[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekanie sprawia ból.Zapomnienie sprawia ból.Lecz nie móc podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem”.W głębi serca czułam, że moje słowa były posłyszane.ŚRODA 8 GRUDNIA 1993Kiedy na kościelnym zegarze wybiła północ, zgromadzenie wokół nas stało się liczniejsze.Było nas bez mała sto osób, w tym kilku duchownych i zakonnic.Wszyscy staliśmy nieruchomo na deszczu, ze wzrokiem utkwionym w figurze Matki Boskiej.- Pani Nasza Niepokalanego Poczęcia, składam ci hołd - rzekł ktoś obok mnie, gdy tylko ustało bicie zegara.- Składamy ci hołd - zawtórowali mu inni.Zerwała się burza oklasków.Wówczas pojawił się strażnik z prośbą, byśmy unikali hałasu, bowiem zakłócamy modlitwę innym pielgrzymom.- Przybyliśmy z daleka - wyrwał się ktoś z tłumu.- Oni również - odrzekł spokojnie strażnik, wskazując na wiernych modlących się na deszczu.- A przecież modlą się po cichu.Pragnęłam z całych sił, by strażnik położył kres całemu temu zbiegowisku.Chciałam być tylko z nim, daleko stąd i trzymając jego dłonie w swoich, opowiadać mu o moich uczuciach.Mieliśmy przecież rozmawiać o tym domu, o dalszych planach, o miłości.Wzbierała we mnie coraz silniejsza potrzeba, by dodać mu otuchy, okazać więcej czułości, obiecać, że nie będę szczędzić starań, by mógł spełnić swoje marzenia.Jednak strażnik odszedł, a jeden z kapłanów zaczął cichym głosem odmawiać różaniec.Gdy w końcu przyszło do wyznania wiary, które wieńczyło ciąg modlitw, wszyscy zamilkli i trwali nieruchomo z zamkniętymi oczyma.- Kim są ci ludzie? - spytałam.- To charyzmatycy.Znałam to słowo, ale prawdę powiedziawszy nie wiedziałam, co ono oznacza.Domyślił się tego od razu.- To ci, którzy godzą się przyjąć płomień Ducha Świętego, płomień pozostawiony nam w spadku przez Chrystusa, od którego nieliczni rozpalili swój własny.Oni są blisko pierwotnej prawdy chrześcijaństwa, blisko czasów, kiedy każdy mógł czynić cuda.To istoty, które prowadzi promienna Jasna Pani - dorzucił, wskazując oczami postać Matki Boskiej.Zebrani zaczęli cichutko śpiewać, jakby pod batutą jakiejś niewidzialnej ręki.- Drżysz, pewnie jest ci zimno? Wiesz przecież, że wcale nie musisz w tym uczestniczyć - powiedział szeptem.- A ty tu zostajesz?- Zostaję, bo to jest moje życie.- A zatem ja również chcę brać w tym udział - odrzekłam, choć wolałabym być daleko stąd.- Jeśli tak właśnie wygląda twój świat, chcę stać się jego częścią.Grupka osób nadal śpiewała.Przymknęłam oczy i próbowałam cokolwiek zrozumieć mimo słabości mojego francuskiego.Powtarzałam jedynie słowa, nie rozumiejąc absolutnie ich znaczenia.Dzięki temu czas płynął szybciej i już niedługo będziemy mogli powrócić do Saint-Savin, tylko my sami, we dwoje.Śpiewałam zatem, aż ze zdumieniem spostrzegłam, że muzyka zawładnęła mną całkowicie, jakby była żywa i wprowadziła mnie w trans.Uczucie zimna gdzieś sobie poszło, przestałam się martwić o to, że pada deszcz, a ja nie mam ubrania na zmianę.Muzyka działała kojąco, wypełniała moją duszę radością, przenosiła w czasy, kiedy Bóg był blisko i wspomagał mnie w trudnych chwilach.A kiedy byłam już o krok, by poddać się jej bez reszty, nagle ucichła.Otworzyłam oczy.Jakiś zakonnik szeptał coś do ucha jednemu z księży, po czym oddalił się.Ksiądz zwrócił się do nas wszystkich:- Chodźmy modlić się po drugiej stronie rzeki.W milczeniu podążyliśmy za nim.Przeprawiliśmy się przez most położony na wprost groty i znaleźliśmy się na przeciwległym brzegu.To miejsce było jeszcze piękniejsze, okolone drzewami, łąką i wodą.Widzieliśmy stamtąd wyraźnie podświetloną figurę Matki Boskiej, a nasze głosy mogły płynąć swobodnie.Nie czuliśmy się już skrępowani, że przeszkadzamy innym w modlitwie.Ludzie zaczęli śpiewać głośniej, z uśmiechem podnosili twarze ku niebu, krople deszczu perliły się na ich policzkach.Ktoś wzniósł w górę ramiona, kołysząc się w takt muzyki, a w chwilę później wszyscy poszli w jego ślady.Próbowałam za wszelką cenę poddać się ogólnemu nastrojowi, ale jednocześnie chciałam obserwować, co robią inni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]