[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje kumple w śmiech, bo faktycznie dotąd zawsze mi się udawało zapędzić w kozi róg różnych osiłków.Argentyńczycy się zdenerwowali i robią z nami zakład.Zaraz też kilku z nich poleciało na miasto szukać owego Mulata.Po godzinie przyprowadzili go, a wtedy zrzedły nam miny.Chłopisko było wyższe ode mnie co najmniej o pół głowy.Kiedy ten Mulat wchodził do knajpy, to odwracał się bokiem, aby się przecisnąć przez wąskie drzwi.Najpierw śmiać mi się zachciało, bo kumple porobili już zakłady nie mając złamanego miedziaka przy duszy, ale zaraz żal mi się ich zrobiło - przecież wszyscy byliśmy z jednego statku.Tymczasem Mulat spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechnął się pogardliwie i pyta: „Czy i ty trzymasz zakład?” Podrapałem się w łepetynę, bo w kieszeni miałem tylko płótno, a tymczasem Argentyńczycy gruchnęli śmiechem.Bosman zamilkł.Pan Allan skwapliwie napełnił stojącą przed nim szklanicę.Bosman zwilżył gardło, po czym mówił dalej:- Wstyd mnie ogarnął, bo byłem jedynym Polakiem w całym tym towarzystwie.Kumple moje też nietęgie mieli miny.Argentyńczycy połapali się, że straciliśmy pewność siebie, więc nabrali animuszu i wołają: „Stawiamy sto przeciw dziesięciu na naszego Mulata”.Nie chcąc robić kumplom i mojej całej nacji wstydu, przyjąłem zakład.Wzmocniłem się tylko szklaneczką prawdziwej jamajki, a potem uścisnąłem brązowe łapsko.Mulacisko miało miękkie kości.Po najwyżej dwóch minutach klęknął przede mną i zaraz też krew trysnęła mu z paluchów.Wybulił ciepłą rączką całą setkę.Moi kumple napełnili kieszenie papierkami, po czym ucztowaliśmy aż do odpłynięcia statku.Opowieści ciągnęłyby się znacznie dłużej, gdyby nie zdrowy rozsądek Allana, który przypomniał wszystkim o rodeo.Zaczęto się więc rozchodzić po kwaterach, a nasi przyjaciele wrócili z szeryfem na spoczynek do obozowiska za miastem.Wyścig dziesięciomilowy.Sally niespokojnie spoglądała na pole startowe.Co chwila przybywali nowi jeźdźcy biorący udział w dziesięciomilowym wyścigu, a stryj Allan i Tomek się nie pojawiali.Czyżby klaczy stało się coś złego tuż przed samym wyścigiem?Arena przybrała w tym dniu nieco odmienny wygląd niż podczas poprzednich zawodów.Na samym jej środku wymalowano na ziemi białą, szeroką linię.Stąd właśnie wierzchowce miały rozpocząć długi wyścig wzdłuż trasy wybiegającej w szczery step.W odległości pięciu mil od trybun kolorowe chorągiewki, wytyczające trasę wyścigu, zakreślały szeroki półokrąg.Co pół mili rozmieszczone były posterunki kontrolne, notujące numery przebiegających koni.Bosman, pani Allan i Sally coraz bardziej niecierpliwili się nieobecnością Tomka.Sally była ciekawa, jak też on będzie wyglądał w swym stroju indiańskim.Czy uda mu się wygrać dla stryjka Allana ten emocjonujący wyścig? Niepokój przyjaciół wzrósł znacznie, gdy ujrzeli ranczera Don Pedro wjeżdżającego na plac wyścigowy ze swymi końmi.Bogaty Meksykanin zapisał do wyścigu aż pięć wspaniałych wierzchowców.Jego dżokeje ubrani byli w żółte spodnie i czerwone koszule, a w dłoniach trzymali krótkie pejcze.Byli to niscy, chudzi jak wióry mężczyźni o pałąkowatych nogach.Sam ich wygląd świadczył, że większość życia spędzili na koniach.Cała kawalkada meksykańskich jeźdźców ulokowała się na boisku w pobliżu trybun.Don Pedro wraz z dżokejami zsiedli z wierzchowców.Kilkunastu młodych Indian meksykańskich natychmiast zaopiekowało się końmi, a dżokeje obstąpili kołem hodowcę, pilnie przysłuchując się jego ostatnim przed wyścigiem instrukcjom.- Niech go wieloryb połknie, to chyba najlepsze szkapy, jakie widziałem w moim życiu-mruknął bosman.-Coś mi się zdaje, że akcje Tomka lecą w dół.- Nie powinien pan nawet myśleć tak brzydko - skarciła go markotnie Sally.- Wprawdzie stryjka Wiatr nie wygląda tak ogniście, ale za to dzielny Tommy na pewno będzie lepszym dżokejem od tych meksykańskich.chudzielców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]