[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sokółwyrwał go zgrabnie spomiędzy palców i mięso zniknęło w jego dziobie.Roland zaczął go bardzo ostrożnie gładzić.Gdyby zobaczył to Cort, praw-dopodobnie by nie uwierzył, ale Cort nie wierzył, że dla chłopca nadszedł czaspróby. Myślę, że dzisiaj umrzesz powiedział, gładząc sokoła. Myślę, żezostaniesz złożony w ofierze, podobnie jak wszystkie te ptaszki, na których cięuczyliśmy.Pamiętasz? Nie? Nieważne.Po dzisiejszym dniu to ja będę sokołem.David stał na jego nadgarstku, cichy, nieporuszony, obojętny na to, czy będzieżył, czy umrze. Jesteś stary stwierdził z zadumą chłopiec. I być może nie należysznawet do moich przyjaciół.Jeszcze rok temu zamiast tego małego kawałka mięsawolałbyś wydziobać mi oczy, prawda? Cort by się uśmiał.Ale jeśli zakradniemysię dość blisko.co ty na to, ptaku? Starość czy przyjazń?David nie zareagował.Chłopiec nałożył mu kaptur, zabrał pęta, które wisiały przy skraju żerdzi, i wy-szedł z sokołem ze stodoły.* * *Dziedziniec za Wielką Salą w gruncie rzeczy nie był wcale dziedzińcem, lecz123zielonym korytarzem, którego ściany tworzył splątany, gęsty żywopłot.Rytuałpasowania odbywał się tam od niepamiętnych czasów, na długo przed Cortemi jego poprzednikiem, który zmarł od rany zadanej mu w tym miejscu przez czy-jąś nadgorliwą rękę.Wielu chłopców opuszczało ten korytarz od strony wschod-niej, skąd wchodził zawsze nauczyciel; opuszczali go jako mężczyzni.Wschodniedrzwi prowadziły ku Wielkiej Sali, ku cywilizacji i intrygom oświeconego świata.Znacznie więcej, pobitych i pokrwawionych, wymykało się drzwiami zachodni-mi, przez które zawsze wchodzili chłopcy, wymykało się jako chłopcy do końcażycia.Na zachodzie były góry i mieszkali osadnicy; dalej były gęste dzikie la-sy, a jeszcze dalej pustynia.Chłopiec, który stawał się mężczyzną, przechodziłz krainy mroku i ciemnoty do królestwa światła i odpowiedzialności.Chłopiec,który został pobity, mógł już tylko uciekać, zawsze uciekać.Korytarz był gładkii zielony niczym boisko.Miał dokładnie pięćdziesiąt jardów długości.Przy każdym końcu tłoczyli się na ogół widzowie i krewni, ponieważ rytuałmożna było zwykle zapowiedzieć bardzo dokładnie najczęściej odbywał się,gdy kandydat kończył osiemnaście lat (ci, którzy nie przystąpili do niego do dwu-dziestego piątego roku życia, popadali w zapomnienie jako wolni strzelcy, nie-zdolni do poddania się brutalnemu, rozstrzygającemu wszystko sprawdzianowi).Tego dnia nie było tam jednak nikogo oprócz Jamiego, Cuthberta, Allenai Thomasa, którzy, autentycznie przerażeni, stali z rozdziawionymi gębami przywejściu dla chłopców. Gdzie masz broń, głupcze? syknął zbolałym szeptem Cuthbert. Za-pomniałeś zabrać broń! Mam ją odparł spokojnie chłopiec.Zastanawiał się mgliście, czy wieścidotarły już do głównych budynków, do jego matki i do Martena.Ojciec był napolowaniu i miał wrócić dopiero za kilka tygodni.Roland trochę tego żałował,czuł bowiem, że przyjąłby jego decyzję ze zrozumieniem, a może nawet aprobatą. Czy Cort przyszedł? Cort już tu jest.Głos dobiegł z drugiego końca korytarza i w polu widzenia pojawił się ubranyw krótki podkoszulek nauczyciel.Na czole miał grubą skórzaną opaskę, chroniącąoczy przed potem, w ręku trzymał kij żelaznego drzewa, z jednej strony zaostrzo-ny, z drugiej tępy i wygładzony. Czy przybywasz tu z poważnym zamiarem, chłopcze? zaczął litanię,której wszyscy wybrani z racji swego wysokiego urodzenia uczyli się od wcze-snego dzieciństwa w oczekiwaniu na dzień, kiedy mieli szansę zostać mężczyzna-mi. Przybywam tu z poważnym zamiarem, nauczycielu. Czy przybywasz jako banita z domu twojego ojca? Przybywam jako banita, nauczycielu.I miało już tak pozostać, chyba że pokona Corta.Jeśli Cort pokona jego, do124końca życia czeka go los banity. Czy przybywasz z wybraną przez siebie bronią? Przybywam z nią, nauczycielu. Jaka jest twoja broń?Na tym polegała przewaga nauczyciela: miał sposobność dostosowania planuwalki do procy, włóczni albo sieci przeciwnika. Moją bronią jest David, nauczycielu.Cort zawahał się tylko przez moment. Zatem stajesz naprzeciw mnie, chłopcze? Staję. Więc się pospiesz.Z tymi słowami Cort ruszył korytarzem, przerzucając z ręki do ręki swoją pikę.Chłopiec wyszedł mu na spotkanie i z ust jego kolegów wydarło się trzepotliwejak ptak westchnienie. Moją bronią jest David, nauczycielu.Czy Cort pamiętał? Czy w pełni zrozumiał? Jeśli tak, wszystko było prawdo-podobnie stracone.Sukces zależał od zaskoczenia.i od tego, ile jeszcze wigorumiał w sobie sokół.Czy będzie tylko siedział obojętnie na ręku chłopca, podczasgdy Cort pozbawi go przytomności uderzeniem swojej piki? Czy nie poszybujew wysokie gorące niebo?Chłopiec poluzował osłabłymi palcami kaptur sokoła i stanął w miejscu.Zo-baczył, że oczy Corta spoczęły na ptaku i otwierają się szeroko ze zdumienia.Powoli zaświtało w nich zrozumienie.Teraz. Bierz go! krzyknął chłopiec, podnosząc rękę.I David pomknął niczym cichy brązowy pocisk do przodu.Machnął raz, drugii trzeci masywnymi skrzydłami i wbił się dziobem i szponami w twarz Corta. Haj! Roland! zawołał pijany ze szczęścia Cuthbert.Cort zatoczył się do tyłu i stracił równowagę.Kij z żelaznego drzewa na próż-no młócił powietrze nad jego głową.Sokół zmienił się w falującą pierzastą plamę.Chłopiec skoczył do przodu, wysuwając przed siebie rękę ze zgiętym sztywnołokciem.Mimo to mało brakowało, by Cort okazał się od niego szybszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]