[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A pańskie zachowanie i słowa zdradzają brak honoru.Co się bowiem tyczy podobieństwa, na które się powołujesz, to wierutne kłamstwo.Panna Marsfelden tak jest do mnie podobna jak pan do honorowego człowieka.Szukał pan po prostu łatwej przygody i znalazł ją, aczkolwiek w innej formie, niż pan sądził.A więc zabawa skończona.Proszę opuścić powóz! Takiej odprawy von Ravenow nigdy dotąd nie doznał.Ale nie chciał jeszcze dać za wygraną.Arab był zbyt kosztowny!— No, dobrze szanowna pani.Nie mam wyboru i muszę wyznać pani prawdę, chociaż obawiam się, że rozgniewam ją jeszcze bardziej.— O gniewie nie ma mowy — uśmiechnęła się z ironią.— Nie wzbudził pan mojego gniewu, lecz pogardę.Nie interesują mnie pana wyjaśnienia i żądam po raz drugi, abyś opuścił nasz powóz!— Nie i jeszcze raz nie! Musi mnie pani wysłuchać!— Muszę?!Rozglądała się dokoła, podczas gdy podporucznik mówił, niezrażony:— Od tygodni chodzę za panią, od chwili, kiedy po raz pierwszy panią ujrzałem.Widok pani przepełnił moje serce nie znanym mi dotąd uczuciem…— Chodzi pan za mną od tygodni?— Tak, na honor łaskawa pani!— Tu, w Berlinie?— Tak — spuścił nieco z tonu.— No, więc oświadczam panu, że znowu kłamiesz.Nigdy przedtem nie byłam w Berlinie, a jestem tutaj dopiero od wczoraj.Ubolewam nad armią, w której są tacy ludzie jak pan i mówię po raz ostatni: proszę opuścić powóz!— Nie odejdę, dopóki się nie wytłumaczę, a jeżeli nie zechce mnie pani wysłuchać, to i tak zostanę, aby poznać pani adres i usprawiedliwić się przed panią w domu.— Sądzi pan, że dwie kobiety są zbyt słabe, aby się obronić? Janie, zatrzymaj się!Stangret osadził konie… tuż obok policjanta.Podporucznik, odwrócony plecami, nie widział stróża porządku.Oparł się wygodnie o poduszki i postanowił grać dalej komedię.— Panie władzo! Czy mógłby pan podejść? — zawołała Róża.Von Ravenow szybko się odwrócił.Ujrzawszy policjanta, zrozumiał zamiar panny.Otworzył usta, aby jakimś dowcipnym słówkiem rozładować sytuację, ale Róża uprzedziła go.— Panie posterunkowy, ten człowiek wdarł się do naszego powozu i nie chce go opuścić.Proszę nam pomóc!Policjant ze zdumieniem spojrzał na oficera.Podporucznik zdał sobie wreszcie sprawę, że przegrał i że tylko najszybszy odwrót może go uchronić od nieprzyjemności.Wysiadł więc mówiąc:— Ta pani żartuje, ale postaram się, aby wkrótce spoważniała.Róża poczekała, aż odejdzie kilkanaście metrów, podziękowała policjantowi, a stangretowi kazała jechać dalej.Von Ravenow był wściekły.Nikt dotychczas tak go nie upokorzył i to w obecności osób trzecich.— Zapłacisz mi za to, pannico! — mruczał do siebie.Nadjechała pusta dorożka.Wsiadł do niej i polecił woźnicy dogonić powóz, który widniał jeszcze w oddali.Za wszelką cenę musiał poznać adres Róży Sternau.Po krótkiej przejażdżce po ogrodzie panie wróciły do miasta.Powóz zatrzymał się przed piękną willą na jednej z głównych ulic.Panie wysiadły witane przez lokaja w liberii.Von Ravenow wiedział, co chciał wiedzieć.Zauważył, że na wprost willi znajduje się gospoda, i postanowił tam zasięgnąć informacji.Ale nie zrobił tego od razu.Najpierw poszedł do swego domu i przebrał się w cywilne ubranie.Miał nadzieję, że dzięki temu Róża, jej babka i stangret nie poznają go, gdyby przypadkowo go zobaczyli.W ogóle już nie czuł alkoholu wypitego przy śniadaniu.Mógł więc pozwolić sobie na kilka kufli piwa w gospodzie.Był jedynym gościem.Gospodarz wydał mu się odludkiem, ponurym, zamkniętym w sobie i milczącym.Nie ma go co pytać — pomyślał — może wkrótce znajdzie się bardziej interesujący rozmówca.Nie czekał długo.Zobaczył przez okno, że jakiś jegomość wychodzi z willi i kieruje się do szynku.Już na progu zamówił kufel piwa, wziął gazetę i usiadł przy stole.Niebawem jednak odłożył ją i zaczął rozglądać się dokoła.To dobry kandydat do rozmowy — ucieszył się podporucznik.Z postawy nieznajomego poznał byłego żołnierza.Po chwili siedzieli już przy jednym stole i z ożywieniem rozprawiali o wojnie, pokoju i o tym wszystkim, o czym się zwykło rozmawiać w gospodzie.Gdy pierwsze lody zostały przełamane, von Ravenow powiedział:— Panie, miarkuję z pańskiej mowy, że był pan w wojsku.— Rzecz jasna! Byłem podoficerem!— Ja też jestem podoficerem!— Pan? — nieznajomy z powątpiewaniem przyjrzał się delikatnym rękom kompana.— To czemu nie nosisz munduru?— Jestem na urlopie.— Być może, być może — mruknął były wojak, ale z jego tonu należało wnosić, że nie wierzy rozmówcy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]