[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy pędziła w jego stronę,Pantalekisujrzałrysywykrzywionezmęczeniemizarazem czymś, co mogło byćtylko posępną, zaciętą złością.Brodacz przestał się uśmiechać irzucił w pościg, a Daniel ruszył wstronę drugiej krawędzi dachu,skąd mógł obserwować dalszyrozwój wydarzeń.Gdy tam dotarł, dziewczynynigdzie nie było widać; w wąskimprzejściu stał tylko mężczyzna.Zatrzymał się na granicy, wmiejscu,dokądsięgałjęzorczerwonego światła.Dalej byłcień,chłodny,wilgotnyikamienny mrok.Z tego mroku wynurzyły się dwiepostacie, a jednocześnie dwieinne stanęły u wylotu przejścia, wsłońcu, zamykając tym samymmężczyznę w pułapce.Daniel wstrzymał oddech, czującnagły przypływ podniecenia.Takmusieli się czuć ludzie, którzydawno temu szli oglądać uliczneegzekucje.Brodaty obracał się wokół własnejosi, strzelba obijała mu się o udo.Danielniemalsłyszałjegoniespokojny oddech, prawie czułwoństrachu.Wychylonyniebezpieczniepozakrawędźdachu, przyjrzał się czwórcenapastników.Wszyscybylimłodzi,wychudzeniizdeterminowali, i wszyscy nosilicoś, co Pantalekis zidentyfikowałjako zbroje.Przynajmniej sądził,że to zbroje, dopóki jedna z nichnie zaczęła się zmieniać.Noszącyją młodzieniec opadł na czworaki,a wtedy z płytek na jegoprzedramionachwysunęłysiękolejne płytki, i jeszcze kolejne,aż wreszcie dłonie znikły podwarstwą metalu i chłopak stał na czterechkończynachrównejdługości, jak wilk.Dosłownie jakwilk, bo w międzyczasie hełm zmetalicznymikliknięciamiprzepoczwarzył się w pełnąostrychzębówpaszczęizwierzęcy łeb.Wilkopodobnytwór miał nawet ogon, któryporuszał się niespokojnie.— O kurwa — mamrotałPantalekis,jednocześniezafascynowany i przerażony.—Kurwa, kurwa.Brodacz uniósł strzelbę i wypalił.W tym samym momencie wilkskoczył – tak wysoko i daleko, jakz całą pewnością nie skoczyłbyżaden człowiek.Kula odbiła sięodopancerzonegociała,ametalowe zęby zagłębiły się wmiękkiej skórze gardła.Wszystkorozegrałosiętakszybko, że Pantalekis nie zdążyłnawet powiedzieć czwarty raz„kurwa”.Brodatymężczyznaznikł pod potężnym stalowymcielskiem,apozostalitrzejnapastnicy dołączyli do swegokompana.Daniel zamknął oczy.Zdachusłyszałterazodgłosyrozrywania ciała i miażdżeniakości.Trzaskwykręcanychstawów, krótkie, ostre słowa, jakpowarkiwanie zwierząt.Duszny,metaliczny zapach krwi i smródtreści żołądkowych, których niemógł czuć na tej wysokości, ajednak czuł.Pierdoleni jaskiniowcy, mamrotałDaniel.Wzbierała w nim falamdłości, usta miał pełne gęstejśliny, której nie potrafił przełknąć.Gdy otworzył oczy, było powszystkim, brodaty mężczyznawyglądał, jakby przejechał po nimpociąg, ze zmiażdżonej twarzyostała się tylko kępka brody,dawniej koloru lwiego futra, ateraz lepkiej i szkarłatnej, zbiałymiodłamkamikościwplątanymi pomiędzy włosy.Nad zwłokami stali napastnicy –wtymten,któryjeszczeniedawnobyłmetalowymwilkiem, teraz przywrócony doludzkiej postaci.Krew brudziłapłytki czegoś, co wyglądało nazbroję, a co zbroją z pewnościąniebyło.Wszyscyczterejwyglądalinaśmiertelniewyczerpanych,jakbyprzedchwiląprzebieglimaraton.Dyszeli ciężko, spływając potem,a jeden ledwo trzymał się nanogach i aby nie upaść, musiałoprzeć dłonie o ścianę.Mimo towciąż miał na tyle sił, by łapiącoddech, ze złością mówić coś dodrugiego mężczyzny, który wręku trzymał strzelbę brodacza.Pantalekis cofnął się nieco dalej,nagle zdając sobie sprawę zniebezpieczeństwa.Gdyby tamcidostrzegli, że obserwuje ich zgóry, miałby przechlapane.Mimoto nie odszedł, na miejscutrzymała go ciekawość silniejszaniż strach, obrzydzenie i mdłości.Wiedział, że to jeszcze nie koniecwidowiska.Napastnicy najwyraźniej kłócilisięobroń,którąodebralibrodaczowi.Pantalekis nie znałich języka, ale kontekst sytuacjibył najzupełniej jasny.Pistoletyzgodnie przypadły wilkołakowi,ale o strzelbę rozgorzał spór.Ten, który opierał ręce o ścianę,wyprostował się z trudem iporuszył prawą dłonią, jakbychciałrozruszaćnadgarstek.Pomiędzy zakutymi w metalpalcami przeskoczyły błękitneiskry.Mężczyzna ze strzelbą roześmiałsię gardłowo i zniknął, zanimtrafił go piorun.To nie jaskiniowcy, zdecydowałPantalekis,toporąbanibohaterowie komiksu, prosto zwyobraźninawalonegonastolatka.Gdzie ja jestem?Ten ze strzelbą pojawił się kilkakroków dalej, a ten od piorunówodwrócił się w jego stronę, wciążze złością, wciąż poruszającdłonią.Wtedy czwarty mężczyznapowiedziałcośmitygująco,wskazując jednocześnie sylwetkędziewczyny, która właśnie wyszłaz cienia.Mysiowłosa zatrzymała się nawidok zmasakrowanych zwłok.Najejtwarzywidaćbyłoobrzydzenie, które zaraz zastąpiłwyrazponuregotriumfu.Splunęła w stronę ciała, ale bliżejnie podeszła.Mężczyzna, ten najstarszy i chybazarazem najrozsądniejszy, ujął jąza ramię i przeprowadził obokmartwego brodacza.Dziewczynaszła, odwracając głowę, rąbekdługiej sukni nurzał się we krwi.A może nie, może to ostatniePantalekis sobie tylko wyobraził,taksamojakmógłsobiewyobrazić wyraz triumfu na jejtwarzy, ostatecznie tkwił przecieżwysoko na dachu.Odeszli w piątkę powolnymkrokiem zmęczonych, starychludzi, choć żadne z nich niewyglądałonawięcejniżdwadzieścia kilka lat.Pantalekis przymknął oczy.Wiatrsuszył lepki pot na jego czole, a wtrzewiach znów odezwał sięzimny,kłującyból.Danielwymamrotał pod nosem litanięuspokajającychprzekleństw,wszystkie te „co ja tu robię, co zapierdolony świat, za co, kurwa,kurwa.”.Zazwyczaj pomagało, i tymrazem też tak było, choć dłużejtrwało,zanimPantalekisodetchnął głęboko i ruszył wstronę zejścia z dachu.16Brodaty mężczyzna z pewnościąbył już całkowicie i absolutniemartwy, i jako taki budził wDanielu co najwyżej obrzydzenie,nic więcej.A Pantalekis miałwypróbowany sposób na radzeniesobie z nieprzyjemnymi widokami– broń Boże nie ogarniaćwzrokiem całości, tylko skupić sięna jednym elemencie, w miaręmożliwościnajbardziejneutralnym.Wybrał sobie but zmarłego igapiąc się na ten but, wysoki iczarny, zbliżał się do ciała.Oddychał płytko, powtarzając wmyślach: „To tylko kupa mięsa,przecież nie będziesz się bałczegoś takiego”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]