[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnej czwartkowej nocy, gdy szedł jak zwykle zamknąć Lorie, powiedział:- Wkrótce zapomnisz nawet znaczenia słowa Ubasti.Czuję to.- Myślisz, że zapomnę?- Zapomnisz, jeśli chcesz.Ale czy naprawdę chcesz?Spojrzała na niego z nieco zawiedzionym wyrazem twarzy.Korytarz za nią tonął w kolorowym świetle witraża.- Czasami mam obawy.Otworzył przed nią drzwi do sypialni.- Jeśli chcesz zostać taka, jaka jesteś, nie zamierzam cię do niczego zmuszać, Lorie.Lecz nie mógłbym wówczas pozostać twoim mężem.Uśmiechnęła się.- Może to właśnie ty powinieneś zrobić teraz kolejny krok - zaproponowała.- Może to pomogłoby mi zmienić zdanie.- Jaki następny krok?- Może powinieneś zaprosić mnie do swej sypialni.W końcu mężowie robią tak z żonami, prawda?Nie odpowiedział.- Gene - dotknęła jego ramienia - do niczego nie dojdziemy, jeśli będziemy tak trwać.Nie mam nic przeciwko temu, abyś mnie zamykał.Wiem, jak się czujesz.Lecz nasze małżeństwo nie jest jeszcze nawet małżeństwem, przynajmniej niezupełnie, i nigdy nie będzie, jeśli nie spróbujemy.Odwrócił się zmieszany.- Kochałeś mnie wystarczająco mocno, by ze mną zostać, więc spróbuj, by coś z tego wynikło - powiedziała.- Czy nie mógłbyś mi pokazać, że mnie kochasz swoim ciałem?Znów spojrzał na nią i próbował odczytać jej myśli z wyrazu oczu.Były równie zielone i nieprzeniknione, jak zwykle.- Jeśli wpuszczę cię do środka - powiedział szorstko.- Nie mam żadnej gwarancji, że ty nie.- Nie - odparła.- Nie masz.Spojrzał na trzymany w dłoni klucz.Czy rzeczywiście oznaczał on różnicę między przetrwaniem a śmiercią, czy też przechodzili przez ten absurdalny obrządek, by zaspokoić jego przesadne obawy? W końcu Lorie nie próbowała go przedtem zabić.Wyskoczyła jedynie na zewnątrz i zadowoliła się owcą.Poza tym, jak sama zauważyła, istniała doprawdy niewielka różnica między zjedzeniem tej samej owcy upieczonej, a surowej.Stał, wciąż się wahając, gdy na schodach pojawił się bez słowa Mathieu o kamiennej twarzy.Ujrzał ich w korytarzu i przystanął.- Dobry wieczór, Mathieu - przywitała go Lorie, dając zarazem do zrozumienia, że równocześnie go żegna.Lecz Mathieu pozostał na miejscu, oparty o balustradę i nie wyglądało na to, by chciał odejść.- No cóż, Gene - stwierdziła Lorie, uśmiechając się niepewnie - może innej nocy.Gene spojrzał na nią pytająco, potem na Mathieu.Jakkolwiek porozumieli się bez słów, Lorie wyraźnie straciła ochotę na odwiedziny w jego sypialni.Pocałowała go na dobranoc, po czym zniknęła za drzwiami.Mathieu patrzył, jak Gene wkłada klucz do zamka i przekręca go.Potem, wyraźnie zadowolony, zaczai schodzić na dół.- Mathieu - zawołał Gene.Niemowa zatrzymał się odwrócony do niego szerokimi plecami.- Mathieu, co tutaj się dzieje? Czy to coś, o czym nie wiem?Mathieu pozostał nieruchomy.Gene nie był pewien, czy zastanawia się nad odpowiedzią, czy czeka na inne pytania.Podszedł i spojrzał szoferowi w twarz, badając jego podejrzliwe oczy.- Raz mnie już ostrzegłeś, prawda? - zapytał.- Gdy wspomniałeś o gazeli Smitha, to było ostrzeżenie.Ale to nie wszystko, prawda? Jest coś jeszcze.Jest jeszcze coś, co dotyczy Bast.- Bast? - zaskrzeczał niemowa, z trudem dobywając głos z krtani.Potem pokręcił głową.Lecz równocześnie złapał Gene'a za rękę i powiedział upiornym szeptem:- Synowie Bast.synowie.- Synowie Bast? Co masz na myśli?Mathieu próbował wydusić z siebie jeszcze jakieś słowa, lecz nie był już w stanie.Zamiast tego uczynił groteskowy grymas, rozszerzając usta palcami i obnażając zęby.Gene zapytał:- Czy to są synowie Bast? Czy tak wyglądają? Mathieu skinął głową.Chciał wyjaśniać dalej, gdy usłyszeli stukot obcasów na drewnianych schodach.Była to pani Semple.Mathieu zamachał rękoma, jakby zacierał obraz poprzedniej pantomimy w powietrzu i szybko odszedł w ciemność.Gene nadal stał nieruchomo, gdy się zbliżyła.- Witaj, Gene - powiedziała niskim głosem.- Czy Lorie jest już w łóżku?Skinął głową.- Zamknięta na cztery spusty.Podeszła bliżej i położyła życzliwie rękę na jego ramieniu.Poczuł mocny zapach jej perfum, jak również ostre paznokcie wyczuwalne przez koszulę.Jej oczy świeciły jak okrągłe diamenty w kolczykach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]