha­ją.Ona ma na imię Emmanučle, była kurwą na prowincji.Przyjechała barką i tak już została nad rzeką.Kiedyś w nocy, kiedy byłam smutna, rozmawiałyśmy długo.Śmierdzi nielu­dzko, musiałam na chwilę nawet odejść.Wiesz, o co ją zapytałam? Zapytałam ją, kiedy zmienia bieliznę.Co za głupota zadawać takie pytania.Ale poczciwa, chociaż nie ma wszystkich klepek; tej nocy wydawało jej się, że na chod­nikach kwitną kwiaty, wymieniała je jedne po drugich.- Jak Ofelia - powiedział Horacio.- Natura imituje sztukę.- Ofelia?- Wybacz, pedant ze mnie.A co ci odpowiedziała, kiedy ją zapytałaś o bieliznę?- Zaczęła się śmiać i wydudliła jednym ciągiem pół litra.Powiedziała, że jak ostatni raz coś zmieniała, to dołem, ściągała przez kolana.Wszystko darło się, wyłaziło w strzę­pach.W zimie bardzo marzną, wtedy pakują na siebie, co im wpadnie w rękę.- Nie lubiłbym być pielęgniarzem i żeby mi ją którejś nocy przynieśli na noszach.Podwaliny społeczeństwa.Pić mi się chce, Maga.- To idź do Poli - powiedziała Maga patrząc na klo-szardkę, która pod mostem pieściła się z ukochanym.- Uważaj, teraz zacznie tańczyć, o tej porze zawsze zbiera jej się na tańce.- Wygląda jak niedźwiedź.- A taka jest szczęśliwa - powiedziała Maga i podniósł­szy biały kamyk zaczęła mu się przypatrywać z uwagą.Horacio odebrał jej kamyk i polizał go.Smakował solą i kamieniem.- To mój - Maga postanowiła odebrać kamyczek.- Ale popatrz tylko, jak nabiera koloru, kiedy jest ze mną.Cały się rozświetla.- Ale ze mną mu lepiej.Oddaj go, to mój.Spojrzeli po sobie.Pola.- Jak chcesz - powiedział Oliveira.- Teraz czy kiedy indziej, to wszystko jedno.Oj, głupia jesteś, dziecinko, żebyś ty wiedziała, jak spokojnie możesz spać.- Sama? Dziękuję za łaskę - obraziła się Maga.- Wi­dzisz, już beczę.Ale mów dalej, już nie będę płakała.Jestem podobna do niej, popatrz, jak tańcuje, no popatrz tylko, waży tyle, co góra, i tańcuje.Lepi się od brudu i tańcuje.Oddaj mi mój kamyczek.- Masz.Wiesz, niełatwo jest powiedzieć: kocham cię.Teraz naprawdę niełatwo.- No pewno, to by było tak, jakbyś mi dał coś napisanego przez kalkę.- Rozmowa dwóch orłów - powiedział Horacio.- Można się uśmiać - powiedziała Maga.- Jak chcesz, to ci go pożyczę, dopóki kloszardka nie skończy tańczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl