[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyławiałem je z pamięci jak nawleka się koraliki na sznurek.W tej chwili wszystkie one krążyły gdzieś wokół… wirowały… wirowały… Nie, to ja wirowałem, bez pamięci, półprzytomnie…Talia, taliaCztery łapy posłużą do bieguWęch wyłowi treść z wiatru powiewuMądrość i szybkość twoim udziałemSiła i piękno zdadzą się ciału.Powstań i księżyc powitajNa Molastera i prawo Qu’eetahPrzez moc podwójną do poczwórnejWysokogórski biegaczu wstań!Po nocy słońce dla ciebie wschodziBo oto świt twoich narodzin!Otworzyłem oczy.Krzyknąłem, bo świat, który widziałem, był zniekształcony, o dziwacznych kształtach, cieniach, tak inny, że ogarnęło mnie przerażenie.Jednak moje uszy nie zarejestrowały krzyku, tylko ryk przerażenia.— Nie bój się, zamiana się udała! Miałam tylko nadzieję, ale się udało! W całości przewędrowałeś i dotarłeś na miejsce.Czy słyszałem te słowa naprawdę, czy też były to jakieś omamy?Nie… nie! Chciałem krzyknąć, ale wydałem z siebie rodzaj szczeknięcia.— Czemu się boisz? — W jej głosie było zdziwienie, nawet niepokój.— Mówię ci, że wszystko poszło dobrze.I w samą porę.Simmla mówi, że już nadchodzą.Leżeć.Leżeć? Zamiana? Próbowałem dotknąć ręką głowy, w której wciąż wirowało.Wysłany przez mózg rozkaz został odebrany, lecz nie zobaczyłem ręki.Spojrzałem jeszcze raz.To była… łapa pokryta czerwonym futrem, połączona z długą wąską kończyną, a ta kończyna z ciałem, a to ciało… ja byłem w tym ciele! Ależ nie, to nieprawda, to nie może być prawda.Walczyłem dziko jak w okropnym koszmarze.Obudzić się, chcę się obudzić! W takim śnie można oszaleć.Obudzić się!Wypuść mnie! — Czułem się jak dziecko zamknięte w ciemnej szafie.Z moich ust nie wydostały się słowa, tylko skowyt.Zauważyłem, że panika rzeczywiście pogrąża mnie w ciemności, z której może już nie być powrotu.Walczyłem więc zażarcie jak nigdy przedtem, nie z zewnętrznym wrogiem, lecz z przerażeniem uwięzionym razem ze mną w obcymPoczułem dotyk na swojej głowie i odwróciłem się.Spoglądałem w zwierzęce ślepia osadzone w kremowo–brązowej głowie.Ze spiczastych szczęk wysunął się język i zaczął mnie lizać.Za pośrednictwem wyostrzonych zmysłów odebrałem i tego dotyku pewność i spokój.W jakiś sposób wyciągnęło mnie to z uścisku szaleństwa.Zamrugałem, próbowałem jak najlepiej przyjrzeć się twarzy mojego towarzysza i zauważyłem, że ta chwila koncentracji opłaciła się.Zniekształcenia były już mniejsze.Z każdą sekundą widziałem wyraźniej.To lizanie napełniało mnie spokojem.Wstać — chciałem wstać.Zachwiałem się, przewróciłem.Wstać na cztery nogi to nie to samo co na dwie.Podniosłem głowę.Zapachy, mój nos odbierał zapachy.Tak mocno zaatakowały one moje nozdrza, że poczułem się, jakby wszystkie możliwe wonie rozpylono w jednej kabinie i zamknięto mnie w niej.Zakrztusiłem się, pomyślałem, że nie umiem oddychać.Umiałem jednak, a zapachy zaczęły przynosić informacje, które rozumiałem tylko częściowo.Spróbowałem się czołgać tak jak człowiek na czworakach i zrobiłem nawet krok czy dwa.Zwierzę, które lizało mnie po głowie, podtrzymywało mnie, aż zdołałem stanąć pewnie.Patrzenie na świat z całkiem innej perspektywy to kolejna rzecz, której musiałem się nauczyć.Po chwili usłyszałem z tyłu jakieś poruszenie.Zwierzę u mojego boku warknęło.W różnych głosach dobiegających z krzaków wyraźnie słychać było zagrożenie.Obróciłem się i podniosłem głowę najwyżej jak mogłem, by zobaczyć, kto się zbliża.Zniekształcenie obrazu pozostało, wszystkie rozmiary były inne niż te, do których byłem przyzwyczajony, a to wprawiało mnie w rozdrażnienie.Zapachy znów były bardzo silne.Zauważyłem Maelen, tyłem do nas, w długiej pelerynie aż do ziemi.Wyszła naprzeciw grupie mężczyzn.Dwaj z nich siedzieli na kasach, a trzej zbliżali się pieszo z obnażonymi mieczami w dłoniach.Poczułem, jak moje wargi zwijają się, obnażając zęby w odruchowej reakcji na zapach człowieka.Odkryłem właśnie, że w zapachach kryją się emocje, a tutaj dał się wyczuć gniew, okrutny triumf i niebezpieczeństwo.Warczenie otaczających mnie zwierząt stało się głośniejsze.— …po niego.To, co było zlepkiem nic nie znaczących dźwięków, przybrało formę słów.A może odczytałem te słowa, gdy przeszły już przez umysł Maelen, która nie okazała wcale zdziwienia mi konsternacji.— To, co zrobiliście z niego, jest tutaj — rzekła Maelen.Odwróciła głowę, wskazując wzrokiem to, czego szukali.Ktoś leżał na ziemi.Jego wargi zwisały luźno, z ust płynęła ślina.Zamrugałem, zamknąłem oczy.Gdy jednak je otworzyłem, znów zobaczyłem tę postać.Ilu ludzi widziało kiedykolwiek siebie nie w lustrze, lecz jak jakby ciało żyło w oderwaniu od ich istoty? Nie wierzyłem, by było to możliwe.A oto stałem na czterech łapach patrzyłem obcymi oczami na coś, co było mną!Maelen podeszła do tego rozciągniętego ciała, położyła dłonie na jego ramionach i podniosła je.Zdało mi się, że to tylko moja skorupa, w której nic już nie pozostało.Owszem, to coś żyło — widziałem, jak pod podartą tuniką poruszała się klatka piersiowa.Gdy Maelen podciągała je do góry, ciało zajęczało.Zawyłem wtedy i jeden z żołnierzy obrócił się w moją stronę.— Jorth, spokój! — Słowa Maelen słyszałem w głowie domyśliłem się, że mówi do mnie, a nie do bezwładnej rzeczy, którą w końcu postawiła i musiała jeszcze podpierać, bo waliła się z nóg.Jej rozkaz ponowiło zwierzę obok mnie, które delikatnie przysunęło się do mojego ucha i przesłało mi telepatyczne ostrzeżenie.Maelen podprowadziła ciało — nie mogłem już myśleć i nim jako o moim ciele — kilka kroków do przodu.Mężczyźni wpatrywali się w tę pozbawioną ducha rzecz, niespokojnie się wiercąc.— To wasze dzieło? — zwróciła się do nich Maelen.— W takim stanie przyszedł do mnie, a wiecie kim jestem.Wyglądało na to, że wiedzieli.Patrzyli na nią z trwogą z przerażeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]